Normalna dziewczyna z bloku. – Nie pasuję do jasnych piosenek – mówi Daria Ryczek-Zając, czyli Daria ze Śląska. I choć jej muzyka zdaje się to potwierdzać, spotkanie z artystką podczas festiwalu Tauron Nowa Muzyka Katowice temu zaprzecza. To jest jej czas. Laureatka Fryderyków za fonograficzny debiut roku i album roku w kategorii indie pop za płytę „Tu była”. W maju ukazał się jej drugi, długogrający krążek „Na południu bez zmian”. Na scenie ona na froncie, za nią zespół. Minimalizm. Ona i mikrofon, mało ruchu. Wystarczy, aby porwać słuchacza i widza w wewnętrzny świat Darii ze Śląska. Jej muzyka to ukojenie w melancholii, podszytej nagle, znikąd objawiającymi się syntetycznymi brzmieniami. Na kilka godzin przed jej koncertem widzę się z Darią w festiwalowym press roomie. Daria to normalna, pogodna dziewczyna z bloku. Fajnie się z nią gada, bez spiny i napinki. Spodziewałem się jej w dresach i czapce z daszkiem. Od tego chciałem zacząć, ale jej energia i wewnętrzna pogoda (współgrająca z aurą, tego dnia w Katowicach z nieba lał się żar) skierowała mnie na festiwalowe tory. Mateusz Baran: Jak to jest grać w Katowicach? Daria ze Śląska: Jestem podekscytowana, bardzo się cieszę. Przyjechałam sobie wcześniej do Katowic, trochę posiedziałam ze znajomymi, dzisiejszy poranek spędziłam u siebie, z mamą. To jest ekstra, bo Nowa Muzyka to festiwal, o którym zawsze marzyłam. Wcześniej grałam przecież muzykę elektroniczną. Grasz na renomowanym festiwalu, dodatkowo w rodzinnym mieście. Odczuwasz presję? Nie, właśnie mam większą radość i jakąś totalną satysfakcję z tego, że gramy u siebie! To samo miałam na OFF Festival i też czułam wzruszenie, bo festiwal był usytuowany bardzo blisko mojego rodzinnego osiedla. Wróćmy zatem do początków twojej działalności. A początki to właśnie Katowice, Dom Kultury. Nie miałaś łatwo. W wywiadach przyznajesz, że nie było to pewne, że będziesz śpiewać. Nawet twój pseudonim artystyczny: „Daria ze Śląska”, odczytuję jako pewien manifest, wyraz determinacji. Muzyka w moim życiu pojawiła się w wieku dwudziestu kilku lat, kiedy założyłam swój pierwszy zespół. Wcześniej tak sobie śpiewałam gdzieś pod nosem. Słyszałam, że potrafię śpiewać i że może coś z tego będzie, ale nigdy nie marzyłam, że to będzie moje. Przynajmniej nie miałam tego marzenia zwerbalizowanego. Raczej zajmowałam się nauką, sportem. Dopiero kiedy założyłam swój pierwszy zespół „The Party is Over” okazało się, że tworzenie daje nam taką radość i satysfakcję, że szukałam wszystkich możliwości, aby to było moje pierwsze zajęcie w życiu. I tak, przez kilka lat, graliśmy sobie z zespołem, a później spotkałam na swojej drodze Agatę Trafalską, która mi opowiedziała o Jazzboy Records i wszystko się zmieniło. Spotkanie z Agatą Trafalską, znakomitą autorką tekstów, było dla ciebie bardzo ważne. Później warsztaty, praca zespołowa nad tekstami w Jazzboy’u… I początek solowej kariery. Ona cię przekonała, że możesz działać solo? Trochę tak, uwierzyłam dzięki niej, że mogę pisać i działać solo. I dobrze, bo dzięki temu mamy już twoją drugą płytę. Jak wygląda teraz twój proces pracy nad tekstami? Kiedy