Spektakl „Matki. Pieśni na czas wojny” na festiwalu teatralnym w Awinionie. To spektakl, który powstał w reakcji na wojnę w Ukrainie – mówi reżyserka „Matek. Pieśni na czas wojny” Marta Górnicka. To głośny spektakl-performans, który niemal od swojej zeszłorocznej premiery w Teatrze Powszechnym w Warszawie jest w trasie i podbija kolejne, europejskie sceny. Dwa miesiące przed ubiegłoroczną premierą spektaklu czytanie jego libretta odbyło się podczas festiwalu teatralnego w Awinionie. Z sukcesem, bo tym roku przedstawienie wraca na główną scenę francuskiej imprezy na aż trzy wieczory. Ten chóralny spektakl może odczytać nie tylko jako manifest, ale również zaklęcie czy życzenie. Spektakl „na czas wojny” rozpoczyna szczedriwka (ukr. щедрівка) – tradycyjna ukraińska pieśń – życzenie szczęścia i odrodzenia. Jej historia sięga czasów przedchrześcijańskich i prawdopodobnie liczy tysiące lat. Rytuał śpiewania szczedriwek wykonywały tylko kobiety lub kobiety z dziećmi i zawsze dla konkretnej osoby. Wierzono w moc tej pieśni, ufano, że jej słowa i dobre życzenia na pewno się spełnią. Te wyśpiewane życzenia są dziś kierowane do wszystkich ludzi, na nowy czas; na całe życie. Mateusz Baran: Spektakl „Matki. Pieśni na czas wojny” – performans na 21 kobiet z Ukrainy, Białorusi i Polski w twojej reżyserii, z twoim tekstem libretta i pod twoim muzycznym prowadzeniem – sporo podróżuje. W zasadzie częściej można go zobaczyć na deskach europejskich teatrów, niż w macierzystym Teatrze Powszechnym w Warszawie. Niemal każdy pokaz kończą długie owacje na stojąco. Jakie jeszcze obserwacje płyną z tych zagranicznych podróży? Marta Górnicka: Odbiór w Europie jest rzeczywiście emocjonalny, ale łzy to może najlepszy sposób patrzenia na wojnę? Widzowie są poruszeni, „Matki” dotykają ich w jakiś szczególny sposób. Zostają po spektaklach, długo rozmawiamy. Pytają, w jaki konkretny sposób mogą zareagować na wojnę w Ukrainie? Mówią też wprost o swojej odpowiedzialności za wojnę w Europie, co jest niezwykłe. W Szwajcarii, dzień przed wyborami, widzowie zadeklarowali, że nie będą głosować na te partie, które wspierają Rosję. W Austrii zaoferowali pomoc i organizacje cyklicznych wyjazdów dla dzieci z terenów objętych działaniami wojennymi do Salzburga. Owacje są czasem tak długie, że czujemy, że widzowie chcą poprzez taką reakcję coś nam ważnego przekazać. Dochodzi wręcz do jakiejś szczególnej wymiany między nami i wierzę, że nie tylko dotykamy bardzo głębokich emocji, ale że też coś poruszamy trwale w naszych widzach.Prawie 2,5 roku od agresji Rosji na Ukrainę wojna nie jest już tematem numer jeden w Europie. Dość szybko się do niej „przyzwyczailiśmy”. Dzisiaj kiedy obrazy wojny bledną, to my jesteśmy głosem tej wojny w Europie, ale także głosem wszystkich prześladowanych i zmuszonych do ucieczki. Kiedy obrazy wojny normalizują się i blakną, my chcemy być głosem, który podtrzymuje te obrazy przy życiu. Nasze spektakle traktujemy jak misję, z której mamy też dużo radości, bo zagrałyśmy ponad trzydzieści razy. Tournee jest intensywne, odwiedzamy wiele ważnych miejsc na teatralnej mapie Europy. Po premierze w Polsce, która odbyła się w Teatrze Powszechnym w Warszawie, francuskiej w teatrze Le Maillon i niemieckiej w Berlinie w Maxim Gorki Theater wyruszyłyśmy w trasę, która rozpoczęła się spektaklami w Theatre Liure w Barcelonie, a zakończy w przyszłym tygodniu na dziedzińcu Pałacu Papieży w Awinonie. Wszędzie widzowie reagowali entuzjastycznie. Pokazałyśmy „Matki” w Piccolo Teatro w Mediolanie, otworzyłyśmy