Film „Repo Man” wciąż ma dużo do zaoferowania. Zdarza się, że filmy przechodzą bez większego echa, ale dzięki grupce zapaleńców zyskują status kultowych, czymkolwiek by nie był. Jeszcze rzadziej zdarza się, żeby taki film – wydawałoby się nieszczególnie ambitny – po 40 latach stał się zaskakująco aktualny. Takim dziełem jest „Repo Man” Alexa Coxa, komedia science-fiction klasy B o punkach. Odludna droga na pustyni gdzieś w Kalifornii. Policjant drogówki zatrzymuje chevroleta malibu rocznik '64, który jedzie zygzakiem. Po czołówce domyślamy się, że jedzie z okolic Los Alamos w stanie Nowy Meksyk, a wiadomo, co tam się miało dziać. – Co masz w bagażniku? – pyta funkcjonariusz. – Nie chcesz wiedzieć – mówi wyglądający na porządnie stukniętego naukowiec o nazwisku J. Frank Parnell. – Daj kluczyki – słyszy.Mundurowy otwiera bagażnik, z którego wydobywa się oślepiające światło. Promienie przepalają jego ciało. Zostaje szkielet, wyglądający jakbym sam go miał narysować niewprawną ręką. Dalej zostają na drodze tlące się buty policjanta, z których unosi się dym. Tak zaczyna się kultowy film „Repo Man” w reżyserii Alexa Coxa.W zasadzie co to jest za obraz? Absurdalna komedia? Sensacja? Science-fiction? Dramat obyczajowy? Kino drogi? Kino klasy C+? Trudno jednoznacznie zakwalifikować. Chyba wystarczy napisać, że to film Alexa Coxa, który wprawdzie własnego, wyrazistego stylu artystycznego nie wypracował, ale w niektórych kręgach filmowo-muzycznych jest postacią kultową.Pytanie, co to znaczy status kultowy? Jak można wyjaśnić fenomen kultowości? Ktoś zrobi coś w danej dziedzinie najlepszego? Najbardziej innowacyjnego? Wydaje się, że żaden z tych czynników nie jest w tym przypadku kluczowy. Dochodzi tu bowiem trudny do wyjaśnienia czynnik X.Leone i Kurosawa inspiracjąJak z charyzmą. Można określić granice inteligencji na podstawie ilorazu IQ. Ale jak zmierzyć charyzmę? Nie da się. Podobnie jest z kultowością. Nie decyduje tu kwestia poziomu artystycznego, sukcesu komercyjnego. Oba mogą mieć znaczenie, ale nie muszą.Pytanie, dlaczego duża wytwórnia Universal zgodziła się wypuścić ten film, debiut pełnometrażowy młodego brytyjskiego reżysera? Coś w nim zobaczyli? Oryginalnego twórcę zainspirowanego przez Sergio Leone czy Akirę Kurosawę, który jednak dopiero później zrobił inną legendę kina ruch punk, czyli „Sid and Nancy” z wybitnym Garym Oldmanem? A może w wytwórni stwierdzili: dobra, dajmy półtora miliona dolarów, może się zwróci, a jak nie to dużo i tak nie umoczymy.Ryzyko nie było zresztą szczególnie wielkie, zapewne liczono się z trafieniem w odpowiedni rynek. Początek lat 80. to czas gwałtownego rozwoju ruchu punk. Ten po pierwszej fali w Wielkiej Brytanii zaczął trafiać do młodych Amerykanów, którym nie było po drodze z polityką społeczną Ronalda Reagana czy rozrostem instytucji rządowych, rozmaitych głowonogów.Rozwojowi nihilistycznej strony ruchu punk za oceanem sprzyjała również atmosfera Zimnej Wojny, toczącej się między Związkiem Sowieckim a blokiem państw demokratycznych ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Oczywiście było to preludium do obecnej wojny hybrydowej, który Zachodowi wydał rosyjski zbrodniarz Władimir Putin, ale niniejszy artykuł nie jest rozprawą polityczną, więc nie będzie brnął w ten wątek.Legendy punk rockaCox dostał wolną rękę i pokazał, że umie robić kino niezależne, choćby powstało dla jednej z największych wytwórni. Co zdecydowało o sukcesie – choć nie komercyjnym – „Repo Mana”? Na pewno kluczem jest wyjątkowa energia filmu, napędzana wspaniałą ścieżka dźwiękową, zawierającą kawałki między innymi Iggy Popa, Suicidal Tendencies, Black Flag czy The Circle Jerks – legend punk rocka.Fabuła jest interesująca, ale nie najważniejsza. Na pewno też nie gra aktorów drugoplanowych, momentami bardziej niż drętwa, podobnie jak efekty specjalne czy