A ile to kosztuje? Od kilku do kilkudziesięciu tysięcy pocisków artyleryjskich dziennie wystrzeliwuje każda ze stron wojny rosyjsko-ukraińskiej. Jeden nowy pocisk kosztuje kilka tysięcy dolarów. W Polsce powinny powstać przynajmniej trzy fabryki produkujące po 100 tys. pocisków rocznie – uważa emerytowany generał Jarosław Kraszewski. Codziennie każda ze stron wojny rosyjsko-ukraińskiej wystrzeliwuje od kilku do kilkudziesięciu tysięcy pocisków artyleryjskich. Jeden nowy pocisk potrafi kosztować kilka tysięcy dolarów.Kosztowny ostrzał każdego dniaWojna techniczna, czyli taka, jaką ludzkość zna od drugiej połowy XIX wieku, zużywa ogromne ilości materiałów w krótkim czasie. Dotyczy to żywności, paliwa, ale przede wszystkim amunicji. Wbrew pozorom kluczowa nie są tu naboje do karabinów, lecz pociski do armat i rakiety do wyrzutni. Jak szacują historycy, armie pierwszej wojny światowej miesięcznie wystrzeliwały w kierunku wroga po milionie pocisków artyleryjskich podstawowych kalibrów.Produkcja amunicji dla wojska. „PiS przekazał kontrolę prywatnym firmom”Mimo upływu czasu podobnie jest na wojnie rosyjsko-ukraińskiej, odkąd rozgorzała z pełną siłą w lutym 2022 r. Na początku 2024 r. amerykański dziennik „The Wall Street Journal” szacował, że Ukraińcy wystrzeliwali wówczas w kierunku rosyjskich pozycji po dwa tysiące pocisków dziennie, podczas gdy Rosjanie zasypywali Ukraińców około dziesięcioma tysiącami pocisków każdego dnia.Był to czas, gdy w Kongresie USA przeciągało się pakietu pomocy militarnej dla Kijowa. Ukraińcy oszczędzali więc amunicję. Gdy wreszcie w kwietniu udało się przełamać polityczny impas w Waszyngtonie, na Ukrainę popłynęły nowe pociski i proporcje zużycia amunicji miały się zmienić na bardziej korzystne dla obrońców.Przewaga w artyleriiJeszcze latem 2023 roku, w okresie – jak się potem okazało nieudanej – kontrofensywy Ukraińców na południu kraju, mieli oni przewagę w artylerii. Według szacunków „WSJ” każdego dnia wystrzeliwali około siedmiu tysięcy pocisków, podczas gdy Rosjanie – około pięciu tysięcy.– Od lutego 2022 roku Rosjanie w szczytowych momentach wystrzeliwali dziennie około 60 tysięcy pocisków artyleryjskich. Z kolei Ukraińcy – około 10 tysięcy – oszacował emerytowany generał brygady Jarosław Kraszewski. To były szef polskich artylerzystów w Wojskach Lądowych, a potem najwyższy rangą wojskowy w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego za pierwszej kadencji prezydenta Andrzeja Dudy.Generał dodał, że Ukraińcy strzelają bardziej punktowo, korzystając z nowoczesnych systemów kierowania ogniem. Tymczasem Rosjanie walczą raczej według starej szkoły, stosując na przykład nawały ogniowe. Tak wyglądają obecnie walki w Donbasie, gdzie Rosjanie powoli posuwają się do przodu, dzięki temu, że dosłownie mielą ukraińskie pozycje ogniem artylerii. Tak było, gdy zdobywali Bachmut w 2023 roku oraz Siewierodonieck i Lisiczańsk w 2022 roku.– Świat myśli, że siły zbrojne Rosji są siłami typowo pancernymi. To nieprawda. Rosjanie są zakochani w artylerii. Ich armia jest armią artyleryjsko-rakietową. Oni kochają ogień, kochają zużywać mnóstwo amunicji. Bez zmasowanego ognia artylerii nie ma u nich działań – podkreślił Kraszewski.„Rosjanie kochają artylerię”Zwrócił uwagę, że przeciętna rosyjska brygada zmechanizowana ma dwa-trzy dywizjony artylerii, w tym jeden z wyrzutniami rakiet. W Polsce w składzie brygady zmechanizowanej jest jeden dywizjon artylerii.Generał zwraca uwagę, że również siły zbrojne USA i armie innych państw NATO walczą tak, by przy pomocy artylerii i lotnictwa (w tym bezzałogowego) obezwładnić przeciwnika na ziemi. Wszystko po to, by własna piechota mogła zajmować teren przy jak najmniejszym ryzyku strat w ludziach.Ukraina wchodzi coraz głębiej. Rosji brakuje żołnierzy, by odbić ziemie60 tysięcy pocisków dziennie, czyli szacowana przez gen. Kraszewskiego maksymalna ilość amunicji wystrzeliwana przez Rosjan w Ukrainie, to 1 milion 800 tysięcy miesięcznie i 21,6 mln rocznie. Przywoływane wyżej szacunki „WSJ” wskazują jednak, że artyleria agresora nie prowadzi ognia z taką intensywnością przez cały konflikt.