Aktorka i wokalistka w programie "Sto pytań do" w TVP Info. Dzieciństwo nie było łatwe. Dzieci są okrutne. Chodziłam do szkoły muzycznej, w tamtych czasach to była szkoła elitarna, do której posyłało się dzieci prominentnych osób – lekarzy, adwokatów, a ja byłam z domu dziwnego, niespotykanego, więc z trudem nawiązywałam bliskie relacje z koleżankami, czułam się bardzo wyalienowana. Paradoksalnie, to mnie niebywale zahartowało – powiedziała aktorka i wokalistka Olga Bończyk w programie „Sto pytań do” TVP Info. Rodzice Olgi Bończyk byli niesłyszący. Aktorka przyznała, że to mocno zaważyło na jej dzieciństwie. – Dzieci wychowywane w domu, w którym oboje rodzice nie słyszą, nazywają się KODA-kami (Kids of Deaf Adults - red.). Z punktu widzenia psychologicznego role nam się odwracają – stajemy się opiekunami własnych rodziców. Będąc dzieciakami musimy być łącznikiem ze światem zewnętrznym. Każda wolna chwila, którą moglibyśmy wykorzystać na bycie dziećmi, musieliśmy poświęcić rodzicom – powiedziała artystka. – Moja mama bardzo wcześnie zaczęła chorować na raka, więc ja z nią chodziłam do lekarzy, onkologów. Jako sześcio-siedmioletni dzieciak dowiedziałam się, że mama może w każdej chwili umrzeć. To są takie informacje, do których dzieci nie powinny być dopuszczane. To są przekroczenia, które powodują, że takie dzieci bardzo szybko dorośleją. Ten stan opiekowania się moimi rodzicami spowodował, że dzisiaj jestem nadopiekuńcza wobec wszystkiego i wszystkich. To rujnuje bardzo wiele relacji, które pojawiają się w dorosłym życiu. I pewnie cenę, która w swoim życiu zapłaciłam za to, że dzisiaj jestem sama, to też jest pokłosie tego, że mam oczy dookoła głowy i każdemu bym chciała nieba przychylić i za każdego odrobić lekcje – dodała aktorka. Olga Bończyk przyznała, że w dzieciństwie czuła się niedowartościowana. - Zawsze czułam się szarą myszą, miałam poczucie, że świat, w którym żyłam, bardzo mi utrudnia wiele relacji – podkreśliła. W szkole spotykały ją przykrości z powodu niepełnosprawności rodziców. - Dzieci są okrutne. W szkole podstawowej jedna z koleżanek wykrzykiwała na korytarzu, że moi rodzice są głusi, więc są głupi – opowiedziała aktorka. Dodała, że zaprowadziła koleżankę do piwnicy, gdzie ją związała i zostawiła. Dziś wstydzi się tego, co wtedy zrobiła. Artystka była też pytana o język migowy, jakim posługiwali się jej rodzice. – Tak naprawdę są dwa języki migowe – PJM, czyli polski język migowy, który został przełożony na język znaków. Natomiast ludzie, którzy są od dzieciństwa głusi, mają swój własny język migowy, który posługuje się tymi samymi lub bardzo podobnymi znakami, ale to nie jest język polski. Znam język migowy PJM, ponieważ moja mama straciła słuch bardzo późno, w wieku 17-18 lat, więc ona była mentalnie osobą słyszącą i u nas w domu mówiło się po polsku – wyjaśniła Olga Bończyk. Dodała, że często zdarza jej się, że podchodzi do niej na ulicy osoba niesłysząca i sprawdza, czy aktorka faktycznie mówi w języku migowym. – Najczęściej ta rozmowa rozciąga się na długie minuty i oni są szczęśliwi, że to nie jest chwyt telewizyjny, ale wtedy też zdaję sobie sprawę, jak bardzo odległe są te języki – przyznała.Czytaj także: „Siedziałem w lesie i płakałem”. Tomasz Lipiński szczerze o depresji„Nigdy nie mówię nigdy"Jej zdaniem, osoby niesłyszące mają dziś dużo łatwiej niż kiedyś. - Głusi mają dziś komunikatory, które są już dostępne dla wszystkich. Myślę, że czują się dużo pewniej niż w czasach, kiedy żyli moi rodzice, a komunikacja była zawężona najwyżej do kartek, które moja mama czy tato wyciągali i pisali, czego oczekują w urzędzie, biurze czy u lekarza. Dzisiejszy świat głuchych jest już zupełnie innym światem niż ten, który pamiętam z dzieciństwa – podkreśliła. Jak sobie radziła z tym, że rodzice byli niesłyszący?