dźwięk. Ale czy oryginalne „Gwiezdne Wojny” tracą na atrakcyjności przez kulejącą fabułę czy roboty z pudełek po butach i koszy na śmieci?Oto więc nastoletni punk bez żadnych ambicji o imieniu Otto (przyciągający uwagę Emilio Estevez) traci pracę w supermarkecie, idzie na imprezę, gdzie jego dziewczyna całuje się z jego najlepszym przyjacielem minutę po tym jak była z nim. Wkurzony na cały świat odchodzi. Zatrzymuje go kierowca (niedoceniany Harry Dean Stanton) i oferuje 25 dolarów za wyjechanie autem ze złej okolicy, żeby jego żona mogła spokojnie urodzić.Otto odwozi auto do Korporacji Akceptacji Pomocnej Dłoni, ale orientuje się, że ma do czynienia w instytucją Repo Manów, urzędników, którzy „zabierają auta dupkom, którzy nie płacą rachunków”. Nie zgadza się dołączyć do nich i wraca do domu. Prosi rodziców – byłych hipisów – o pieniądze, które mieli odłożyć na jego podróż do Europy w nagrodę za ukończenie studiów, choć tych oczywiście nie kończy. Dowiaduje się, że pieniądze trafiły do szemranego wielebnego, który rzekomo wysyła biblie do Salwadoru.Zdjęcia kosmitów w bagażnikuUcieka więc z domu i dołącza do Repo Manów. Jako świeżo upieczony agent podwozi Leilę – zupełnie nieromantyczny wątek miłosny, jak to w kulturze punk – i dowiaduje się od niej, że w bagażniku chevroleta malibu znajdują się zdjęcia kosmitów (oczywiście!). Równolegle Pomocna Dłoń otrzymuje zawiadomienie o nagrodzie w wysokości 20 tysięcy dolarów za odnalezienie malibu.Dalej akcja przyspiesza. Mamy pościgi, cudownie absurdalną scenę strzelaniny w sklepie, latynoski gang narkotykowy, jeszcze bardziej tajną organizację rządową zajmującą się szeroko pojętym bezpieczeństwem narodowym, agentkę, która dowodzi, że „ludzie czasem eksplodują z naturalnych przyczyn” i tak dalej. W końcu są i kosmici.W nawiązaniu do klasycznego wątku z westernów, w których główny bohater na koniec odjeżdża na koniu, Otto odlatuje mieniącym się na zielono malibu rocznik '64. Fabuła więc osobliwa, ale zwróćmy uwagę na zakończenie. Dla młodego człowieka bez przyszłości jedyną szansą, żeby wyrwać się z kręgu biedy z przedmieść, jest ucieczka w kosmos. Hasło „No future” w swojej pełnej, preapokaliptycznej krasie.Pranie mózgu i dziki kapitalizmW filmie mamy też krytykę amerykańskiego konsumpcjonizmu wyrażanego poprzez g****iane jedzenie w sklepach czy lodówce w domu Otto. Jest też obnażenie nędzy duchowej wyrażanej w oddaniu się przez rodziców głównego bohatera praniu mózgu przez wielebnego i bezmyślnemu wpatrywaniu w telewizor. Jest i ostrzeżenie przed dzikim kapitalizmem wyrażanym choćby poprzez traktowanie „w tych niepewnych czasach” pracownika jak przedmiotu.Do tego dochodzi krytyka instytucji służących bardziej samym sobie niż społeczeństwu czy niepewna przyszłość pokolenia. Pojawia się wyraźny podział: my – młodzi, oni – poprzednie pokolenie, bierne społeczeństwo. Odpowiedzią stawianą przez Coxa nie jest próba budowania jakiejś utopijnej alternatywnej rzeczywistości czy wkomponowania się w system, lecz radykalne postawy, indywidualizm i nonkonformizm.Przełóżmy to na współczesność. To wszystko, co zarysował Alex Cox 40 lat temu mamy teraz. Jest więc wszechobecny konsumpcjonizm, rozwarstwienie społeczne czy brak perspektyw. Są apokaliptyczne obawy, które nasilają się wraz ze wzrostem agresji ze strony bandyckiej Rosji. Problemami są też niszczenie więzi społecznych przez nadużywanie technologii czy fundamentalizm religijny.Taka analiza porównawcza skłania do refleksji, że oto tandetna, niskobudżetowa komedia science-fiction tylko zyskuje na aktualności po 40 latach. Oczywiście nie wszystkie pytania stawiane przez reżysera dają prostą odpowiedź. Ot, choćby nihilizm nigdy nie jest najlepszym rozwiązaniem. Tym niemniej w „Repo Manie” Alex Cox stworzył dzieło, które przetrwało próbę czasu i dalej ma dużo do zaoferowania, a może jeszcze więcej.