pojawiają się pierwsze strzępy piosenki? To wydarza się tak notorycznie, że ciężko powiedzieć, kiedy to się dokładnie dzieje. Nie jest to proces cykliczny, ale wynika z różnych sytuacji, z rozmów, z przeżyć. Zazwyczaj są to smutne momenty, które mnie jakoś poruszą mocno. Wtedy to ze mną zostaje i tak długo mnie męczy, że muszę coś z tym zrobić. Albo zrzucić tę historię na papier, albo wpadnie jakieś interesujące, zasłyszane słówko, albo ktoś powie jakąś myśl, która mnie tak zaintryguje, że bym chciała swoją odbić w wersie piosenki. Jak już mam zarys, szkic, to od razu wrzucam go do notatnika w telefonie, wracam do domu i tam właśnie pracuję. Przy gitarze, albo przy klawiszach. Zawsze to robię w ten sam sposób: szukam melodii do tego wersu lub słowa, albo równolegle melorecytuję i trwa to „kminienie”, co ja w ogóle chcę powiedzieć.Pytam tak o ten proces, bo według mnie piosenka, to ekstremalnie trudna forma muzyczna… (Daria zaczyna przeglądać notatnik w telefonie - przyp. M.B) Czy to właśnie ten notatnik z pomysłami? Tak, to są właśnie te zrzuty, mam tutaj chyba tysiąc notatek! Zobaczymy, co mam w ostatniej notatce. Ciekawa jestem, co tam jest akurat wpisane… O nie, tego nie przeczytam na głos! A może jednak? Dawaj, nie krępuj się! „Pusto tu w domu, bez ciebie, nikt nie zabiera powietrza.” Ktoś coś tam powiedział takiego, ja sobie to zapisałam, ktoś to gdzieś rzucił. W jakimś chyba głupim serialu, bo akurat byłam u mamy. I ja to zapisałam. To jest jakaś taka myśl, którą mogę użyć, albo w ogóle nigdy nic z nią nie zrobić. O! Albo jest taki tytuł filmu „Wyśnione miłości”. I od tego się mogę odbić lub nie. Więc dużo jest takich zrzutów. Ktoś ostatnio opowiadał mi o tym, jak mnie widzi i mówi: „no, ty mi nie pasujesz do słońca”. I to jest taki ładny wers. W sensie, że nie pasuję tej osobie do jasnych piosenek, do jakichś takich słonecznych, że jestem jednak trochę dziewczyna gruz. I to mi się tak spodobało, że to zapisałam. „Dziewczyna gruz”– brzmi, jak dobry tytuł na kolejny album! W jednym z wywiadów mówiłaś, że ciągnie cię do brudu, do szumu. Trochę to koresponduje z gruzem, nie uważasz? Jeżeli mówimy o brzmieniu, to tak. Wynika to z fascynacji elektroniką. Michał, mój kolega z zespołu, dużo mi podrzuca nowych brzmień. Wcześniej tego nie kumałam, w ogóle nie znałam muzyki elektronicznej. Głównie zajmowałam się soulem i R&B, to takim ciepłym brzmieniem, na pograniczu popu, soulu i R&B. I tak mi się wydawało, że ja w ogóle śpiewałam, jak takie typiary właśnie: Alicia Keys czy Christina Aguilera. Ile razy próbowałam za dzieciaka śpiewać jak one, to nawet nie zliczę. Ale przychodzi taki moment, albo po prostu ktoś ci powie, że świat nie potrzebuje kolejnej Alicji. Dobrze by było jednak, jakbyś śpiewała to tak, jak jest. Nie musisz się popisywać. Taki komunikat dostałam kiedyś z wytwórni, fajnie to usłyszeć. Czasami są to gorzkie słowa i niektórzy mogą powiedzieć, że nie i koniec. Może muzycy potrzebują psychologów? U sportowców to normalne, sama grałaś w siatkówkę. Wiem, że miałaś też warsztaty z psychologami w trakcie kursu muzycznego. Co o tym myślisz? Wydaje mi się, że