Jak Polacy wyjeżdżali na „wywczas i wilegiaturę”? Tuż po odzyskaniu niepodległości Polacy nie zastanawiali się nad tym, gdzie pojechać na wakacje. Dopiero w połowie lat 20. zaczęto budować, a także odrestaurowywać m.in. ośrodki wypoczynkowe. Ludność zaczęła się bogacić i coraz częściej myśleć o tym, gdzie wyjechać na „wywczas i na wilegiaturę”. Pierwsze kilka lat po odzyskaniu niepodległości upłynęło w Polsce na odbudowie urzędów, szkół, a nie ośrodków turystycznych czy kurortów. To był czas, gdy tak naprawdę mało kogo było stać na jakikolwiek wyjazd. Niektóre rejony – takie jak chociażby Kresy – były obszarem, gdzie w ogóle strach było się wybrać. Przełom nastąpił dopiero w połowie lat 20. To właśnie wtedy zabrano się za odrestaurowywanie ośrodków wypoczynkowych, przystani wodnych czy stanic, które już istniały. Tam, gdzie ich nie było, a warunki ku temu sprzyjały, budowano nowe. Urlop – nowość w pracy międzywojniaW 1922 pojawiła się nowość, jeśli chodzi o pracę, a mianowicie ustawowe prawo do urlopów. Uchwalono, że obywatele Polski, którzy pracowali w fabrykach lub państwowych zakładach, mogli skorzystać z płatnego urlopu. Jego czas wynosił 14 dni.– Nie wszystkim to prawo się podobało i było na rękę. Szczególnie właściciele prywatnych zakładów nie chcieli, by ich pracownicy opuszczali zakłady pracy, a oni musieli im jeszcze za to płacić – mówi dr hab. Robert Gawkowski, historyk i autor książki „Wypoczynek II RP”. Okazuje się, że działało to również w drugą stronę. Pracownicy podchodzili do tego, co im się ustawowo należało, jak przysłowiowy pies do jeża. Autor książki „Wypoczynek II RP” dotarł do roczników statystycznych, z których wynikało, że pracownicy huty brali tylko 7 albo 8 z 14 dni przysługującego im wolnego. Dopiero w kolejnych latach pracujący Polacy zaczęli oswajać się z tym, że mogą odpocząć od pracy. Wczasy w II RP. Jak powstało Ministerstwo Turystyki? Tak jak pojęcie urlopu musiało się pojawić i zaistnieć w przestrzeni publicznej, tak i ministerstwo turystyki stało się obecną w strukturze polskiego rządu jednostką. Pierwszym urzędnikiem ministerialnym, który po I wojnie światowej zajął się tą dziedziną, był Mieczysław Orłowicz. Od czerwca 1919 do 1932 roku obejmował stanowisko kierownika Samodzielnego Referatu dla Spraw Turystyki w Departamencie Ogólnym Ministerstwa Robót Publicznych. – Nie dysponował zbyt wielkim budżetem. Pieniądze, które dostał, wystarczyły jedynie na sekretarkę, kilka ołówków i zeszytów. Miał w sobie jednak ogromną pasję, która pozwoliła mu organizować konferencje i kongresy turystyczne. Z wykształcenia był prawnikiem, ale zapał sprawił, że spod jego pióra wyszło ponad sto przewodników. To dzięki jego pasji powstały pierwsze szlaki turystyczne, czy mapy – wyjaśnia dr hab. Gawkowski. Pełnoprawny departament turystyki powstał dopiero w 1932 roku. Na jego czele stanął zięć prezydenta Ignacego Mościckiego, niejaki Aleksander Bobkowski. Jak dodaje dr hab. Gawkowski, był to właściwy człowiek na właściwym miejscu.