Bardziej opłaca się niszczyć warzywa niż je zbierać. Do sieci trafił film, na którym widać, jak jeden z rolników z Wielkopolski niszczy traktorem pole pełne dojrzałych rzodkiewek. Choć ich uprawa kosztowała go kilkadziesiąt tysięcy złotych, to nikt nie chce kupić od niego warzyw, a zbiór plonów, by rozdać je za darmo, naraziłby go na dodatkowe koszty. Widzowie nieparający się na co dzień rolnictwem są zszokowani. Dla innych farmerów widok dobrej żywności, która jest niszczona, jest już jednak czymś normalnym. — Sieci handlowe w naszym kraju nie chcą kupować produktów z Polski. Wolą towar z zagranicy — mówi jeden z rolników, który rozmawiał z Onetem. Filip Pawlik prowadzi około 50-hektarowe gospodarstwo w Sulęcinku koło Środy Wielkopolskiej. Uprawia głównie warzywa. W tym roku to rzodkiewka, ogórki, ziemniaki, pory, marchewki, pietruszki i selery. Rolnik jest aktywny w mediach społecznościowych. Ludziom, którzy go tam obserwują, tłumaczy kulisy upraw. Ostatni film zszokował jednak widzów.Na opublikowanym 6 czerwca na Facebooku blisko 2-minutowym nagraniu, widzimy jak rolnik, jadąc traktorem, talerzuje duże pole dojrzałej już rzodkiewki. Talerzowanie oznacza odcięcie rośliny od ziemi i pozwolenie jej na to, by zgniła na gruncie. Rolnik na tym samym filmie wychodzi też z traktora i pokazuje, jak piękne warzywa niszczy oraz ze smutkiem tłumaczy, dlaczego to robi.— To nie jest miłe uczucie niszczyć gotowe plony. To była piękna, zdrowa i dorodna rzodkiewka — mówi Filip Pawlik w rozmowie z Onetem. — Zrobiłem to jednak, bo nie miałem już szans jej sprzedać. Chętnych na to warzywo w tej chwili w Polsce nie ma. Duże sieci handlowe kupują rzodkiewkę za granicą. Dlatego ja musiałem ją zniszczyć, by nie pójść w jeszcze większe koszty.Jak wyjaśnia, zniszczył on w ten sposób rzodkiewkę rosnącą na areale ponad 1 hektara. Koszt jej wyhodowania to kilkadziesiąt tysięcy złotych. Tyle kosztują nasiona (nawet 10 tys. za hektar), nawozy, agrowłóknina do okrycia roślin wiosną oraz praca maszyn. Zdaniem rolnika, gdyby teraz chciał on zebrać rzodkiewkę tylko po to, by przykładowo ją rozdać (nawet za darmo), to straciłby jeszcze więcej pieniędzy, bo do zbiorów musi wynająć ludzi. To dziś jeden z większych rolniczych kosztów.Gdy market mówi „nie”, warzywa taniej zniszczyć niż zebrać— W tym roku strasznie na rzodkiewce popłynąłem finansowo — przyznaje Filip Pawlik. — Sieci handlowe nie kupiły jej od nas polskich producentów. Do Polski trafiła olbrzymia ilość rzodkiewki z zagranicy. Główne z Niemiec, Hiszpanii, Francji i Włoch. W Niemczech uprawa rzodkiewki jest droższa niż w Polsce, ale sieci handlowe w Polsce są niemieckie, więc wolą napędzać tamtejszą gospodarkę. Z kolei rzodkiewka importowana z Włoch jest nawet tańsza niż ta u nas. Dlaczego? Bo tam jest lepszy klimat. Oni na jednym polu w ciągu roku zasieją rzodkiewkę nawet cztery-pięć razy i do tego jeszcze latem „wsadzą” pomiędzy to uprawę arbuza. Rolnik włoski na tym samym areale zarobi więc pięć-sześć razy, a ja co najwyżej dwa razy. To nie jest uczciwa konkurencja, ale nasze państwo rodzimych rolników w żaden sposób nie chroni. Nie mamy też zbyt wiele własnych sieci handlowych, które by dbały o polski interes.Jak tłumaczy, zalew rzodkiewek z zagranicy spowodował, że o ile to warzywo w zeszłym roku mógł sprzedać jeszcze po 1,5 zł za pęczek, to w tym roku (gdy jeszcze ktokolwiek od niego warzywa kupował) maksymalna cena wynosiła 1 zł.— Cena była więc niższa niż 12 miesięcy temu, choć w tym czasie wszystkie koszty poszły mi w górę. Co jeszcze ciekawsze, paradoksalnie rzodkiewka w sklepach też była w tym roku droższa niż w zeszłym. Sieci handlowe miały więc naprawdę duży zarobek na nieświadomych klientach — mówi.Pawlik wyjaśnia, że choć decyzja o zniszczeniu rzodkiewki była bolesna, to musiał jej dokonać, by spróbować poszukać pieniędzy gdzieś indziej. Na części "odzyskanego" pola zasadził cebulę. Liczy, że uda mu się ją sprzedać w miarę korzystnie, gdy wyrośnie.Miastowi się dziwią, dlaczego ktoś niszczy żywnośćFilm nagrany przez rolnika z Wielkopolski został rozpowszechniony w sieci. Wiele osób widząc niszczenie żywności, przecierało oczy ze zdumieniem. Najbardziej dziwili się mieszkańcy miast.Z kolei rolnicy, którzy komentowali nagranie, tłumaczyli, że podobne sytuacje na wsi są coraz częstsze.