To był jeden z najważniejszych dni w historii Polski. Wybory parlamentarne z 4 czerwca 1989 roku to jeden z kluczowych momentów w historii Polski. Nadal obserwujemy skutki wydarzeń z tamtych chwil. – Gdy teraz patrzę na Polskę, nie poznaję tego kraju. W pozytywnym sensie. Czuję satysfakcję. Wcześniej dominował smutek – mówi nam Ziemowit Szczerek, ekspert od krajów Europy Wschodniej. 4 czerwca. Data, która na stałe wpisała się w kalendarz Polski. Tego dnia obchodzimy Dzień Wolności i Praw Obywatelskich, święto upamiętniające wydarzenia z 1989 roku, które były kamieniem milowym na drodze do odzyskania przez kraj pełnej suwerenności.Proces pokojowej transformacji35 lat temu przeprowadzono pierwsze częściowo wolne wybory parlamentarne, które stały się symbolem upadku komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej. Były wynikiem ustaleń Okrągłego Stołu. Czyli rozmów pomiędzy opozycją demokratyczną a władzami komunistycznymi. Wybory te pozwoliły na częściową demokratyzację Sejmu oraz całkowicie wolne wybory do nowo utworzonego Senatu. Wyniki głosowania były jednoznaczne. Opozycja skupiona wokół Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” zdobyła zdecydowaną większość.Po upływie czasu słowo „wolność” nabiera jeszcze większego znaczenia. Podobnego zdania jest ekspert od sytuacji w Europie Wschodniej i na Bałkanach, Ziemowit Szczerek.***Filip Kołodziejski: Jakie ma pan pierwsze skojarzenia, gdy myśli o 4 czerwca 1989 roku?Ziemowit Szczerek, dziennikarz, pisarz i tłumacz: To był moment przełomowy. Cenzura. Skończył się PRL. Zaczęła się Polska, którą – jak się okazuje – do tej pory nie do końca umiemy opisać. W Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej wszystko było w miarę jasne. Był socjalizm i partia rządząca. Teraz nie wiemy, czy chcemy być parlamentarną demokracją liberalnego typu, czy quasi-autokracją, jak to miało miejsca w czasach Prawa i Sprawiedliwości. Być może zamierzamy być hybrydą jednego i drugiego, jak to jest w trakcie rządów nowego PO. Funkcjonujemy nieco w ramach zepsutej demokracji. Nie wszystko udało się już „wyklepać”.Profesor Jerzy Eisler mówił: „4 czerwca 1989 r. był dla PZPR jak Grunwald”. Zgadza się pan z tym stwierdzeniem?Po części tak. W przeszłości przegrali Krzyżacy, ale Polacy nie do końca wykorzystali potencjał zwycięstwa. Nasz demokratyczny kraj wykorzystał lepiej czas z 1989 roku, niż król Władysław Jagiełło wygraną bitwę. Wydarzenia sprzed 35 lat doprowadziły do post-PZPR-owską Lewicę do bardziej demokratycznej formy. SLD, Aleksander Kwaśniewski czy obecni przedstawiciele Lewicy nie mają już wiele wspólnego z zamordyzmem, panującym w czasach PZPR-u. Można rzec, iż PZPR złożyło demokracji hołd pruski.Jak po latach ocenia pan działania zwycięzcy wyborów – Lecha Wałęsy?To, co teraz robi, jest jego prywatną sprawą. Gdyby skończył działalność publiczną w 1989 roku, doczekałby się wielu pomników. Ruszył jednak w politykę. Miał łobuzerski charakter. W 2024 roku jest już starszym panem, który szuka swojego miejsca. Pasuje mi tu analogia do... Britney Spears. Ona też szokuje niektórymi zdjęciami na Instagramie i Facebooku. Być może Wałęsa czuje deficyt popularności i podejmuje desperackie próby. W pewnym sensie to rozkoszne, zabawne i „misiowate”. Nie zwariował do końca, ale najlepsze lata już za nim.Jak pan traktuje okres PRL?Nie chciałbym wtedy żyć, ale los wybrał inaczej. Pamiętam, że był to mało przyjemny czas. Szczególnie gdy upadał. Mam wrażenie, że powinniśmy się przestać wstydzić tego okresu. Nie musimy czuć się gorsi, że w naszej historii były takie momenty. To trochę tak, jakby Francuzi nie mogli pogodzić się z dziedzictwem rewolucji francuskiej. PRL, mimo wszystko, był wielkim eksperymentem. Nie udał się w dużym stopniu. Obserwując, co się działo, możemy wyciągnąć wiele wniosków, jak funkcjonować. Jak ustawiać państwo. Czego unikać, a czego nie.Jakieś przykłady?Było szerokie budownictwo mieszkaniowe. Elektryfikacja. Polska była strasznie zacofanym krajem przed II wojną światową. Potem ten konflikt też wdeptał nas w glebę. Dlatego, przynajmniej z początku, PRL był skokowym rozwojem. Doświadczyliśmy tego, o czym większość europejskich krajów nie ma pojęcia. Czerpmy z tego satysfakcję. Nie szukajmy tylko i wyłącznie minusów. Patrzenie w ziemię ze spuszczoną głową nic nam nie da. Nie czujmy się gorsi.Wspomniał pan o eksperymencie społecznym. Wybory też nim były?Te wydarzenia w nas zostały. Wystarczy popatrzeć na działania Lewicy. W tamtych czasach też były dobre rzeczy. Żyjemy pośród bloków, których standard – jak na tamte czasy – był niesamowity. Pamiętam, gdy moja matka, przenosząc się ze