Rozmawiamy z trenerem polskich kolarek torowych. Jeden z 10 medali olimpijskich wywalczonych w Paryżu przypada na kolarstwo torowe, którego funkcjonowanie w Polsce od lat jest pasmem wielkich paradoksów. Pracownicy Polskiego Związku Kolarskiego jako warunek zatrudnienia musieli podpisać 20-letnie lojalki. Kadra musi z kolei płacić horrendalne stawki PZKol za wynajęcie toru. – Najlepiej byłoby trenować za granicą, ale nie zawsze się da – mówi w wywiadzie dla portalu tvp.info trener wicemistrzyni olimpijskiej Darii Pikulik Grzegorz Ratajczyk. Tomasz Łyżwiński, portal tvp.info: Czy to nie jest tak, że tor kolarski, który jest niezbędny, stał się też kulą u nogi polskiego kolarstwa? Od czasu jego budowy związek ma problemy, na jego koncie siedzi komornik. Przez to znacznie trudniej o rozwój dyscypliny.Grzegorz Ratajczyk: Dług był, jest i będzie. Spłacenie go przez kogokolwiek jest niemożliwe. Żadna federacja na świecie nie jest w stanie utrzymać takiego obiektu jak ten tor. Koszty jego utrzymania są ogromne. Jedynym rozwiązaniem jest przejęcie tego toru przez inny podmiot – Ministerstwo Sportu czy PKOl. W innym przypadku będzie coraz gorzej.To paradoks, bo z jednej strony ten obiekt jest potrzebny, a z drugiej blokuje wasz postęp.Część pieniędzy przeznaczonych na szkolenie, idzie na utrzymanie tego toru. Na przykład w formie płatności za każdą godzinę wynajęcia tego toru. To horrendalne sumy, bo wynajem kosztuje 750 złotych za godzinę. Chyba najdrożej na świecie...Te pieniądze trafiają z powrotem do budżetu kolarskiego związku?My te pieniądze płacimy Arenie Pruszków, operatorowi tego obiektu. Związek zarządza tą nieruchomością na spółkę z Areną Pruszków i Fundacją Wspierania Polskiego Kolarstwa. To jedna wielka rodzina.Płacimy nie tylko za korzystanie z toru, ale także za korzystanie z szatni, siłowni. Mówimy m.in. o czterech wiodących grupach w ramach tzw. centralnego szkolenia. To są najwyższe koszty wynajmu w Europie. Najwięcej za granicą płaciliśmy po sto euro za godzinę. Zwykle to koszt rzędu 60-80 euro za godzinę. Trzeba przy tym dodać, że nasz tor wymaga już też dużych nakładów i wysiłków, by normalnie funkcjonował.Zobacz także: Polka wygrała Tour de France! [WIDEO]Z czego wynikają tak wysokie koszty najmu?Stawki ustala prezes Areny Pruszków. My nie mamy na to wpływu. Jeśli chcemy trenować, to musimy płacić.Czyli lepiej trenować za granicą?Oczywiście, że tak, ale nie zawsze to jest możliwe. Byłoby taniej i lepiej, ale w niektórych sytuacjach obliguje nas czas. Dlatego zwykle musimy przemęczyć się na miejscu, gdzie nieraz nie chodzą wentylatory, oczyszczacze powietrza. Ten tor jest brudny, z dużą ilością kurzu. Dla alergika czy astmatyka trenowanie na tym obiekcie jest wielkim problemem. Czasem jednak stoimy pod ścianą i nie mamy innego wyjścia.Tor powinien być obiektem wielofunkcyjnym, a nie tylko dla kolarzy. Powinien zarabiać na siebie. Przynajmniej na tyle, by właściciela było stać na firmę sprzątającą, a nie na dwie czy trzy kobiety do tego. Bo jak one skończą swoją pracę, to tam, gdzie ją zaczynały, już jest znowu brudno.Komornik na koncie kolarskiego związkuBiorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, wasze funkcjonowanie może być zupełnie niezrozumiałe dla przeciętnego kibica sportu. Związek ma konto bankowe zajęte przez komornika. Na szkolenie reprezentacji nie może tam trafić z ministerstwa nawet złotówka, bo od razu by przepadła, a wy byście z tego nic nie mieli.Dlatego fundusze na szkolenie kadry przechodziły ostatnio przez Wielkopolski Związek Kolarski. Stamtąd pobieramy wynagrodzenia i zaliczki na funkcjonowanie. PZKol pod względem