Wokalistka grupy Closterkeller dla portalu tvp.info. Jesteśmy spełnieni jako zespół. Nigdy się nie ugięliśmy dla pieniędzy, nie poświęciliśmy naszej sztuki dla kasy – mówi portalowi tvp.info Anja Orthodox, wokalistka grupy Closterkeller. – 35 lat mojej nieprzerwanie trwającej kariery i liczne płyty jak najbardziej świadczą o tym, że ponad sławę przekładam jednak spełnienie się jako artysta. Gram muzykę, którą kocham i mnie uszczęśliwia – podkreśliła. Opowiedziała również o wieloletniej walce z depresją. Kawa czy herbata? Lubię obie, ale od kiedy jestem na lekach na ADHD, które zdiagnozowano u mnie kilka miesięcy temu, nie mogę pić kawy. Wybór jest więc oczywisty.Książka, dobra płyta czy posiedzenie komisji śledczej?Oczywiście, że książka. Jestem ich pożeraczem. Towarzyszą mi od dziecka. Jak jako kilkulatka przeczytałam wszystkie bajki w bibliotece pani bibliotekarka podsunęła mi science-fiction, jako trochę inne bajki. Do dziś 90 proc. książek, które pochłaniam to SF, nawet nie jakaś fantastyka, tylko właśnie twarde SF. I jak największe a najchętniej wielotomowe cykle. Space opery z ogromnym rozmachem i temu podobne.Jak było z nazwą Closterkeller? Wino Klosterkeller czy – jak pamiętam opowieść z jesiennego koncertu w Proximie – graliście próbę i przyszedł jegomość, mówiąc, że ma nazwę dla zespołu?To był początek 1988 roku. Szukaliśmy nazwy jak każdy taki młodziutki zespół. Mój ówczesny chłopak przyszedł na naszą próbę i mówi, że ma dla nas nazwę – Klosterkeller. Zobaczył w bramie opróżnioną butelkę wina o tej nazwie. Klasztorna piwnica. Od razu chwyciło, ale zmieniłam pierwszą literkę, żeby być wyżej na wszelkich listach alfabetycznych na przeglądach zespołów. Nie jestem szczególnie cierpliwa. Niemcy inaczej wymawiają Klosterkeller, tak dziwacznie, że w ogóle nie brzmi jak nasza nazwa. Już kilka razy ich uczyłam poprawnej wymowy (śmiech).Masz oryginalny pseudonim artystyczny. Orthodox umiarkowanie współgra z twoim ateizmem. Skąd się to wzięło?Kłóci się kompletnie, a wzięło się z żartu. Jako młody zespół wypełnialiśmy zgłoszenie na pewien dość duży konkurs młodych kapel na końcu Polski. Mówię, że jakiś Jasiu Kowalski to by słabo wyglądało w info o zespole i gwiazdy muszą mieć pseudonimy. Koledzy się zgodzili, powiedzieli, że jak jestem Anna to zostanę Anją przez j, jak Anja Huwe z zespołu X Mal Deutschland, na której uczyłam się śpiewać.Orthodox wzięło się z tego, że akurat byliśmy po dzikiej awanturze, bo w jakimś naszym utworze pojawiła się gitara basowa w stylu funky. Piekliłam się, że powinniśmy grać czystą gatunkowo muzykę, to ma być Nowa Fala a nie jakieś cholerne funky, którego w ogóle nie lubię. Zbyszek stwierdził, że Anja dobra, ale będzie też Orthodox, przez h i x, żeby była taka „żyleta”. Potem też chłopakom wymyślaliśmy pseudonimy. I poszło to zgłoszenie na festiwal. Dostałam tam nagrodę za osobowość estradową. Ukazały się moje zdjęcia z podpisem Anja Orthodox i tak już zostało. Trochę bez sensu. Wolałabym jakoś piękniej, Fioletowa Lelija czy Brylantowa Anielica... ale cóż.To były Młodzieżowe Spotkanie Muzyczne w Chojnowie w 1988 roku. Trudno było o nagrodę?Nie. Ja nawet nie widziałam, że jest taka nagroda. Chyba nawet jej nie przewidziano, tylko jak mnie zobaczyli, to taką nagrodę dodatkowo ustanowili. Wtedy to ja byłam bardzo „hej do przodu”. Wyszłam tam z jakąś butelką wina, śpiewałam jak zarzynany wół, ale z jaką charyzmą! Początki Closterkellera były trudne. Ale jakoś wyglądałam, wcześniej byłam modelką, fotomodelką, nawet chodziłam na wybiegach, choć mam tylko 166 centymetrów. Ludzie bili mi brawo, choć innym modelkom nie. To chyba już wtedy objawiała się ta