Irlandzka artystka wystąpiła na festiwalu Tauron Nowa Muzyka w Katowicach. Czy kiedykolwiek Was zawiodłam? – pyta w utworze „Hurtz So Bad” irlandzka diva muzyki elektronicznej Róisín Murphy na swojej ostatniej płycie „Hit Parade” wyprodukowanej przez DJ Koze. Jej koncert w Katowicach podczas festiwalu Tauron Nowa Muzyka, przynosi zdecydowaną odpowiedź. Nie, Róisín nie zawodzi, zarówno na płytach, jak i w występach na żywo. Poza tym była wokalistka zespołu Moloko, z którym podbiła świat w latach 90., jest żywym dowodem na to, że we współczesnym świecie muzycznym można działać pod prąd i wbrew obowiązującym regułom. A w Polsce czuje się doskonale. Artystka przyznała, że kocha nasz kraj, kocha polską publiczność i występy nad Wisłą. Podczas festiwalu w Katowicach udało nam się porozmawiać z irlandzką legendą muzyki elektronicznej. ***Mateusz Baran Twój ostatni album „Hit Parade” wypełniony jest taneczną i bujającą muzyką, ale też wzruszającymi mnie niezwykle momentami. Jak doszło do twojej współpracy z DJ-em Koze, który wyprodukował tę płytę? Róisín Murphy: Historia zaczyna się siedem lat temu. DJ Koze skontaktował się ze mną i zapytał, czy zaśpiewam na jego płycie. Album „Knock, knock” ukazał się w 2018 roku i to jedna z takich płyt, na których można usłyszeć kilku wokalistów. Ostatecznie nagrałam dwa numery. Tak się złożyło, że to ze mną pracował jako ostatnią z zaproszonych wokalistek. Okazało się, że przygotował dużo więcej materiału, niż to, co ostatecznie zostało opublikowane. Przynajmniej tak myślę, chyba że od początku miał taki plan, aby wyprodukować mój album solowy. Skończyliśmy nagrania, ja stałam w studio przed mikrofonem, a on zaczął pokazywać mi kolejne szkice piosenek. I od tego się właściwie zaczęło. Krok po kroku, utwór za utworem, budowaliśmy nowy album. Ale zajęło nam to szmat czasu, ponieważ nie byliśmy specjalnie konsekwentni w naszej pracy. Bywało, że nic nie robiliśmy przez kilka miesięcy. Potem nagły zryw, intensywna praca przez kilka dni i – znowu cisza. Ale taki proces bardzo mi odpowiadał! W tamtym czasie moja poprzednia płyta „Roisin Machine” była już gotowa do publikacji, musiałam ją wydać. Więc to nie był moment, w którym desperacko myślałam: „cholera, potrzebuję kolejnej płyty!”. W żadnym wypadku. Byłam dość zajęta promocją, planowaniem trasy, koncertami, więc pracowaliśmy bardzo spokojnie. I głównie zdalnie, ponieważ przebywaliśmy w różnych krajach. Pracę nad tą płytą traktowałam trochę jak hobby. Każda twoja płyta, to inny producent, inne, nowe brzmienia. Poszukujesz. Skąd potrzeba pracy z różnymi producentami? Nie miałaś nigdy pokusy, aby sama komponować? Tutaj chodzi po prostu o muzykę, to jest kluczowe! Ja nie komponuję, nie produkuję muzyki. To nigdy nie było moją ambicją. Piszę teksty, a potem je śpiewam. Czuwam i przygotowuję całą oprawę wizualną. Reżyseruję to całe twórcze przedsięwzięcie, nagrywam teledyski, gram koncerty, rozmawiam z Tobą. To moje zadania! Ale co do muzyki, całkowicie zdaję się na kaprysy tych wspaniałych producentów! I chyba mam wielkie szczęście, że chcą ze mną współpracować. Jak myślisz, jaki jest powód, że chcą z Tobą pracować? Sądzę, że po prostu kochają mój głos. Jest w nim coś, co pokochał Stefan (Kozalla, czyli DJ Koze – przyp. M.B), co pokochał DJ Parrot, czy Matthew Herbert (producenci poprzednich płyt Roisin). Każdy z nich usłyszał w moim głosie coś, co przemówiło do ich wrażliwości, co mogło współbrzmieć z ich muzycznymi wizjami. Powiedziałaś, że całkowicie zdajesz się na kaprysy producentów. Zatem nie ingerujesz w żaden sposób w warstwę muzyczną swoich albumów? Ciężko byłoby mi w to uwierzyć. Chciałabym, abyś mnie dobrze zrozumiał: nie jestem ignorantką, doskonale wiem, czym ci producenci się zajmują, jaką tworzą muzykę. Bardzo doceniam ich twórczość, wiem też, jak sprawić, aby oni sami – czyli przecież niezależni producenci – poczuli się przeze mnie docenieni za swoją pracę. Oni natomiast mają świadomość, że sprostam ich wymaganiom, właśnie jako niezależnych twórców! Wiedzą, że nie wpadnę nagle