festiwal SPRING w Utrechcie, grałyśmy w Salzburgu, Düsseldorfie i podczas Performing Democracy Festival we Fryburgu. Nasza trasa obejmuje też naszych koproducentów, zaprzyjaźnione teatry europejskie, dzięki którym powstał nasz spektakl i które wspólnie z moją Fundacją CHÓR KOBIET wyprodukowały „Matki” w Polsce.W sierpniu otworzymy festiwal Theater Spektakel w Zurychu, zagramy w Comedie de Geneve, a na jesieni czeka nas podróż na trzy tygodnie do Francji, odwiedzimy Paryż, Bordeaux, Lyon. Czy w różnych miastach, w innych społecznościach, spotykałyście się z różnymi, może odmiennymi reakcjami? Wydaje mi się, że nasz spektakl jest jakimś rodzajem wstrząsu dla Niemców, czy dla Szwajcarów. W szwajcarskim Bernie zostaliśmy obdarowani wyjątkową owacją na stojąco. Bardzo długą, intensywną. Ale równie długie było, poprzedzające ją milczenie na widowni. Organizatorzy festiwalu, powiedzieli, że takie reakcje po spektaklu zdarzają się bardzo rzadko, może raz na kilka lat. Z czego to może wynikać? Nasz spektakl mówi o mechanizmach przemocy wojennej wobec kobiet i cywili, o naszej reakcji na wojnę w Europie. Chciałam pracować z osobami, które doświadczyły wojny, zaprosiłam do współpracy kobiety z Ukrainy, które uciekły przed wojną, Białorusinki, które uciekły do Polski przed prześladowaniem i Polki. Dotykamy najtrudniejszych tematów, przemocy rosyjskich żołnierzy wobec kobiet, traumy, która jest częścią naszej pamięci zbiorowej, wspólnej i dla Polek, i dla Białorusinek, i dla Ukrainek. Głęboko dotyka to Niemców w związku z tym, co dzieje się w społeczeństwie niemieckim, powrotem faszystowskich narracji, szczególnie teraz przed wyborami, i kojarzy się z hasłem „Now Never again”. A przecież tymi słowami kończymy spektakl! Chór wypowiada wielokrotnie słowa „Never again, Never again”, wreszcie dzieli się na dwa półchóry. Jeden wypowiada słowo „Never”, drugi „Again”, by ostatecznie znów powtarzać razem Again, Again. Again…. Cykliczność przemocy, jej nielinearność i refleksja nad tym jak wreszcie zatrzymać ten krąg, rezonuje w niemieckim społeczeństwie. Ale tak naprawdę trudno mi o tym opowiadać, bo te rzeczy wydarzają się nie na scenie, ale na widowni. To widzowie są adresatami tego pytania. Przypuszczam i chcę wierzyć, że te poruszające reakcje są znakiem, że nasz spektakl zmienia coś w ludziach, prowokuje ich do myślenia o wojnie i sytuacji w Europie, a być może, każe im wziąć odpowiedzialność za własne decyzje, wybory, które podejmujemy w zasadzie w każdej chwili. W każdej minucie decydujemy, czy podzielimy się informacjami o wojnie, o ludziach w potrzebie, czy zrobimy coś dla nich, czy wolimy zdystansować się wobec horroru, To do nas należy decyzja czy zatrzymamy na chwile spojrzenie na obrazie wojny, czy też uciekniemy wzrokiem – jak zwykłam mówić – do postów z memami, kotami i psami na Facebooku i Instagramie? W nas wszystkich działają obronne mechanizmy, obrazy horroru odkładają się w nas nieustannie, aż nie jesteśmy w stanie ich pomieścić, znieść. Nasz spektakl zadaje również pytanie na ile niebezpieczne są normalizacja wojny, na ile zdajemy sobie sprawę z jej mechanizmów, jak powinniśmy i jak możemy dziś jeszcze reagować na wojnę? I na jej obrazy? Jaka jest nasza rola czy nasza odpowiedzialność? A czy w was, twórczyniach, artystkach, performerkach, wreszcie, a może przede wszystkim – w kobietach, ta artystyczna podróż coś zmienia? Z pewnością… Forma spektaklu staje się coraz silniejsza. Performerki w „Matkach”, stają się coraz bardziej skonsolidowaną wspólnotą, świadomą