generalnie potrzebujemy psychologów. Jeżeli ktoś ma poczucie jakiegoś zagubienia, bólu istnienia, to psychologia, jakakolwiek terapia czy psychiatra są potrzebne, o ile sytuacja tego oczywiście wymaga. A co do muzyków… Praca na emocjach jest bardzo wymagająca i ciągle wystawiasz się publicznie, każdy cię ocenia. Masz świadomość, że wybrałaś taką drogę i że to tak właśnie będzie, ale nie wiesz do końca, jakie będą konsekwencje. Nie wiesz, czy jesteś z takiego materiału, który to udźwignie czy nie. Ja też nie jestem ze spiżu, po prostu momentami jest trudno i jeżeli jest taka potrzeba, to korzystam z pomocy. Jakie wątki były poruszane przez psychologa na warsztatach? Och, to było kilka lat temu. Ale głównie rozbijało się o akceptację: ty jesteś taki, ktoś jest inny. Główna myśl brzmiała, że dla każdego jest miejsce. Po prostu zawsze ktoś sobie gdzieś tam Ciebie wynajdzie i to jemu się spodobasz! Komuś innemu się nie spodobasz i to też jest spoko. Dobrze to usłyszeć i warto wdrażać to myślenie, ale to jest właśnie podstawowy problem: trudno o tym zawsze pamiętać. Dla każdego znajdzie się miejsce… To trochę romantyczna wizja, być może nawet naiwna. Nawet bardzo romantyczna… Ale taki jest to komunikat: trzeba to unieść, a najważniejsze – najpierw przyjąć do wiadomości. A to nie jest łatwa sprawa. No dobrze, a jak to jest z tymi wesołymi piosenkami? Kombinujesz coś w tym kierunku? Owszem! Wydaje mi się, że w ogóle moja druga płyta jest troszeczkę jaśniejsza i w okładce, i w brzmieniu, i w treści momentami. Szczerze? Dla mnie jest podszyta dużą większą dozą melancholii… No co Ty, jesteś pierwszą osobą, która to mówi! Nawet dzisiaj, przed rozmową z Tobą, wysłuchałem tych albumów jeden po drugim. I wciąż mam wrażenie, że „Na południu bez zmian” pozostawił mnie w jakimś takim dotkliwym, melancholijny zawieszeniu. Pięknym i z uśmiechem, ale jednak… melancholijnym. A może chodzi o te przestrzenie dźwiękowe, o to, co jest pomiędzy słowami… Może właśnie te nuty są bardziej poharatane… Widzę dość zasadną różnicę między pierwszym, a drugim albumem, jeśli chodzi o treść. Pierwsza płyta pt. „Tu była”, to relacyjny album opowiadający z perspektywy dorastającej dziewczyny – czy może już dorastającej kobiety – o tym, jak została poszkodowana sercowo. I jest zła, jest rozżalona, po prostu jest wściekła momentami, i rzuca tym mięsem w kierunku adresata, bądź w kierunku samych relacji, które przeżyła. Natomiast drugi opowiada już z perspektywy, moim zdaniem, bardziej dojrzałej kobiety, która stara się w tych relacjach mimo wszystko dać radę. Być wzajemna, ale po prostu to czasami się jej nie udaje. Rzeczywiście, nie jest to też najbardziej wesoły temat. Ale czasami jest tam jakiś wyłom. Na przykład w postaci numeru „Unisono”, który jest dla mnie takim światełkiem w tej historii. A może ta moja melancholia po wysłuchaniu płyty wynika właśnie z tej dojrzałości zaklętej w dźwiękach? Może, może. Każdy się na coś pewnie załapie i to wszystko też zależy od tego, co przeżyłeś? Co ciebie gdzieś ukłuje i się zatrzyma pod skórą. Uprawiałaś siatkówkę. Czy między muzyką a sportem odnajdujesz jakieś