w panikę, że coś, co proponują, jest za mało komercyjne, że się nie sprzeda. Nie myślę o takich bzdurach, nie kalkuluję. Ufam w ten proces twórczy. Więc, w pewnym sensie, chyba łatwo się ze mną pracuje.Coraz więcej w przemyśle muzycznym mówi się o Sztucznej Inteligencji. Wielu wieszczy koniec ery producentów w dzisiejszym rozumieniu. Jaki jest twój stosunek do AI? Jesteś entuzjastką czy może podchodzisz z dystansem? Szczerze? Nie mam pojęcia, nie znam się na matematyce, nie zgłębiam specjalnie tego tematu i trochę mnie on nie obchodzi. Nie badam, jakie są tego konotacje czy jakie będzie mieć to wszystko skutki. Wiem, że obserwujemy teraz coś, co spowoduje pewnego rodzaju efekt motyla, czy może – jak kto woli – efekt chaosu, kiedy ostatecznie się temu poddamy. Ale nie potrafię tego wszystkiego rozgryźć, więc nie będę Ci wciskała kitu, że mam jakieś zdanie na temat Sztucznej Inteligencji, bo nie mam. I dobrze mi z tym. Wiem jednak, że nie słyszałam jeszcze dobrej muzyki zrobionej przez Sztuczną Inteligencję. Nie widziałam też do tej pory obrazów czy – jak kto woli – dzieł sztuki AI, które byłyby same w sobie doskonałe. Jest w nich oczywiście coś interesującego, ale wciąż tam czegoś brakuje! Zatem jeżeli chodzi o sztukę wykreowaną przez Sztuczną Inteligencję: nic nie widziałam i nic nie słyszałam! I to chyba dobrze oddaje mój do niej stosunek. Innym problemem współczesnej muzyki według mnie jest nadprodukcja treści. Każdy tworzy, codziennie dostajemy tony nowej muzyki. Z jednej strony to dobre, wyzwalające, ale ciężko się w tym odnaleźć. Och, dużo jest tego wszystkiego, prawda? Największym problemem jest właśnie ten nadmiar, tak dużo jest do zobaczenia, wysłuchania. A my polegamy na algorytmach, które jednak nie są na tyle „mądre” – jak to się zwykło mówić o algorytmach – aby przesiać to wszystko, co dzieje się w kulturze tak, abyśmy mogli decydować, co powinniśmy oglądać i słuchać, a czego nie. Ale ty doskonale się odnajdujesz w internecie, w świecie algorytmów właśnie. Za przykład podam twoje konto na Instagramie, które świetnie prowadzisz! Raczej byłam świetną użytkowniczką Instagrama. Nadal dużo publikuję, ale jakiś rok temu zaczęłam się oddalać od osób, które obserwowałam, które szczerze mnie interesowały na tej platformie. Instagram w jakiś sposób zaczął mnie kierować w dziwne rejony. Oglądałam niekończące się „storieski”, śmieszne, takie, które – zdawałoby się -- odnosiły się do mojego poczucia humoru. Potrafiłam spędzić tydzień, oglądając ludzi robiących kanapki! I zaczęło mnie to niszczyć, jako użytkownika. Ta platforma miała być inteligentna, tzn. sztucznie inteligenta oczywiście, podpowiadać mi to, co rzeczywiście może mi się spodobać. Ale im bardziej za nią podążałam, tym szybciej się nudziłam. I teraz w ogóle tego nie robię, na wypadek, gdyby coś, co jednak nie daje mi satysfakcji, miało mnie kosztować kolejną godzinę życia. To do niczego nie prowadzi, a jedynie sprawia, że kręcimy się w kółko. Więc dopóki te algorytmy nie będą na tyle sprytne, by podpowiedzieć mi coś, czego naprawdę jeszcze nie widziałam, co mnie zaskoczy, zainspiruje, co będzie mieć znamiona prawdziwie nowego doświadczenia, dopóty nic nie zastąpi naturalnego, żywego procesu poszukiwania rzeczy istotnych w świecie i kontaktu. Innym problemem jest „doomscrolling”, czyli przyswajanie nadmiernej ilości negatywnych treści, niepokojących wiadomości ze świata. O, nie słyszałam o tym. Te social media po prostu stają się z czasem nudne, gorzej, kiedy zabierają duszę właśnie po takim „doomscrollingu”, jak to nazywasz. Po tym człowiek czuje się zwyczajnie brudny, nie zamierzam temu się więcej poddać. Wierzyłam, że internet będzie platformą do jednoczenia ludzi, że będę mogła zobaczyć tam coś prawdziwego, dobrego, zaskoczyć się. Ale dopóki wszystko będzie zależeć od tych okropnych algorytmów, nic, co prawdziwe ludzkie, nie ma w internecie znaczenia. Myślę, że lepiej, niż siedzieć w „internetach” lepiej posłuchać na przykład twojej płyty i pójść na twój koncert. Jeżeli naprawdę tego chcesz, zapraszam.