Marcin Klimczak łódź zbudował samodzielnie. Rejs Marcina Klimczaka nie będzie typowym samotnym opłynięciem kuli ziemskiej – tego dokonało już wielu. Klimczak sam zbudował swoją drewnianą łódź, nie ma zamiaru dobijać do żadnego portu, a jedyny kontakt z ludźmi będzie utrzymywał dzięki telefonowi satelitarnemu. Teraz czeka tylko na pogodę. –To, co chcę zrobić, wcześniej zrobił kapitan Henryk Jaskuła – mówi Marcin Klimczak, żeglarz, instruktor i egzaminator żeglarstwa. 12 czerwca 1979 roku, dokładnie 44 lata temu Henryk Jaskuła wyruszył z Gdyni w swój historyczny rejs, podczas którego jako trzeci człowiek na świecie samotnie opłynął świat bez zawijania do portów. Klimczak idzie jednak o krok dalej. Jego historię opisują dziennikarze „19:30”.– Kupiłem drewno w tartaku i jacht zbudowałem samodzielnie, od podstaw – opowiada. – Ma 8 metrów, korzystałem z projektu Janusza Maderskiego. To nie jest tak, że sam tę łódź sobie wymyśliłem, korzystałem z jego wiedzy. Jeśli się uda, będę pierwszym człowiekiem na świecie, który opłynął świat własnoręcznie zbudowanym jachtem – mówi.Swoją „Ósemkę” budował ponad 700 godzin.Próba generalna– To osobiste wyzwanie, nikt mnie do niego nie zmuszał. Chciałem przepłynąć świat dookoła i zacząłem ten plan realizować, krok po kroku – mówi Klimczak. – Najpierw sprawdziłem, czy w ogóle podołam. Zbudowałem więc łódź, mniejszą, również projektu Janusza Maderskiego i przepłynąłem nią Atlantyk, sam. Bez elektroniki, mapy tylko papierowe. Chodziło mi o to, żeby sprawdzić, czy jestem w stanie w ten sposób trafić z punktu do punktu, gdy przez cały czas widzę tylko wodę i niebo. No i czy samotność mi nie będzie doskwierać, bo to różnie może być. Na Atlantyku spędziłem 72 dni, dałem radę i wtedy wziąłem się za budowanie większej łódki.280 dni na wodzie– Mimo że w planach mam 10 miesięcy, jestem przygotowany na rok podróży – mówi żeglarz. – Musiałem wymyślić sobie całe zaprowiantowanie, na przykład – skąd będę czerpał witaminy. Suplementacja swoją drogą, ale nie mogę opierać się tylko na niej. Na początku będę więc jadł jajka. One nie wytrzymają całego rejsu, potem będę jadł cebulę, następnie kiszone ogórki i kapustę. Większość jedzenia mam w słoikach, do tego konserwy – tłumaczy.Czytaj także: Statek legendarnego odkrywcy odnaleziony. „Nie jest zniszczony”– Na pokładzie jest 800 litrów wody pitnej i 100 litrów wody do mycia. Ta pitna jest w małych butelkach z dwóch powodów. Kiedy korzystam z małych butelek, woda zawsze jest świeża, po drugie, jeśli na pokład wyleje mi się pół litra wody, to nie ma sprawy, natomiast gdyby wylało się 30 - 50 litrów, to nie dość, że to ogromna strata wody, to jeszcze problemy – tłumaczy.Łódź Marcina Klimczaka jest w pełni ekologiczna, zaopatrzona w silnik elektryczny, 3 panele słoneczne i dwa prądotwórcze wiatraki. Energia pozyskana w ten sposób magazynowana będzie w 5 akumulatorach. Ogrzewanie to biokominek i system grzewczy na podczerwień. – Nie mam podgrzewania wody, ale trudno, będę się mył w zimnej – mówi żeglarz.SOS– Mam świadomość, że jeśli coś się wydarzy, pomoc może do mnie dotrzeć dopiero po 7 - 10 dniach, w zależności od tego, w jakim miejscu będę, nie wcześniej. Jeśli to będzie Ocean Indyjski czy Spokojny, to jeszcze dłużej – mówi Klimczak. – Mam tratwę ratunkową, wszystkie systemy powiadamiania. Koło ratunkowe też, choć gdyby była taka potrzeba, to i tak nikt mi go przecież nie rzuci – dodaje.– Mam świadomość, że taki długi rejs nie jest medialny. Przy obecnej technice i modzie wszystko musi się dziać szybko, natychmiast. Większość ludzi nudzi się czymś, co nie przynosi szybkiego efektu. Ale robię to dla siebie, nie dla ludzi – mówi Marcin Klimczak.Żeglarz planuje rozpocząć rejs z Gdańska przy eskorcie Marynarki Wojennej. Czeka tylko na poprawę pogody. – Jestem gotowy – zapewnia.