paralele? Dyscyplina! Wiadomo, sport jest bardzo podobny do muzyki o tyle, że są zwycięstwa, ale i są porażki. Czasami nie jest wesoło. Natomiast za chwilę jest nowy mecz, nowy koncert. Nie trzeba się zamykać na tym, co się na przykład nie udało. Tylko iść do przodu, iść dalej, i dalej. I też nie za bardzo wkręcać się w te nagrody i te różne podsumowania, bo to jest sekunda. Trzeba działać dalej! Chyba to jest więc coś, co wyciągnęłam właśnie ze sportu. Kiedy zapytałem Cię o paralelę między sportem a muzyką, zaskoczyłaś mnie. Spodziewałem się, że powiesz: „konkurencja”, a padło: „dyscyplina”! Może po prostu w ten sposób byłam wychowana… Trudno powiedzieć. Ale muzyka, to też gra zespołowa. Czasem musisz być kapitanem drużyny. Chyba też mam taki rodzaj emocjonalności. Rozczytujesz różne osoby w drużynie i musisz wiedzieć, kto czasami się poddaje bardziej, a kto mniej. Jak to wszystko pogodzić. I w zespole moim też tak jest. Niektórzy mają inną emocjonalność, niektórzy są bardzo rozgadani, inni skryci. Inni wkurzają mnie bardziej. I to trzeba jakoś dostroić. To jest gra zespołowa po prostu. Wspomniałaś wcześniej, że zespół inspiruje Cię muzycznie. Czego teraz słucha Daria ze Śląska? Oj, cały czas moje serce bije do zespołu Moderat. Lubię bardzo Alt-J, Moloko. Uwielbiam Ray-X za cudowne, mega przestrzenie i wokale. Zresztą, to tutaj, na Nowej Muzyce ich usłyszałam po raz pierwszy! Teraz jestem zafascynowana połączeniem elektroniki z rapem. Jest taka dziewczyna, Noga Erez, która mnie totalnie pochłonęła! Piękne rzeczy się tam dzieją. Gorillaz tam słyszę w ogóle, taki przesterowany wokal kolesia, który śpiewa razem z nią. Super, bardzo mi się to podoba. I Lola Young oczywiście! Jej teksty są trochę o mnie, o takiej dziewczynie, która ciągle szuka, nie potrafi zdecydować, ciągle uważa, że jest najgorsza na świecie. Naprawdę czasem tak o sobie myślisz? Chociaż, któż z nas tak o sobie nie myśli przecież… Tak, czasami tak. Dlatego życzyłabym sobie, aby moja pamięć do zwykłych słów ciągle płynęła w mojej krwi. Ale chyba, póki co, płynie. Za kilka godzin wychodzisz na scenę, przed Tobą kolejne koncerty. Czego Ci jeszcze życzyć? Poza oczywiście trzecią płytą! Ja zawsze mówię, że najważniejsze jest zdrowie. Ale ostatnio mi się zmieniło, oprócz zdrowia, życzę sobie inspiracji! Miałam taki moment, trwał około dwa miesiące, że nic, po prostu nic mnie nie ruszało. Ale się odbiłam i znowu jest ok. Bardzo martwiłam się, że skończyło się moje źródło inspiracji. A nigdy wcześniej tak się nie czułam! I mówię: „boże, co się stało?” Ale chyba po prostu potrzebowałam odpocząć. Jeszcze nie zdążyłam się zregenerować, ale odpuściłam tę myśl, że jestem najgorsza na świecie. Inspiracje znowu wpadają i znowu siedzę przy kompie i znów szukam melodii. Jest fajnie. To jednak życzę trzeciej płyty, bo już wiem, że jest na co czekać. Dziękuję ci bardzo za pozytywną, bardzo normalną rozmowę. No, ja też mam takie poczucie. Chyba też sobie tego życzę właśnie, aby to raczej były rozmowy niż jakieś takie wywiady albo przepytywania mnie, albo coś w tym stylu. Po prostu: siedli, pogadali. Siedli, pogadali. Dzięki!