Wspomnienia w "Rozmowach (nie)wygodnych". Widziałam, co się dzieje, że już nie ma ratunku. Próbowałam być tym ratunkiem i kiedy zaczęłam walczyć, to zaczęłam być wrogiem. Był taki czas, kiedy w ogóle się do mnie nie odzywała – powiedziała Magda Umer o Agnieszce Osieckiej w programie „Rozmowy (nie)wygodne” TVP Info. Mariusz Szczygieł, gospodarz programu „Rozmowy (nie)wygodne”, zapytał Magdę Umer, na czym polega przyjaźń. – Nie wiem. Nie znam definicji. Nie mam pojęcia – odpowiedziała gościni programu. – Wiem, że tyle lat już minęło od śmierci Zuzi (Zuzanny Olbrychskiej – red.), tyle lat minęło od śmierci Jeremiego (Jeremiego Przybory – red.), tyle lat minęło od śmierci Agnieszki (Agnieszki Osieckiej – red.), a właściwie nie ma dnia, żebym nie wyobrażała sobie, jak oni zareagują na to, co dzisiaj się dzieje na świecie, czego nie mieli już możliwości zobaczyć. Widzę ich oczy, uśmiechy. Słyszę nawet czasem śmiech Jeremiego. Żyją we mnie i mam takie uczucie, że to się skończy dopiero, jak ja odejdę z tego świata – dodała. – Zuzia bardzo wierzyła, Jeremi był głęboko niewierzący, jak mówił, Agnieszka przed śmiercią, jak już była chora na raka, brała mnie często ze sobą do kościołów różnych wyznań i tam rozmawiała z jakimś Bogiem innego wyznania, coś miała ważnego do przekazania – dodała. Magda Umer opowiedziała też, czego nauczyła się od swoich przyjaciół, a przede wszystkim od Agnieszki Osieckiej.– Od Agnieszki nauczyłam się, że mamy obowiązek zrozumieć każdego człowieka. Ona miała dosyć trudny charakter, trudny dla siebie. Jak sama pisała: „ja w życiu miałam tylko jednego wroga i ten wróg nazywa się Agnieszka Osiecka", to jednak bardzo intensywnie od młodziutkiej dziewczyny chciała być tą zbiorową łzą, zbiorowym uśmiechem, chciała służyć wszystkim ludziom, żeby byli lepsi, bardziej wrażliwi (…) Agnieszka czuła czułość do ludzi i ja dużo wcześniej od niej o tej czułości usłyszałam niż od Olgi Tokarczuk. I być może ta czułość mnie najbardziej z nią łączyła – podkreśliła. Jak dodała, Agnieszka Osiecka często mówiła o obowiązku rozumienia wszystkich ludzi. – Jak kogoś nie znosiła, a często nie znosiła, to mówiła sobie: „muszę się czegoś dobrego w tym kimś doszukać". Poza tym mam po niej strach przed tłumem, dużą liczbą ludzi. W teatrze siedzę zawsze z boku, żeby w razie czego móc uciec, jak dużo ludzi jest naokoło, nie mogę tego wytrzymać – wspominała. Czytaj także: „Dzieci są okrutne i to mnie zahartowało”. Olga Bończyk o swoim dzieciństwie i samotności„Widziałam, że już nie ma ratunku”Szczygieł zapytał też, jak się przyjaźni z osobą uzależnioną od alkoholu. – Trudno. Nawet na tym tle doszło między nami do największej scysji. Widziałam, co się dzieje i że już nie ma ratunku. Próbowałam być tym ratunkiem i kiedy zaczęłam walczyć, to zaczęłam być jej wrogiem. Był taki czas, kiedy w ogóle nie odzywała się do mnie z tego powodu. Długo, ale potem mi to wybaczyła, bo wiedziała, że ja próbuję zrozumieć każdego człowieka – powiedziała Magda Umer. Kilkanaście lat temu Magda Umer wydała „Listy na wyczerpanym papierze”, czyli niepublikowaną wcześniej miłosną korespondencję Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory z lat 1964-1966. Przybora był poetą, pisarzem i satyrykiem, współtwórcą „Kabaretu Starszych Panów”. – Jak Jeremi to mi podarował (listy od Osieckiej – red.), powiedział to słynne zdanie: „zaopiekuj się tym, bo wiem, że nie zrobisz temu krzywdy". Myślałam, że to wydam, wiedząc, że ja już odchodzę, pięćdziesiąt lat po odejściu Agnieszki i Jeremiego, bo tak dawniej się to robiło. Musiało minąć pół wieku, żeby to nikogo nie bolało, żeby nikt nie miał pretensji. I nagle zadzwoniła Agata (Agata Passent, córka Agnieszki Osieckiej – red.), że znalazła listy Jeremiego, bo on dał mi tylko listy Agnieszki. Jak już miałyśmy coś takiego, to wiedziałyśmy, że to musi być podarowane ludziom – zdradziła. Według Umer te listy są szczególne. Określiła je mianem „dzieła sztuki”. – Kochali się intensywnie, ale krótko. I każdy kiedy indziej. Najpierw jedno, potem drugie. To jest piękna literatura. Tego miałam świadomość. Wydałam to chyba w 2010 roku, czyli to już czternaście lat minęło. I coraz młodsi ludzie to czytają, piszą do mnie i mówią, czym ta książka dla nich jest – podsumowała artystka. Czytaj także: „W oczach mamy widziałam łzy”. Olga Bończyk o dzieciństwie z niesłyszącymi rodzicami