każdego słowa wypowiedzianego na scenie, swojej ogromnej wrażliwości. Jak pisała recenzentka dziennika NRC w Holandii, zespół działa jak bomba na scenie. Cudowne aktorki naszego spektaklu, Julia, Swietlana, Anastazja, Waleria, Sasza, Katja, Kama, Palina, Ewa każdego wieczoru odsłaniają swoją wrażliwość, swój ból, swoje człowieczeństwo, a jednocześnie przekazują ogromną siłę, którą są w stanie wyzwolić na scenie przy pomocy formy chórowej, pieśni ukraińskich, przy pomocy ciała i głosu. Głosu, który przeciwstawia się wojnie i unicestwianiu. Podziwiam je wszystkie! Od początku było dla mnie ważne, żeby w naszym spektaklu w szczególny sposób mówić o kobietach: jako o protagonistkach, nie o „ofiarach”! Bardzo świadomie używam słowa przeżywczyni, czy survivor. Bardzo zależało mi na tym, aby w ten sposób widzieć kobiety w tym spektaklu. Wierzę, że wojna w Ukrainie i nasz spektakl przynosi nowy paradygmat kobiety na wojnie. To znaczy? Kobiety są protagonistkami tej wojny, wiele z nich walczy dziś na froncie. Intelektualistki, pisarki, filozofki, zwykłe kobiety, jest to też porażające i trudne. W naszym spektaklu kobiety wnoszą na scenę własne historie, własne doświadczenia. Nie wojny, ale życia po prostu. Chór jest miejscem, w którym bezlitośnie rozprawiamy się z patriarchalnymi mitami i kliszami na temat kobiecości i wojny. Staram się stworzyć na scenie bezpieczne miejsce, z którego może mówić każdy/każda, nawet najbardziej bezbronny/a. Jednocześnie chcę kontrastować noise wojenny z pełnym życia głosem kobiet. Jako narratorek swoich historii. Aktorki mówią: mamy dosyć wykorzystywania naszych ciał, jako maszyny, która rodzi wojnie kolejnych nowych synów. „Rola matek, które obsługują wojnę swoim ciałem, nam obrzydła. Rola płaczek nad kośćmi przestała nam pasować”. Zespół pracuje z ogromną świadomością języka, ale też technik wokalnych czy cielesnych, których używamy. Żartuję, że w zasadzie już jesteśmy gotowe do zagrania spektakli w Awinionie, bo nasz chór stał się potężny, w jakimś sensie monstrualny! I potrzebuje tej siły, żeby mierzyć się z potwornościami naszej rzeczywistości. Zatem chór jako platforma do przenoszenia idei społeczno-politycznych lub ich komentowania, również komentowania otaczającej nas rzeczywistości. To od zarania funkcja chóru w teatrze. Mój teatr jest reakcją na najtrudniejsze wydarzenia rzeczywistości polityczno-społecznej. Tak było w przypadku moich najbardziej politycznych i zarazem monumentalnych spektakli: KONSTYTUCJI NA CHÓR POLAKÓW w Teatrze Nowym w Warszawie, GRUNDGESETZ przed Bramą Brandenburska w Berlinie, gdzie zgromadziłam 50 performerów/performerek różnych zawodów, różnych życiowych ścieżek i poglądów… i pracy w Izraelu, w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Tel Awiwie. Myślę, że jeżeli chcemy realnie odpowiedzieć na to, co jest najtrudniejsze w rzeczywistości, najpotworniejsze i chcemy się z tym skonfrontować w teatrze, to potrzebujemy znaleźć, wybudować taką formę, która będzie odpowiednia. Czyli równie mocną, silna! Tę formę budujemy wspólnie i zarazem osobno, każda pojedyncza osoba w zespole, każda w jakimś sensie jest „większa”, widzi „więcej”. Czasami mówię, że chór to kolektyw współczesnych Kassandr, które potrafią zobaczyć dużo więcej w rzeczywistości, i jednocześnie w jakiś sposób ją przekraczają. Więc czujemy, że chór jest teraz wyjątkowo porażający! Moc jest z nami! Przypomnijmy naszym czytelnikom, dlaczego zajęłaś się chórem i jaka jest twoja metoda pracy. Chciałam odkryć chór na nowo dla sceny i dla