wsi do Radomia, była bardzo szczęśliwa. Teraz nasz poziom życia wzrasta. Trudno zerkać na tamte chwile z zadowoleniem. Koniec końców, to też był skokowy wzrost jakości egzystencji. W Polsce komunizm był mniej efektywny niż w Czechosłowacji czy na Węgrzech i w Jugosławii. Tam ludziom żyło się nieźle. Koniec PRL w naszym kraju to bardziej postapokalipsa. Nie udało się to, co w innych krajach.To, czyli?Tam nadal wiele osób, chociaż minęło już kilkadziesiąt lat, tęskni za czasami minionymi.A dlaczego, według pana, wtedy żyło się trudniej?Gospodarka nie była na tyle elastyczna, żeby odpowiedzieć na potrzeby wszystkich obywateli. Kapitalizm, co by nie mówić, jest bardzo zwrotnym systemem albo momentalnie reagującym. Socjalizm jest bardziej konserwatywny. Gdy projektuje się samochód – na przykład Ładę – nie zmienia się przez kilka dekad.Zgadza się. Ostatnio miałem przyjemność jeździć po pustkowiach Azerbejdżanu 46-letnim modelem tego pojazdu...To bardzo dobry przykład tego, o czym mówimy. Poza rzeczami materialnymi brakowało wolności słowa. Nie można było wychylać się przed szereg. Najczęściej kończyło się to bardzo źle. Odczuwało się wszechobecną propagandę.Od historycznych wyborów mija 35 lat. Po czasie mamy się z czego cieszyć?Zawsze mogło być gorzej...Co ma pan na myśli?Mógł wygrać na przykład Stan Tymiński na początku lat 90. Mogło też dojść do tego, do czego doszło na Słowacji. Gdy my wchodziliśmy do Unii Europejskiej i NATO oni mieli Vladimira Meciara, który na bardzo długo zabetonował ich kraj. Ostatecznie poradzili sobie z takim stanem rzeczy. Nam byłoby trudniej. Jesteśmy większym krajem. Teraz jesteśmy rozwiniętym miejscem na mapie świata, ale historycznie posiadamy zaległości pod wieloma względami.Znów dopytam o szczegóły. Jakie zaległości?Myślę tu o stanie dróg i ogólnej infrastruktury. Kiedyś polskie trasy były synonimem nędzy, upadku i tragedii. Cieszy, że świetnie wykorzystujemy fundusze strukturalne z UE. Cały czas są państwa – między innymi Rumunia – które uczą się tego od nas. Polski przykład jest też bardzo ważny dla Gruzinów. Zobaczymy, co wydarzy się w tym kraju w kolejnych miesiącach. Dużo udało się nam osiągnąć. Ale można było jeszcze więcej, jeśli działalibyśmy mądrzej.Czego nauczyliśmy się jako naród po wydarzeniach z 1989 roku?Nasza debata publiczna, mówiąc wprost, jest często głupia, ale nauczyliśmy się myśleć bardziej o państwowości. W Ukrainie, przez 30 lat niepodległości, byli pozbawieni takiego myślenia. Podobnie na Białorusi. Jedna osoba była w stanie opanować kraj i działać, jak tylko chciała. U nas od początku było wiadomo: musi być demokracja. Nawet Jarosław Kaczyński, gdyby go zapytać w cztery oczy, powiedziałby, że jest demokratą. Trudno mi sobie wyobrazić, że na stałe zejdziemy z tej drogi. Skierowaliśmy myślenie na zachodnią stronę Europy. Czerpiemy z tego korzyści. To element nie do przecenienia. Jesteśmy po wolnej stronie historii. Nie ma tyranii. Nie wsadza się nas do więzienia za wpisy na X czy Facebooku. Cenimy tę swobodę.Dużo mówimy o Polsce. Jednak jak ma się sytuacja w innych krajach? Jeszcze są naleciałości z lat 80. i 90.?W niektórych zakątkach Europy mocno to czuć. Mołdawia jest specyficznym przykładem. Poza tym, w Rosji, w Gruzji czy w niektórych częściach Ukrainy dużo osób nadal mówi, że w czasach ZSRR żyło się lepiej. Są miejsca, gdzie kapitalizm „wywalił się na pysk”. Nie udała się neoliberalna machina, która doprowadziła nas do stabilizacji. Inwazja Władimira Putina w Ukrainie to ryk wściekłości. Żyjemy w burzliwych czasach. Gdy teraz patrzę na Polskę, nie poznaję tego kraju. W pozytywnym sensie. Czuję satysfakcję. Wcześniej dominował smutek.My mamy się czegoś bać w kolejnych latach?Autorytaryzmu rosyjskiego typu. Potwornie drażni mnie wykorzystywanie uchodźców. Szczucie na innych jest złe. Europa powinna bać się samej siebie. Problemów nie rozwiążemy powtarzaniem, że wspomniani uchodźcy są super, są genialni. Kwestia migracji jest potwornie trudna. Trzeba mówić wprost, że czekają nas krew, pot i łzy. Nie ma co owijać i powtarzać, że wszystko się uda. Póki co, nie ma innego wyjścia. Nie możemy jednak robić tego, co Niemcy w 2015 roku, gdy maskowali masowe molestowanie kobiet w trakcie sylwestra. Frustracja narasta z każdym dniem. Wzrastają przestępczość i kradzieże. To kwestie, które trzeba zaakceptować. Nie wyrzucać na siłę z głowy. My też, niestety, musimy ponosić koszty niektórych decyzji. Krzyczenie i wyciąganie złych momentów na wierzch jest wodą na młyn dla nacjonalistów. Dlatego część wydarzeń było przemilczanych. Podsumowując, nie siejmy paniki i śledzimy na bieżąco działania naszych polityków.