charyzma. Pomogło mi to na scenie, z czego się bardzo cieszę. Ale już śpiewanie to trzeba było ćwiczyć. Ono się samo nie pojawiło.Tekst utworu „W moim kraju” ze słowami „to tu polityka wysysa mózg” wciąż jest aktualny po ponad 30 latach, podobnie jak piosenka „X” zespołu T.Love. Dlaczego tak ze sobą walczymy? Taka nasza natura?Moim zdaniem tekst „W moim kraju” jeszcze bardziej pasuje właśnie teraz. Bardzo to smutne, że walczymy – to jest ludzka natura. Mamy to zaprogramowane w podświadomości. Lecz niestety, było to jeszcze dodatkowo cynicznie podsycane przez polityków, którzy skłócają Polaków, żeby łatwiej było nimi rządzić. Wtedy, w 1993 roku, trafiał mnie szlag na działalność ówczesnego AWS-u, który podłączył się pod Kościół i ogłupiali biednych Polaków. Już wtedy robiło się źle. A 30 lat później dalej siedzimy w okopach. W ostatnich latach to była masakra i ciągle ten tekst był boleśnie aktualny.Po ostatnich wyborach władzę przejęli ludzie znacznie bardziej rozsądni, którzy zakopują oręż. Widzę, że zasypują podziały. My, Polacy, mamy wielkie zadanie przed sobą – pogodzić się. Kocham Polaków, jako naród, bo są przy tej niesforności i wiecznej wściekliźnie zarazem cudowni. Uwielbiam te polskie szurnięte dusze i gorące, słowiańskie serca. Wierzę, że jak się zawezmą, to będzie energia, aby zasypać te podziały i znowu żyć razem. Tak jak było kiedyś. Chociaż przyznam, że nawet ja zwątpiłam w ten naród w pewnym momencie ostatnio, ale potem był ten piękny, spontaniczny rzut pomocy Ukraińcom. Pokazał, że Polacy nadal mają tego ducha. A w październiku jeszcze raz go objawili. Bo Polacy w większości są dobrzy, emocjonalni i kochani. To jest normalne, a nie jakieś szczerzenie i warczenie na siebie. Pamiętajmy o tym.Nie mogliście zakląć rzeczywistości, nagrywając utwór, że wszyscy Polacy to jedna rodzina?Tę piosenkę nagrał inny zespół, który znacznie lepiej i szerzej to rozpropagował tę ideę (śmiech). Chwała grupie Bayer Full, że tak reklamowała to w narodzie, który tak powszechnie słucha takiej muzyki.Jest w mainstreamie przestrzeń na gotyk? Czy mroczna sztuka już na zawsze zostanie w podziemiu? Pomijam kabaretowość Bambie Thug z Irlandii podczas ostatniej Eurowizji.Jaja były na tej Eurowizji, oglądałam ją, bo moja koleżanka, fanatyczka Eurowizji była u mnie i mi kazała. Widziałam więc i Bambie Thug i tych tam drugich czarno-różowych. Ale poza wizerunkiem to niestety w ich muzyce gotyku to raczej nie było. Ja się nie nabieram na samą fasadę. A wracając do Polski, to tutaj jest przestrzeń dla każdej muzyki. Polska, słowiańska dusza jest bardzo romantyczna, kocha takie przejmujące rzeczy i silne wzruszenia. Toteż gotyckie klimaty jak najbardziej do niej trafiają.Problem jest tylko w tym, aby Polacy w ogóle mieli szansę usłyszeć tę muzykę, a w radiach niestety absolutnie i za żadne skarby nie chcą jej puszczać. Wszystko rozbija się o tych całych decydentów od muzyki w radiach. To są dopiero prawdziwi szkodnicy dla polskiej muzyki. Mają różne kryteria doboru utworów na antenę, ale kryterium artyzmu i piękna jest jednym z ostatnich na liście. Jeżeli w ogóle jest.Lubimy się wzruszać.Tak. Lansowana plastikowa popelina nie zmieni tego, że ogromna liczba ludzi lubi się uszczęśliwiać piękną muzyką, sztuką, w ogóle lubi się wzruszać po prostu. Taka muzyka jest potrzebna. Ale to teoria zaś praktyka pokazuje co innego. Ona jest jednak taka, że show-businessem zarządzają ludzie, którzy idą na łatwiznę, mają ludzi w d***e. Poznałam wielu decydentów, oni naprawdę uważają odbiorców za jakąś bezrozumną masę, półgłupków, którym wciśnie się byle co, byle było efekciarskie, jakieś cyce, machanie d**ą. Smutne. Jednak nie