teatru. Znaleźć radykalnie nową formę dla teatru chórowego. Nowy rodzaj języka scenicznego, nowy rodzaj tekstu, czyli libretto, specjalny rodzaj treningu aktorskiego dla aktorów i dla aktorek. W moich spektaklach chór jest jedynym i głównym bohaterem na scenie. Jest zbiorem indywidualności. Pracuję z ludźmi różnych zawodów, w różnym wieku, o różnych poglądach, i różnych życiowych doświadczeniach. Których zapraszam do pracy zazwyczaj poprzez open call, który ogłaszamy w mediach, w prasie, w metrze, każdy jest zaproszony, niezależnie od tego ile ma lat, jakie ma doświadczenie zawodowe, muzyczne czy teatralne. Chór ma dla mnie wymiar wspólnotowy i polityczny. Może przenosić najistotniejsze, najtrudniejsze problemy społeczne na scenę. Jest w stanie wyśpiewać najpiękniejszą pieśń Chopina, najpiękniejsze strofy o miłości Sofoklesa, a jednocześnie będzie rzęził heavymetalowym głosem, wypluwał z siebie filozoficzne dyskursy czy popowe frazy. W tym sensie chór mówi wieloma głosami, wieloma językami, wieloma dyskursami, używa języka w szczególny sposób.W pewnym sensie odpowiedziałaś mi na pytanie, które chcę zadać. Mimo to zapytam. Czy nie obawiałaś się oskarżeń o koniunkturalne, doraźne działanie? Słowem: wykorzystanie wojny, pracę na najprostszych emocjach widza? Chciałbym, żeby to było jasne: nie podzielam takiej opinii, sam byłem bardzo poruszony tym spektaklem. Ale spotkałem się ze zdaniem, że Górnicka działa „Matkami” i wojną, jak Mel Gibson z „Pasją” i męką Chrystusa: wiadomo, że będziesz płakać. Ale czy coś więcej z tego wynika? Czy możesz ustosunkować się do takiego zarzutu? Chór ma spotykać ludzi, to jest jego funkcja. Ma spotykać na scenie tych, którzy być może nie spotkaliby się ze sobą w okolicznościach społeczno-politycznych w rzeczywistości. Ma też działać w sposób afektywny, ma cię poruszać, wybijać, zmuszać cię do myślenia. Może też cię sprowokować do tego, żebyś go odrzucił, albo skrytykował lub nie przyjął. Tutaj dokładnie zaczyna się nasza praca. Chór jest wielowymiarową, nieprostą maszyną, „Matek” nie da się odbierać wyłącznie na poziomie afektywnym. Nasz spektakl jest wypowiedzią polityczną. Chcę to powiedzieć bardzo wyraźnie – „Matki” powstały w reakcji na wojnę w Ukrainie, w całej jej brutalności i na widmo kolejnej wojny w Europie. To była osobista, silna reakcja. Kiedy wybuchła wojna, jej brutalność pozostawiła mnie w jakimś osłupieniu, braku słów i bardzo chciałam po prostu na tę wojnę odpowiedzieć. Przerwałam pracę, opuściłam zespół Instytutu Politycznego Głosu w Berlinie, przyjechałam do Polski, początkowo, żeby pracować jako wolontariuszka. Moja odpowiedź przychodzi z praktyk chórowych, to znaczy odpowiedzią nie jest zaproszenie do spektaklu wyłącznie kobiet z Ukrainy i zrobienie spektaklu „o wojnie”. Od początku moim celem było oddanie głosu tym, którzy są przeoczeni w politycznym dyskursie. A w geopolitycznym sensie są często definiowani jako „wrogowie”, chciałam wskazać na konieczność tych niełatwych sojuszy i solidarności w czasie wojny. W Polsce. Zaprosiłam więc na scenę Ukrainki, czyli te, które wycierpiały od wojny, te, które musiały przed nią uciec do Polski, ale też Białorusinki, które doświadczyły prześladowań w swoim kraju i które nie zgadzają się z jego polityką reżimową. Które też szukały tutaj, w Polsce, po prostu domu, schronienia. Ale są przez politykę uznawane za osoby z „nieprzyjaznego” kraju, bomby z terytorium Białorusi są kierowane w Ukrainę. W zasadzie wszystkie aktorki Białorusinki, które występują w spektaklu, nie mają już