– Był zapalonym turystą i narciarzem z krwi i kości. Jego współpraca z Orłowiczem i świetna ręka do kierowania ministerstwem sprawiły, że w Polsce powstało wiele nowych szlaków pieszych oraz rzecznych, czy schronisk. Te ostatnie były skromne, nie miały toalet, ale zaistniały – zauważa. W 1938 roku Rzeczpospolita stała 220 schroniskami młodzieżowymi i prawie sześcioma tysiącami łóżek. Trzy lata wcześniej, bo w 1935 roku, powstała z kolei Liga Popierania Turystyki. Organizacja ta zajmowała się tanią turystyką masową i promowała poszczególne regiony Polski. Bywało, że finansowała wszelkiego rodzaju przedsięwzięcia turystyczne. To Liga z racji tego, że współpracowała z kuriami, organizowała także pielgrzymki. Baza schronisk z czasem zaczęła się coraz bardziej rozwijać. Były one budowane, ale z zachowaniem stylu rejonu, w którym powstawały. Coraz większą uwagę zwracano także na to, by była w nich bieżąca woda oraz toalety. Pierwsze biuro podróży czasów międzywojnia. Wywoływało skandale, zamiast organizować wczasy Dziś korzystać możemy z ofert podróży i wczasów licznych biur podróży. W II RP – a dokładnie w 1920 roku – powstało prywatne, ale słabo działające Biuro Podróży Orbis. Stworzyli je endecki poseł, Żyd, hrabia, bankier i senator. Ich biznes częściej niż organizacją ciekawych i udanych wyjazdów, zajmował się wywoływaniem skandali. Zdarzało się, że Orbis sprzedawał bilety na pociągi, których nie było, albo chciał za nie krocie. W 1929 roku biuro to zostało upaństwowione i zyskało miano Narodowego Biura Podróży. To dało turystom nieco więcej pewności, że ich wyjazd się odbędzie i nikt ich nie oszuka. Choć trudno w to uwierzyć Polacy już w latach 30. XX wieku zaczęli latać. Bilety na rejsy lotnicze można było kupić w kasach, które znajdowały się w Hotelu Polonia. Latano do Berlina, Bukaresztu, czy Tel-Avivu przez Ateny. Pierwotnie portem lotniczym był pas startowy na Polach Mokotowskich. Dopiero w kwietniu 1934 roku otwarto Okęcie. – Polacy naprawdę nie musieli się go wstydzić. Były hangary, była 50-metrowa wieża ciśnień i dosyć dobry dojazd aleją Żwirki i Wigury, która podprowadzała pod to lotnisko – wyjaśnia dr hab. Gawkowski. Czytaj więcej: Nie wszyscy znają tę historię Okęcia. Lotnisko właśnie skończyło 90 latRezydencja za 3,50 zł, której nie byłoBywało, że wczasowiczów ktoś oszukał. Najgłośniejszą aferą turystyczną była ta z wczasami w Wysokiszkach. W 1934 roku w Warszawie pojawiły się foldery z informacją o atrakcyjnych wczasach w tejże miejscowości, która podobno znajdowała się niedaleko Grodna. „Wielkopańska rezydencja Wysokiszki na kresach wschodnich, malowniczo położona nad Niemnem, wśród wspaniałych lasów, idealne warunki zdrowotne, korty tenisowe, łodzie, kajaki, żaglówki, plaża, przejażdżki konne, radio, pianino, obfite posiłki 5 razy dziennie, ilość miejsc ściśle ograniczona. Koszt pobytu, łącznie z utrzymaniem dziennie 3 zł 50 gr. Zgłoszenia przyjmuje administrator dóbr” – można było przeczytać w ofercie. Za dwutygodniowy turnus ze skromnym wyżywieniem trzeba było zapłacić ok. 100 złotych. Na ofertę nabrało się 130 osób, które wpłaciły zaliczki. Ich suma wynosiła razem ok. 7 tys. złotych. Na miejscu okazało się rzecz jasna, że żadne Wysokiszki nie istnieją.