– Zużycie amunicji artyleryjskiej zależy od tego, z kim się walczy, jak się prowadzi ogień, na jakim etapie wojny się jest i co się planuje – zauważył generał Kraszewski. Jego zdaniem Rosjanie na Ukrainie zużywają około dziesięciu milionów pocisków rocznie.Zapasy z zimnej wojnyRosjanie mieli zapasy z czasów zimnej wojny, a i tak muszą się ratować dostawami z zagranicy. Prawdopodobnie kupują pociski w Korei Północnej, na pewno sięgają po irańskie drony kamikaze, czyli w języku wojskowych: amunicję krążącą.Ukraińcy mają dostawy z Zachodu. W marcu 2023 roku Unia Europejska obiecała Kijowowi milion pocisków do artylerii w ciągu roku. To się nie udało, chociaż honor Europy ratują Czechy, których rząd pośredniczy w pozyskaniu z całego świata kilkuset tysięcy pocisków różnych kalibrów.Dostawy amunicji, w rytmie zatwierdzania kolejnych pakietów pomocy, płyną też z USA, ale również nie bez problemów. O tym, że armia ukraińska oszczędzała amunicję w oczekiwaniu na tegoroczny pakiet, już wspominaliśmy.Wcześniej Amerykanie przysłali Kijowowi pociski zmagazynowane w Izraelu i de facto przeznaczone do obrony tego państwa. Innym razem wobec kurczenia się zapasów klasycznych pocisków odłamkowo-burzących Waszyngton wysłał na Ukrainę amunicję kasetową. Ta budzi kontrowersje, bo po wystrzeleniu dzieli się na wiele małych ładunków, z których część nie wybucha od razu. Stanowi potem śmiertelne zagrożenie, również wiele lat po zakończeniu konfliktu. Amunicja kasetowa jest zakazana przez konwencję, której stronami jest ponad sto państw. Wśród nich nie ma jednak Rosji, Ukrainy ani USA.Produkcja pocisków w PolsceGenerał Kraszewski powiedział, że najtańsza i najłatwiejsza do zrobienia jest amunicja odłamkowo-burząca. Z jednej linii produkcyjnej można wyciągnąć około 160-180 tysięcy pocisków rocznie – oszacował oficer. Jego zdaniem cała lub prawie cała obecna rosyjska produkcja idzie na potrzeby frontu i nie wiadomo, czy Rosjanie odtwarzają zapasy w magazynach.Światowym potentatem w produkcji trotylu jest Nitro-Chem z Bydgoszczy. Prochy i ładunki miotające robi Gamrat z Jasła w woj. podkarpackim, a same pociski sprzedaje wojsku Dezamet z Nowej Dęby, również na Podkarpaciu. Wszystkie trzy zakłady są częścią państwowej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. – Przy czym Dezamet dopiero zaczyna przygodę z produkcją, bo do tej pory składał amunicję z komponentów importowanych ze Słowacji – zwrócił uwagę generał.Rosjanie odcięci od zaopatrzenia. Ukraina zniszczyła kluczowy most w obwodzie kurskim [WIDEO]Podkreślił, że oba podkarpackie zakłady – powstałe w ramach Centralnego Okręgu Przemysłowego pod koniec II RP – znajdują się na wschodzie kraju, zbyt blisko potencjalnego przeciwnika. Kraszewski przypomniał, że ukraińskie zakłady zbrojeniowe, na przykład w Charkowie i Kijowie zostały zaatakowane już w pierwszych dniach rosyjskiej inwazji na pełną skalę.– Produkcja pocisków powinna być rozproszona w kilku, jak nie w kilkunastu miejscach, żeby wyeliminowanie jednego nie spowodowało zakłócenia funkcjonowania pozostałych – zalecił emerytowany generał. Jego zdaniem „w Polsce jest przestrzeń dla minimum trzech fabryk produkujących po sto tysięcy pocisków rocznie, co w ciągu kilku lat pozwoli zapełnić magazyny”.Generał Kraszewski uważa, że 650-700 milionów złotych pochłonie budowa linii do produkcji amunicji artyleryjskiej. Z kolei 4000-4500 dolarów to koszt jednego pocisku do haubicy kalibru 155 milimetrów, wspólnego dla NATO. Takie są armaty polskich Krabów, niemieckich Panzerhaubitze 2000, francuskich CAESAR, amerykańskich Paladinów, południowokoreańskich K9 i wielu innych dział zachodniej produkcji.Ile pocisków do artylerii ma obecnie Wojsko Polskie? – Poziom zapasów amunicji jest niejawny – uciął rozmowę gen. Kraszewski.Od początku tygodnia trwa dyskusja na temat budowy fabryki amunicji artyleryjskiej w Polsce. Chodzi o rządowy program „Narodowa Rezerwa Amunicyjna” służący wybudowaniu fabryki produkującej amunicję kalibru 155 mm, który został powołany w pierwszej połowie ubiegłego roku. Jak wskazał portal Onet, do realizacji inwestycji wyznaczono spółkę Polska Amunicja, którą tworzą rządowa Agencja Rozwoju Przemysłu i trzy podmioty prywatne, które nie miały w tym zakresie doświadczenia. Teraz los fabryki stoi pod znakiem zapytania.