wszyscy się na to nabierają.Przecież do odbioru sztuki nie jest potrzebna jakaś inteligencja, tylko dusza i emocje. Wiadomo, że nie wszystkim pasują piosenki o smutnych rzeczach, ale zdarza się, że ktoś z innej bajki usłyszy nasz utwór i mówi: Jezu, jakie to piękne. Bo ludzie potrzebują też takich wzruszeń i jest przestrzeń na takie smutki, smuteczki, które są przecież nierozerwalną częścią życia każdego człowieka.Nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że ja mam jakieś parcie na szkło i żalę się tutaj na niesprawiedliwy świat, bo uważam, że Closterkeller powinien być najpopularniejszym polskim zespołem. Myślę, że 35 lat mojej nieprzerwanie trwającej kariery i liczne płyty jak najbardziej świadczą o tym, że ja ponad sławę przekładam jednak spełnienie się jako artysta. Gram muzykę, którą kocham i mnie uszczęśliwia. Zarazem mając pełną świadomość jej elitarności i tego, że nigdy nie trafi pod wszystkie strzechy.Metal jest jeszcze bardziej elitarny.Tu sprawa się komplikuje, bo jest bardziej agresywny z tymi przesterowanymi gitarami innymi potężnymi dźwiękami. Wymaga specyficznych odbiorców. Większość „normalnych” niekoniecznie lubi, jak im piła tarczowa przecina głowę za pomocą muzyki, ale jest oczywiście też sporo ludzi, którzy w tej muzyce odnajdują swoje emocje. Sama czasem sięgam po symfoniczny black metal, z gotykiem pod skórą. Na szczęście w dobie internetu także te trudniejsze gatunki, jak niszowy, mroczny rock czy metal są łatwo dostępne. I kto chce łatwo je znajdzie.Na czym korzystacie także wy.W mainstreamowych mediach jak już wspomniałam, to niekoniecznie głównym kryterium są walory artystyczne. Niestety te problemy pojawiają się też niekiedy w stricte rockowych rozgłośniach. Ech. Ale w dobie Internetu to my wszyscy z tej „ciemnej sceny” mamy takie problemy w d***e. Nie chce nam się za nikim tam ganiać, zabiegać ani się prosić. Nie rozsyłamy już w ogóle singli. Niech się wypchają. Odbiorcy takiej muzyki i tak wiedzą, gdzie ją znaleźć. Minusem jest to, że pojawiło się miliard kapel, bo wszyscy mogą się promować w sieci i się promują, ale to jest bardziej zdrowa sytuacja.Pozostaliście wierni kierunkowi z lat 90., gdy miał miejsce wysyp dobrego polskiego gotyckiego rocka i metalu. Byliście wy, Artrosis, Moonlight, Batalion d'Amour i tak dalej.Gotyk był zawsze undergroundem, ale przecież my graliśmy znacznie szerzej. Moim zdaniem najlepsze utwory to te z gotykiem pod skórą, ale mamy też liczne utwory rockowe, ballady, kawałki technowate i także metalowe. Powiedziałabym, że w Closterkeller tego gotyku jest ok. 30 procent. Co nie znaczy bynajmniej, że te inne kawałki to są radosne (śmiech). Ja to w ogóle nie przepadam za wesołą muzyką.Teraz to do worka z napisem gotyk wrzucają wszelakie tak zwane „nawiedzone klimaty”. Ale kiedyś to były wyraźne rozróżnienia. Najpierw był tak zwany punkowy nurt, potem postpunk, nowa fala, zimna fala. Symbolicznym początkiem Gotyku było jak Sisters of Mercy zaczęli dokładać riffy gitarowe do takiej muzyki. Trochę potem te gotyki zaczęły się zbliżać z metalem. I na przykład pojawili się Paradise Lost z ich piękną płytą „One Second” z 1997 roku. Na koniec to nawet black metal zaczerpnął trochę z gotyckich klimatów.Byliście prekursorami gotyckiego metalu w Polsce.W 1993 roku taki klimat wisiał w powietrzu. Basista Krzysiek Najman i gitarzysta Paweł Pieczyński złapali zajawkę i nagraliśmy płytę „Violet”. Byłam zachwycona takim graniem. Odnalazłam się w tym pięknie.Lata 90. były niezwykle kolorowe. Każdy fan metalu, który wtedy dorastał, wspomina ten okres z rozrzewnieniem – świetne wydawnictwa, kopiowanie kaset, krojenie z biletów. Jak je