– Policja na szczęście schwytała oszustów. Jednym z zadań ówczesnego ministerstwa turystyki było również to, by wyłapywać takie oszustwa i ich unikać – mówi dr hab. Gawkowski. Polacy w II RP najchętniej ruszali nad morze. Gdzie kursowała Luxtorpeda?Gdzie najchętniej wyjeżdżali na wakacje Polacy? Podobnie, jak ma to miejsce dziś, ogromną popularnością cieszył się Bałtyk.Najbardziej obleganym i cieszącym się sławą kurortem była Jurata. Wczasowali tam zarówno bogaci, jak i mniej zamożni Polacy. Jednym z najbardziej luksusowych obiektów w tym mieście był hotel Lido. Na gości czekało aż 65 pokoi z łazienkami i bieżącą wodą. Bywali tam tacy sławni goście jak Jan Kiepura czy Eugeniusz Bodo. Państwo w latach 30. kierowało wczasowiczów również do Gdyni, gdzie budowany był port. Chcąc uatrakcyjnić turystycznie Kresy, reklamowano odpoczynek w Karpatach Wschodnich oraz miejscowości uzdrowiskowej Worochta, która była dumą polskiej turystyki. Pomiędzy Krakowem a Zakopanem kursował pociąg Luxtorpeda. Pokonywał on trasę w 2 godz. i 30 minut. Kolejne szybkie połączenie pojawiło się między Lwowem a Worochtą. Zobacz także: Pobiją rekord Luxtorpedy na trasie Kraków-Zakopane?W latach 30. można było skorzystać z ulg na przejazdy PKP do 70 miejscowości uznawanych za turystyczne. Zniżki wynosiły od 25 do nawet 66 proc. Początki promocji do łatwych nie należały. Przykładem może być chociaż „narciarz”. Nie sprecyzowano, kim jest, więc każdy, kto wiózł pociągiem narty, korzystał ze zniżek. Efektem były pasażerki w osobach wiejskich kobiet, które narty wiozły jako dodatek, a wraz z nimi podróżowały przede wszystkim kosze pełne jaj, kiełbas czy serów. Z czasem wprowadzono specjalne dokumenty uprawniające do zniżek. Polskie Palm Beach w II RP, czyli… Organizowane były także specjalne przejazdy narciarskie zimą a kajakarskie latem. Pociągi wyruszały z Warszawy i codziennie zatrzymywały się w innej miejscowości. Po śniadaniu każdy mógł oddać się ulubionej rekreacji, a wieczorem wrócić do pociągu, odpocząć albo integrować się z innymi wczasowiczami, by jeszcze wieczorem czy następnego dnia wyruszyć w dalszą podróż. Międzywojnie to czas, gdy Polacy pokochali szczególnie rowery oraz kajaki. Oprócz wyjazdów zorganizowanych zaczęła rozwijać się także turystyka kempingowa. Potrzebnego do wyjazdów sprzętu było coraz więcej. Za namiot trzeba było zapłacić 100 złotych, za kuchenkę około 20. W gazetach poświęconych tematyce sportowej można było znaleźć dokładną rysunkową rozpiskę, jak zrobić kajak. „Morze woła nas... nie bądźmy głusi na to wołanie, nie dajmy się zrazić pesymistom i tchórzliwym alarmistom. Nasz piękny szaro-błękitny Bałtyk przyjmie nas gościnnie, jak zawsze” – pisano w piśmie „As. Ilustrowany Magazyn Tygodniowy” latem 1939 roku. Morskie kąpiele, wybory „miss opalenizny”, dancingi. Atrakcje wczasów II RP Nad morzem przede wszystkim zażywano morskich kąpieli. Nie było wówczas parawanów. Plażowicze opalali się, leżąc na piasku na ręcznikach. Jeśli nie chcieli się za bardzo opalić, chowali ciała pod parasolami albo w wiklinowych koszach. Nie brakowało aktywności sportowych, jak chociażby siatkówka. Poza Juratą, która nazywana była polskim „Palm Beach”, popularne nad morzem stały się takie miejsca jak Hel, Jastarnia czy Jastrzębia Góra. Wśród atrakcji były również wybory „miss najlepszej opalenizny” lub „miss cypla”. Wieczorami odbywały się dancingi. W samej Juracie znajdowały się wille arystokracji i polityków. Miał tam swoją rezydencję prezydent Ignacy Mościcki, minister spraw zagranicznych Józef Beck, a także hrabiowie Potoccy i Tyszkiewiczowie, książęta Czetwertyńscy. Miejscem, które