finansowym jest kompletnie uziemiony. Może co najwyżej wystawiać licencje. Zobacz także: Tour de Pologne: Emocje na finiszu. Znamy zwycięzcęDa się długoterminowo egzystować w takich partyzanckich warunkach?Partyzanckie warunki zaczęły się po roku 2016. Wcześniej było całkiem nieźle. Mieliśmy sponsora w postaci spółki skarbu państwa, więc tych pieniędzy było w miarę dużo. Można było nawet zacząć powoli myśleć o rozpoczęciu spłaty zadłużenia. Doszło jednak do pewnych rewolucji w obrębie związku.Afera na tle obyczajowym związana z jednym z działaczy zdecydowanie nie przysłużyła się budowaniu dobrego wizerunku dyscypliny (w 2017 roku wyszło na jaw, że jeden z trenerów szkolących kobiecą kadrę molestował zawodniczki – przyp. red.). Taka sytuacja powoduje nie tylko odpływ sponsorów, ale też odstrasza innych na długie lata.Może takie spartańskie warunki często hartują człowieka.Nieprawda. W takich okolicznościach człowiek się stopniowo wypala.Ale wyniki sportowe w polskim kobiecym kolarstwie torowym mówią co innego.To prawda, że dziewczyny mają na koncie medale mistrzostw świata czy Europy. Teraz do tego doszedł jeszcze medal olimpijski. Był nawet taki moment, że grupa kobiet, to była ekipa, która ciągnęła do przodu całe polskie kolarstwo. Coś się jednak komuś nie spodobało. Chciano tę grupę „uzdrowić” i uzdrowiono tak, że się cofnęła w rozwoju o lata świetlne. Mieliśmy niezłą drużynę na igrzyskach w Rio, potem w Tokio już nie mieliśmy i teraz w Paryżu też nie mieliśmy, bo odbudowa zespołu to są lata pracy.Jak doszło do tego, że obiecująca kadra po 2016 roku się rozsypała?Ja zrezygnowałem z pracy na skutek różnego rodzaju nieporozumień w obrębie PZKol. Odszedłem zupełnie z kolarstwa na dwa i pół roku. W tym czasie „medalodajna” grupa zupełnie stanęła w rozwoju. Wróciłem w 2019 roku i teraz to nasze kolarstwo kobiece jest na dobrej drodze, żeby zaczęło funkcjonować w świecie na dużo lepszym poziomie.Nie widać światełka w tuneluUważa pan, że gdyby ta kobieca kadra funkcjonowała w normalnych warunkach, to wyniki mogłyby być znacznie lepsze?Te dziewczyny dają z siebie naprawdę dużo, ale gdyby te warunki nie były takie wariackie, gdzie trzeba z własnej kieszeni płacić za start w młodzieżowych mistrzostwach Europy, albo czekać do ostatniej chwili na fundusze niezbędne dla egzystencji kadry, to na pewno wszystko byłoby na wyższym poziomie.Gdyby była normalność, to nie trzeba by czasami opierać szkolenia o kluby, czy drżeć o sztab szkoleniowy. Ja akurat nie mogę narzekać na skład swojego sztabu. Jak są pieniądze, to wszyscy mają płacone na bieżąco. Jak nie ma, to członkowie ekipy też wykonują swoje obowiązki i nie narzekają, choć mają do tego prawo. Takie są realia. Nie zmienimy tego, dopóki związek nie wyjdzie z kryzysu, a na razie nie widać światełka w tunelu.Zobacz także: „Szykuj się na mecz ze mną”. Iga Świątek ma wiadomość dla fana„Obecni działacze kolarscy muszą odejść”Czy olimpijski medal Darii Pikulik nic nie zmieni?Nic. Ten medal co najwyżej spowoduje przykrycie ciepłą kołderką tego całego bałaganu, który jest. Ci działacze, którzy są, muszą odejść. Musi przyjść ktoś, kto naprawdę będzie chciał pracować i wyciągnie kolarstwo z dużego marazmu.Wierzy pan, że to możliwe?Jak byśmy wszyscy nie wierzyli, to byśmy się poddali. Wierzymy, że jest taka szansa i coś się zmieni. Przyjdzie lepszy okres dla funkcjonowania reprezentacji, na normalnych, zdrowych zasadach. Może teraz nadarza się dobry moment, po zdobyciu przez Darię olimpijskiego medalu. Na kolejnych igrzyskach w Los Angeles może być znacznie lepiej?Jeśli nic negatywnego się nie wydarzy, to mamy w kadrze bardzo