wspominasz z perspektywy wokalistki?W Polsce to był świetny okres dla rocka. W show-businessie działali wtedy ludzie, którzy chcieli go lansować. Nawet Closterkeller był wtedy w mainstreamie. Byliśmy w grupie firmy wydawniczej Izabelin – Big Day, Proletariat, Hey, Kaśka Kowalska czy Edyta Bartosiewicz. Ta firma atakowała rynek frontem. Teraz rynek się zmienił, bo muzykę można stworzyć już bez utalentowanych muzyków, z którymi bardzo nie lubili się użerać niektórzy wpływowi decydenci od muzyki.Jakie najdziwniejsze rzeczy Ci się przytrafiały podczas koncertów? Może Pudelek podchwyci i pójdą lajki.Wielu nie mogę opowiedzieć publicznie, a działo się. Tak ad hoc wpadła mi teraz taka historia. Kiedyś na koncercie jakaś dziewczyna do mnie wyciągnęła rękę, schyliłam się, dotknęłam ją i nie wiem, czy było to widać z zewnątrz, ale przeleciał prąd, białe płomienie. Kopnęło nas obie. Podeszła do mnie potem, mówię: Widziałaś te białe płomienie? Mówi, że tak. Potem przez długi czas bałam się dotknąć ludzi.Jak przekonać młode pokolenie z nosami w telefonach do rocka/metalu? Czy może ciężkie granie odejdzie naszymi pokoleniami i zostanie papka?Nos w telefonie nie wyklucza tego, że komuś się podoba metal. Mój syn kompletnie mieszka w telefonie. Wcześniej słuchał jakichś cymcy rymcy, hip-hopu, szczególnie takiego gdzie są bluzgi, żeby mi włączyć w aucie, a teraz ostatnio odkrył Type O Negative. Mayhem i Burzum to jego ulubione grupy. Jak jest dobra muzyka, to chwyci.Powiedziałaś, że „bycie artystą to piękna praca”, a opłacalna?Dla jednych tak, dla innych cholernie trudno, jak w innych dziedzinach. Najwięcej zarabiają nie tylko najlepsi, ale też ci, którzy mają sprawnego menedżera. Każdy artysta musi sobie obrać kierunek. Ja to robię świadomie. Jestem szefem tego zespołu i dzięki mojemu rozsądnemu podejściu gramy już 36. rok. Czuję się przede wszystkim artystką i spełniam się w tworzeniu. Jesteśmy spełnieni jako zespół. Nigdy się nie ugięliśmy dla pieniędzy, nie poświęciliśmy naszej sztuki dla kasy.Nie traktujesz tego jako pracy, że oto teraz napiszę ważny wiersz, a potem zrobimy piosenkę?Wyrażam się poprzez sztukę, a jak przy okazji ludzie ją kupują, to jestem szczęśliwa. Dzięki takiemu podejściu gramy dłużej niż zespoły, które rozpadają się, gdy im na chwilę koniunktura zaczyna zniżkować. My z Closterkeller mieliśmy kilka dużych wzlotów i upadków po nich, ale jesteśmy rutyniarzami. Teraz mamy kolejny wzlot. Jesienna trasa miała bardzo fajną frekwencję. Teraz gramy trasę na 25-lecie płyty „Graphite” – martwiliśmy się, czy ktoś przyjdzie, a tu wyprzedaliśmy warszawski klub i jeszcze była awantura, bo strasznie dużo ludzi chciało jeszcze kupić bilety. 14 czerwca gramy powtórkę w VooDoo Clubie.Przez punk, post punk, new wave do gotyku – wasza ewolucja już się zakończyła?Z muzykami jest inaczej niż z odbiorcami. Tylko muzycy, którzy mają szerokie horyzonty, potrafią stworzyć bogatą muzykę. Jak ktoś ma klapki na oczach, to się nie rozwija i goni własny ogon. Wielu muzyków rockowych i metalowych słucha na przykład jazzu czy podobnie odległych gatunków. My w Closterkeller cały czas mamy pomysły i ogromny potencjał, musimy tylko pociągać za odpowiednie sznurki i muzyka się sama zacznie tworzyć.Wielu artystów uważa depresję za twórczy stan. Tego – jako osoba z depresją – tego nie podzielasz.Depresja kliniczna to wybitnie nietwórczy stan. U mnie polega ona na bezwładzie, zastygnięciu w kamień. Niemożności nie tylko stworzenia, ale i zrobienia czegokolwiek. Także niemożności czucia emocji. Jak ktoś ma tylko doły, rozterki, szarpanie duszy to może być tylko kwestia usposobienia, a nie prawdziwa depresja jako