— Mam kilkadziesiąt hektarów pól — mówi Edmund, rolnik spod Wielunia w Łódzkiem. — W ostatnich latach na dużej części areału sadziłem ziemniaki. Przyjeżdżał stały kontrahent i kupował je u mnie jesienią. Ostatniego roku nie zabrał jednak nic. Wziął partię ziemniaków i stwierdził, że w tym roku nie podoba mu się ich kształt. Zostaliśmy z kilkudziesięcioma tonami zbiorów. Co mogliśmy, to rozdaliśmy po rodzinie. Reszta zgniła — mówi.— Kiedyś to wszystko było dużo prostsze — mówi Dominik, handlarz warzywami z Katowic. — Jechałem do rolnika, on miał marchewki, pietruszkę, ziemniaki, kapustę. Ładowało się to na samochód i jechało na bazar. Sprzedawałem wszystko i zadowolony byłem ja, rolnik i klienci. Teraz mało kto już kupuje na targu. Ludzie nauczyli się chodzić do marketów. A tam wszystko musi być piękne (przykładowo „pokręcone” marchewki sieci handlowe odrzucają), umyte, opakowane. Wielu rolników w to poszło. Kupili maszyny do mycia, pakowania i dziś wielu z nich płacze, że na niewiele się to zdało. Bo dalej polscy plantatorzy wielokrotnie przegrywają walką z tymi zagranicznymi.Jak to możliwe, że w Hiszpanii jest taniej?Dzieje się tak, bo w Polsce w ostatnich latach mocno wzrosły koszty pracy. Dziś nikt już nie przyjdzie na zbiór rzodkiewek czy innych warzyw za "grosze".„ Dniówka” to minimum 200 zł od osoby.— Mówimy o warzywach najzdrowszych, czyli z gruntu — tłumaczy Leszek, kolejny z producentów warzyw w Wielkopolsce. — Tymczasem np. w okolicach hiszpańskiej Almerii istnieją olbrzymie, gigantyczne plantacje warzyw spod folii. Wiele osób określa je jako „europejskie obozy pracy” dla imigrantów z Afryki. Ci pracują tam za bardzo niskie stawki. Dodatkowo w tunelach rośliny usadowione są na sztucznych stanowiskach wypoziomowanych tak idealnie, że zbiorów można dokonywać specjalnym kombajnem. To również zmniejsza ostatecznie koszt takiego produktu.„Polskie czereśnie” najtańsze są u... Rumunów, którzy przywożą je z WęgierProblem nie dotyczy jednak tylko warzyw. Wiele wskazuje bowiem na to, że w tym roku trudno będzie kupić gdziekolwiek... polskie czereśnie. Kilka dni temu na giełdzie towarowej na Rybitwach w Krakowie inspektorzy Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (IJHAS) odkryli te owoce przywiezione do Polski z Węgier przez handlarzy z Rumunii. Owoce oczywiście były reklamowane jako polskie.I choć zanim trafiły na krakowską giełdę, przebyły kilkaset kilometrów, kosztowały w hurcie zaledwie 7-8 zł za kg.— Jak ja mam sprzedać czereśnie za mniej niż 10 zł za kg, to podziękuję. Niech zjedzą je ptaki wprost z drzewa — mówi Barbara, plantatorka z okolic Wiśniowej w Małopolsce. — Ja muszę zapłacić ludziom za zbieranie, podatki itd. Przy cenie 8 zł za kg to wyjdzie na to, że nie zarobię na tym ani złotówki. Jak tak dalej pójdzie, to nie będziemy mieli w Polsce własnych warzyw. To jest dramat. Ludzie kiedyś zrozumieją, co robią, kupując to zagraniczne dziadostwo. Ale wówczas będzie już za późno, bo polskiej żywności już od dawna nikt nie będzie produkował.Pod Jelenią Górą jeszcze dwa lata temu było „zagłębie” polskiej uprawy gryki. — Dziś nawet za przysłowiowe grosze nikt gryki w Polsce nie skupuje — mówi Grzegorz Błaszczyk, lokalny rolnik i młynarz. — Z gryki robi się kaszę, a największe kaszarnie są na Lubelszczyźnie. Dzwonię tam i pytam, o co chodzi. Odpowiadają wprost, że oni dziś nic nie produkują, a jedynie przepakowują. Dostają kaszę gotową z Ukrainy czy Kazachstanu w big bagach za niższą cenę niż u nas daliby za samo ziarno. A gdzie prąd i koszty robocizny — dodaje.