długą ławkę rezerwowych zawodniczek, które mają potencjał, by osiągać świetne wyniki. W tym roku na mistrzostwach Europy do lat 23 w Cottbus – pomimo bardzo skromnych, ze względu na budżet, przygotowań – dziewczyny wywalczyły złoto, srebro i brąz, cztery czwarte miejsca oraz jedną piątą lokatę. To może napawać optymizmem.Problemem były nawet dostarczone strojePo medalu Darii Pikulik w Paryżu dowiedzieliśmy się wszyscy, że występ naszych olimpijczyków na torze stał pod znakiem zapytania, bo były problemy ze strojami.Stroje, które otrzymaliśmy, nie przeszły weryfikacji. Każdy materiał ma swoją strukturę, a ten akurat nie spełniał norm.Jak to możliwe, że stroje reprezentacji przygotowane na olimpijski występ nie spełniały norm?To dobre pytanie. Warto je zadać dyrektorowi sportowemu PZKol Markowi Rutkiewiczowi. To on zamawiał te stroje w firmie Parentini. Polskie firmy szyjące kombinezony zostały skreślone już na starcie, bo związek nie zgłosił ich do UCI (Międzynarodowej Unii Kolarskiej – red.) i nie otrzymały one certyfikatu jako potencjalny wykonawca strojów dla olimpijczyków. Firma Parentini przysłała wczesną wiosną strój na próbę, założył go Mateusz Rudyk i był on bardzo dobry. To jednak co nam przysłano na igrzyska, to było coś zupełnie innego. W ostatniej chwili załatwialiśmy kombinezony w jednej z belgijskich firm.Jak wyglądało wasze funkcjonowanie na samych igrzyskach w Paryżu?Warunki w wiosce olimpijskiej były całkiem dobre. Nasz problem polegał jedynie na tym, że nie wszyscy z naszej ekipy mieszkali razem. Dwóch mechaników i fizjoterapeuta byli zakwaterowani w zupełnie innym miejscu, czterdzieści minut od wioski. W wiosce mieszkali trenerzy, jedna fizjoterapeutka i lekarz. O rozdzieleniu grupy dowiedzieliśmy się kilka dni przed wylotem do Paryża.Podczas rywalizacji olimpijskiej sędziowie przez pomyłkę wykluczyli podczas wyścigu eliminacyjnego Darię Pikulik. Czy wyjaśnili to jakoś później?Nie. Nie było żadnych tłumaczeń. Uznano, że błąd to błąd i tyle. Takie rzeczy nie powinny się wydarzyć. To zdarzenie rozbiło ją pod każdym względem.Zobacz także: Donald Tusk: Polska podejmie starania o organizację igrzyskPo medalu nie było gratulacji z PKOl. Zrobił to tylko MajewskiAle ostatecznie się pozbierała, bo wywalczyła olimpijskie srebro. Były gratulacje od władz PKOl-u, o których głośno zrobiło się szczególnie po igrzyskach?Nie za bardzo. Pogratulował nam jedynie Tomek Majewski, który jest w zarządzie PKOl. Prezesa Radosława Piesiewicza w ogóle w Paryżu nie spotkałem podczas mojego tygodniowego pobytu. Nie pojawił się on też ani razu na torze kolarskim. Nawet SMS-owo się nie odezwał. Może dlatego, że nasz medal wyskoczył nagle, ostatniego dnia. Po zawodach musieliśmy szybko się zwijać, bo Daria miała start w Tour de France. Po powrocie na lotnisku też nie było ani prezesa PZKol-u, ani dyrektora sportowego.Ratajczyk ostro o prezesie PZKol: Kazał podpisać 20-letnie lojalkiPrezes PZKol Rafał Makowski dopingował was w Paryżu, to może uznał, że to wystarczy?Prezes związku przede wszystkim powinien się zająć zarządzaniem i załatwianiem sponsorów, a nie zamykaniem ludziom ust.Co ma pan na myśli?To, że na wiosnę wszyscy pracownicy funkcyjni Polskiego Związku Kolarskiego byli zmuszeni do podpisania 20-letnich lojalek. Nie mają prawa powiedzieć złego słowa na PZKol. Jeśli ktoś by nie podpisał dokumentu, mógł stracić pracę. Dotyczyło to zarówno pracowników biura, jak i trenerów, fizjoterapeutów oraz obsługi technicznej.Ale właśnie teraz pan ten zakaz złamał. Nie obawia się pan konsekwencji?Nie. Doszliśmy wszyscy do wniosku, że lojalka wymuszona na człowieku nie jest ważna.