wstępu z powrotem do swojego kraju, też ze względu na to, że biorą w nim udział. Więc dla nich nasza praca jest też działaniem politycznym. Walką o widoczność ich kraju, języka. Na scenie są też Polki, które symbolicznie otworzyły swoje domy przed Ukrainkami czy Białorusinkami. Jest to różnorodna, transgeneracyjna grupa. W wieku od 10 do 72 lat. Panie są przeżywczyniami wojennymi, osobami z doświadczeniem uchodźczym, które doświadczyły bombardowań i przemocy wojennej. Pochodzą z Irpienia, Charkowa, Kijowa… Teraz na scenie mówią o tym, co jest nieobecne w oficjalnym dyskursie, co jest wciąż tabu, co niezmiennie działa w cyklach i wciąż się powtarza, i co nie ma końca. Mówię tutaj o przemocy wojennej wobec kobiet i cywili, o gwałcie politycznym i indywidualnym, który jest największą bronią rosyjskiej armii. Świadomie wykorzystywanym narzędziem wojennym, bardziej skutecznym niż zabójstwo, bo pozostającym na trwale w ciele żyjącej ofiary. Więc nasz spektakl działa na wielu poziomach: i w ramach pewnej społeczno- politycznej wspólnoty, którą próbuję powołać na scenie i tematu, i wreszcie antysystemowej chórowej formy. Jestem szczęśliwa i wciąż w jakiś sposób zaskoczona, i w ogromnym podziwie i wdzięczności dla kobiet, aktorek, że są w stanie, tak bardzo głęboko wejść w ten temat i mówić o rzeczach, które są w zasadzie nienazywalne. Poza tym chór to pieśń. Pieśń niesie emocje. W muzykologii pieśń uważa się za pradawny nośnik historii, również emocjonalnej. Chór jest dużo starszy niż teatr i przynosi do teatru coś, czego w teatrze współczesnym bardzo mi brakuje: siłę transgeneracyjnej wspólnoty, mądrość, siłę leczniczą, czy transformacyjną po prostu, czerpie głęboko z najstarszych tradycji muzycznych. Tych prymarnych struktur przechowywanych w pamięci międzypokoleniowej. W zaklęciach, dziecięcych grach, pieśni. W śpiewie i głosie kobiet z Ukrainy jest gdzieś zaklęta, czy obecna niesłychana jakość, życiodajna siła tradycyjnej ukraińskiej kultury, którą chór uobecnia na scenie poprzez żywy głos, który w każdej chwili tego spektaklu przeciwstawia się anihilacji i wojnie! Jest to głos pełen bólu, ale też mocy życia. Nasz spektakl czerpie z siły, która przeciwstawia się destrukcji, przeciwstawia się wojnie i która jest, w najprostszych słowach, siłą o potencjale odrodzenia. Mój teatr jest przede wszystkim spotkaniem ludzi, którzy korzystają z narzędzi i formy teatru chórowego po to, żeby wybudzić cię ze snu, otrzeźwić. Być może ta forma po prostu jest dla niektórych nie do zniesienia. I to też jest w porządku. ROZMAWIAŁ: MATEUSZ BARAN Marta Górnicka – aktorka, wokalistka, reżyserka teatralna, twórczyni i dyrygentka teatru chórowego – współczesnej koncepcji antycznego chóru. Absolwentka Wydziału Reżyserii Dramatu Akademii Teatralnej w Warszawie oraz Warszawskiej Szkoły Muzycznej im. Fryderyka Chopina, studiowała na Uniwersytecie Warszawskim i w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. Jej chóralne spektakle, wykorzystujące rozmaite techniki wokalne, powstające z udziałem wykonawców-amatorów, są silnie polityczne i mierzą się z aktualnymi tematami. Mówią o kobietach i kościele, o nacjonalizmie i rosnącej nienawiści do „obcych”. W realizowanej od maja 2016 r. „Konstytucji na chór Polaków” naszą ustawę zasadniczą wspólnie czytali m.in. aktorzy warszawskiego Nowego Teatru, artyści z zespołem Downa i kibice Legii Warszawa. A przed berlińską Bramą Brandenburską z okazji święta zjednoczenia Niemiec Górnicka wystawiła spektakl chóralnego czytania niemieckiej konstytucji.