odwiedzał marszałek Józef Piłsudski, był polski biegun ciepła, czyli Zaleszczyki. Sezon trwał tam do października, a turyści mogli brać udział w festynach ludowych albo winobraniu. Nie brakowało także atrakcji dla tych, którzy na czas urlopu czy latem pozostawali w mieście i nie wyjeżdżali. W Warszawie nad Wisłą można było spędzić czas na jednym z około 30 kąpielisk. Jedna z piękniejszych stanic wodnych należała do wioślarskiego Warszawskiego Klubu „Pelikan”. – Polska dyplomacja korzystała m.in. z kortów tenisowych, krytego basenu. Mniej zamożni plażowali na „poniatówce” przy Moście Poniatowskiego. Atrakcjami tego miejsca były dancingi, boisko do siatkówki, a nawet zapasów oraz karuzela – opowiada dr hab. Gawkowski. Moda plażowa II RP. To było absolutnym „must have” na plaży W piśmie z 1928 roku można znaleźć reklamę, która głosi: „Na złocistym piasku plaży lub na tle błękitu fal, rysuje się cudna linia smukłej sylwetki. Oko spoczywa na niej z prawdziwą rozkoszą. Wyglądanie ładnie na plaży jest sztuką po stokroć większą niż podobać się w sukni balowej. Trykot, jego linia, decydująca bardziej niż uroda. Zły trykot marszczy się, tworzy fałdy, nierówności a materiał, wybór trykotu jest sztuką o wielkim znaczeniu. Kostium tej firmy (tu pada nazwa) leży na figurze, jak ulany. Potrafi skryć niedoskonałości”. Lata 20. to także przełom w damskiej modzie plażowej i kąpielowej. Pojawiły się dwa typy strojów. Jedne to trykoty odkrywające ramiona, z dużym dekoltem z przodu i z tyłu, wykonane często z bawełny lub wełny i ozdobione geometrycznymi wzorami. Drugi typ strojów to tuniki do połowy uda, na którą zakładano spodenki z jedwabiu. Ozdabiano je kokardkami i falbankami. Był przeznaczony głównie do pluskania się w wodzie i zadawania szyku na plaży, niż do pływania. Na plaży każdy obowiązkowo miał ze sobą również płaszcz kąpielowy, czyli rodzaj szlafroka szyty z tkaniny frotte. To była także część garderoby bardzo fantazyjnie zdobiona. Nie zapominano o czepkach kąpielowych, które chroniły również przed słońcem. Jak wyglądały męskie stroje kąpielowe? W latach 20. panowie nie pływali w samych kąpielówkach, ale strojach dwuczęściowych. Dopiero dekadę później mężczyźni mogli wyjść na plaże w ciemnych kąpielówkach trykotowych. Oni także korzystali z płaszczy kąpielowych. W pismach udzielano porad, jak ubrać się w podróż i co ze sobą zabrać. „Gdy wyszukaliśmy już sobie odpowiednią miejscowość, a w niej wygodne lokum. Czas pomyśleć o pakowaniu. Pakowanie dla pięknej pani to cały problem. Włożyć rzeczy do kuferka, czynność bardzo prosta, ale jakże skomplikowane jest rozstrzygnięcie pytania, co zabrać. Nikt dziś nie lubi obarczać się zbyt obfitym bagażem. Niezliczone walizki, pudła na kapelusze, sakwojaże, nesesery i inne mantelzaki, które towarzyszyły w podróży pięknych elegantek, to dziś rekwizyty. Nowoczesna, piękna pani, potrafi doskonale skompletować garderobę, mieszcząc je wszystkie w jednej walizce i podręcznym neseserze” – radziło czasopismo „Ast”. Autor radził zabrać ze sobą m.in. cieniutkie reformy, które bez problemu będzie można samemu przeprać, czy płaszcz z bawełny albo impregnowanego jedwabiu, który dawał ochronę przed deszczem. Tego, zapewne podobnie jak i dziś, nikt na wczasach, nie chciał się jednak spodziewać.