– Wierzę, że już sobie poradziłam, ale rzeczywiście tak się w moim życiu poukładało, że moi oboje rodzice byli głusi. Los tak kapryśnie sprawił, że obdarzył ich dwójką utalentowanych muzycznie dzieci. Byłam z bratem w przedszkolu, kiedy rodzice dowiedzieli się od przedszkolanki, że jesteśmy uzdolnieni muzycznie i fajnie byłoby cos z tym zrobić. Skończyliśmy wszystkie możliwe stopnie edukacji muzycznej. Mój brat jest świetnym skrzypkiem, gra w orkiestrze Agnieszki Duczmal od blisko 40. lat. Ja wprawdzie nie zostałam pianistką, ale spełniam wszystkie swoje marzenia z dzieciństwa – opowiadała Olga Bończyk. Dodała, że w szkołach muzycznych, do których chodziła z bratem, były organizowane koncerty dla rodziców. – Dzieci przygotowują wybrane utwory, grają je, a rodzice siadają na widowni i mogą się cieszyć tym, jakie postępy robią ich pociechy. Pamiętam, że zawsze przychodziłam wtedy z mamą, która siadała gdzieś na końcu szkolnej sali koncertowej tak, żeby nikomu nie zasłaniać, nie przeszkadzać. Kiedy kończyłam grać swoje utwory, zbiegałam ze sceny, biegłam do mamy i zawsze wtedy w jej oczach widziałam łzy. Wtedy jako dzieciak nie do końca je rozumiałam, raczej postrzegałam to jako formę wzruszenia. Moi rodzice nie żyją już od bardzo wielu lat, mama odeszła blisko 40 lat temu. Teraz, kiedy myślę o tamtych chwilach, wyobrażam sobie, jakie to musiało być dla niej dojmujące – wychowywać w świecie, w którym panuje totalna cisza, dwoje muzyków, poświęcić im się, oddać wszystko, co można, ale nigdy nie móc usłyszeć nawet jednego dźwięku. Wyobrażam sobie, że to dla nich obojga, taty i mamy, musiało być ogromne trudne, a jednak z jakąś zupełnie dla mnie niezrozumiałą determinacją zdecydowali się wychować w świecie ciszy dwoje muzyków – podkreśliła aktorka. Dodała, że „zawsze bardzo nisko chyli przed nimi czoło, bo wyobraża sobie, że takie rzeczy dzieją się niezwykle rzadko”. – Pytałam mamy, dlaczego podjęła się tak trudnego zadania i mama zawsze mówiła: „skoro pan Bóg dał mi takie dzieciaki, to nie ja będę zmieniała tego boskiego planu”. Albo mówiła, że największym grzechem człowieka wobec samego siebie jest zmarnować swój własny talent. Myślę, że mama by sobie chyba nie wybaczyła, że tylko dlatego, że nie słyszą, zmarnowaliby nasz talent, zwłaszcza, że rzeczywiście nam się udało. Mój brat dzisiaj koncertuje, jeździ po całym świecie, żyje z tego, że jest muzykiem. Ja poniekąd też, więc ten wysiłek się opłacił – podsumowała artystka. Olga Bończyk nie ukrywa, że pod dwóch nieudanych małżeństwach jest singielką z wyboru.– Nigdy nie mówię nigdy. Jestem dziś taką osobą, która bardzo obserwuję to, co się dzieje dookoła mnie. Jeśli się pojawia ktoś, czy jakaś sytuacja, którą czuję energetycznie, że to może być dla mnie, to otwieram się na to. Co z tego wyjdzie – czas pokaże. Myślę, że gdy zdarzy się taka sytuacja, że ktoś się pojawi, kto będzie chciał potraktować mnie poważnie, a ja poczuję, że w tym wszystkim jest jakiś sens i szansa, na pewno się na to otworzę - zapewniła aktorka. Czytaj także: Wałęsa: To ja namówiłem Trumpa, żeby kandydował na prezydenta