„The Daily Telegraph” przypomina o alianckich zrzutach dla Powstania Warszawskiego. Zrzuty z pomocą dla Powstania Warszawskiego były jedną z najtrudniejszych operacji powietrznych podczas II wojny światowej, ale ta historia niezwykłej odwagi jest zapomniana na Zachodzie – pisze w najnowszym wydaniu „The Daily Telegraph” Richard Aldwinckle, którego ojciec uczestniczył w tych misjach. Pierwsze loty z udziałem nie tylko polskich lotników, ale też brytyjskich i południowoafrykańskich odbyły się równo 80 lat temu, w nocy z 13 na 14 sierpnia 1944 roku. Jedynym z uczestników misji tamtej nocy był 21-letni wówczas John Aldwinckle, nawigator w 148. Eskadrze RAF.„Dziś nie ma prawie nikogo w Wielkiej Brytanii, kto by nie słyszał o lotach „Niszczycieli Tam”, bardzo niewielu wie o tej innej śmiałej misji RAF-u na niskiej wysokości, opisanej przez historyka Normana Daviesa jako „jedna z wielkich niedocenionych historii II wojny światowej" - zauważył Richard Aldwinckle.Wyjaśniając jej trudność, zwrócił uwagę, że Warszawa jest oddalona od Brindisi w południowych Włoszech, skąd startowała większość misji, o 1311 km. Trasa obejmowała przelot nad Jugosławią, Węgrami, Czechosłowacją i Polską, a w drodze powrotnej nad Austrią, przy czym część trasy pokonywana była w biały dzień, co czyniło samoloty łatwym celem dla dział przeciwlotniczych na ziemi. Ponadto, aby utrudnić ich wykrycie, samoloty latały be eskorty myśliwców i nie w formacji, lecz samodzielnie, zatem musiały tylko za pomocą własnych dział odpierać ataki wrogich myśliwców. Ponadto aby zapewnić dokładność zrzutu, konieczne było zejście do poziomu 150 m lub niżej oraz zredukowanie prędkości do ok. 240 km/godz."Załogi nie wiedziały, że misja została uznana za niemal niewykonalną przez marszałka Sir Johna Slessora, głównodowodzącego RAF-u na Morzu Śródziemnym. Ani też, że w piątek 11 sierpnia Winston Churchill przybył do Neapolu, a na spotkaniu ze Slessorem następnego dnia nalegał, by RAF mimo wszystko dostarczył posiłki Armii Krajowej. Pomoc musi zostać wysłana, powiedział ówczesny premier, nawet przy ryzyku ciężkich strat" - napisał Aldwinckle.Przypomniał, że pierwszej nocy (13 sierpnia) z 28 samolotów, które miały brać udział w misji, zrzutu z pomocą dokonało tylko 14, kolejnych 11 nie wyleciało z powodów technicznych. Musiało zawrócić po drodze albo nie zdołało zrzucić ładunku. Trzy się rozbiły. Następnej nocy, z 14 na 15 sierpnia, kolejne 26 samolotów wystartowało do Warszawy. Tym razem tylko 12 odniosło sukces. Sześć musiało zawrócić wcześniej, a osiem samolotów utracono. Tylko tej nocy zginęło 49 lotników, trzech zostało schwytanych przez Niemców, a czterech internowanych przez Rosjan.„Dla RAF i SAAF (Południowoafrykańskie Siły Powietrzne - PAP) straty nadal były druzgocące. W ciągu 24 dni i nocy 199 lotów doprowadziło do utraty 36 samolotów i śmierci 183 lotników. Ten poziom strat należał do najwyższych poniesionych przez RAF podczas wojny - procentowo wyższy niż nalot na Norymbergę w dniach 30-31 marca 1944 r., który czasami określany jest jako „najczarniejsza godzina" RAF-u. Dywizjony RAF i SAAF straciły jeden samolot na każdą tonę dostarczonego zaopatrzenia" - wylicza Aldwinckle.Zwrócił też uwagę, że o ile w Polsce pamięć o alianckich lotach z pomocą dla Powstania Warszawskiego wciąż jest kultywowana, to w Wielkiej Brytanii ich uczestnicy nie doczekali się żadnego uznania - choć marszałek Slessor mówił, że to "historia najwyższej waleczności i poświęcenia ze strony naszych załóg lotniczych", a w oficjalnej historii Zarządu Operacji Specjalnych (SOE) określono loty jako "prawdopodobnie jedną z najtrudniejszych operacji jakiegokolwiek rodzaju podjętych przez jednostki sił powietrznych podczas wojny w Europie".John Aldwinckle, ojciec autora artykułu, zmarł w 2012 roku.Czytaj dalej: Niemcy z propozycją reparacji. „To lekceważenie polskiej wrażliwości”