choroba.Mówiłaś, że płyta „Graphite” powstała w najczarniejszym dla Ciebie okresie, a jest wyśmienita. Dla wielu, także dla mnie, to ukochana płyta Closterkellera.To były początki mojej depresji. Gdybym wtedy była w stanie klinicznej depresji, nie napisałabym żadnego z tych kawałków. Wtedy nie ma emocji, możliwości pisania. Człowiek zamienia się w kamień, duchowo, ale i fizycznie. Gdy pisałam kawałki na tę płytę, rozpadało się moje małżeństwo z Krzyśkiem. To było strasznie dramatyczne. Byliśmy młodzi, to był mój pierwszy poważny związek. Rozwód był jak strzał w łeb.Większość materiału na płytę stworzyliśmy zanim to wybuchło. Lecz moje wokale i teksty na przykład do utworów „Zaklęta w marmur”, „Fortepian” powstały rzutem na taśmę, w nocy przed moim ostatnim dniem w studiu na nagranie wokalu. Byłam na linii z Tomkiem Beksińskim, czytałam mu te teksty, miałam wściekliznę, że nie zdążę. Nagrałam wokale na komputerze i stworzyłam taką koronkę improwizacji. Zaniosłam kompa do studia i powiedziałam realizatorowi dźwięku Jackowi Gawłowskiemu: Nic się nie odzywaj i nagrywaj. Potem dopiero skomentujesz. Powstał jeden z najpiękniejszych numerów Closterkeller. Czasem z chaosu wychodzą wybitne rzeczy.Gdy podczas jesiennego koncertu wykonywaliście piosenkę „Na krawędzi” i padły słowa „przegrana w nierównej walce”, jako depresant, słuchałem tego ze łzami w oczach.Teraz też go wykonam (rozmowa odbyła się przed koncertem w warszawskim VooDoo Clubie – przyp. red.). Na tej trasie stawiliśmy z Krzyśkiem czoła tym sytuacjom sprzed 25 lat i przeszliśmy przez to.Masz wizerunek kobiety silnej, grasz ciężkiego rocka, kierujesz facetami – dużo energii wkładasz, żeby walczyć z chorobą?Wkładałabym, gdyby nie to, że jest to choroba odbierająca energię. Od lat nie miałam już energii, żeby z tym walczyć. Powiem nawet, że pogrążanie się zaczęło być całkiem przyjemne. To piękne tak leżeć i patrzeć sobie w sufit. Dążę do tego stanu wręcz naturalnie. Jak poduszka zapamiętująca kształt. Podniesiesz głowę, a ona wraca do swojego stanu wyjściowego. Taki jest też mój stan naturalny, któremu poddaje się ciało, niestety wraz z umysłem.W pewnym momencie podjęłam desperacką decyzję. Zdecydowałam, że zamiast smutnym, depresyjnym workiem zostaną amfetaministką. Będę brała kokę i amfę, zostanę ćpunem, ale takim, który jakoś się rusza, a nie ciągle leży jak flak. Już miałam przekuć to w czyn, gdy jak anioł z nieba pojawiła się moja znajoma, która jest psychologiem i zasugerowała badania na ADHD, które też jest jednym z powodów depresji. I miała rację! Od kilku miesięcy biorę leki na ADHD i ciągle nie mogę uwierzyć, ale ja chyba naprawdę z tej depresji wychodzę! Po 25 latach bezskutecznej walki! Jeszcze ciągle boję się w to uwierzyć. Niemniej czuję, że w tym temacie to jeszcze dość daleka droga przede mną. Ale wreszcie coś się zmienia...Humor jest lekarstwem na depresję czy maską?Jedno nie wyklucza drugiego. Jestem osobą szalenie wesołą, otwartą, w ogóle ekstrawertyczną. Z kapelą też ciągle żartujemy. To nie przeszkadza depresji, to inna bajka. Wszystkim się wydaje, że osoba z depresją musi być smutna. Jednak nie zawsze tak jest. To są po prostu różne tematy, ale nie umiem tego wyjaśnić.Spróbowałabyś wpłynąć na nastrój i odgórnie wytyczyć kierunek dla siebie, nazywając płytę na przykład lawenda albo jakiś taki ładny kolor?To tylko słowo. Gdyby to było takie proste to już co najmniej 15 lat temu wydałabym płytę pod tytułem różowy oranżyk czy jakoś tak. Zniknęłaby mi depresja? Nie. Życie nie jest takie proste. Niektórym wydaje się, że wystarczą jakieś symbole, słowa. Gówno prawda.W końcu wszyscy zdajemy sobie sprawę z upływu czasu. Gdybyś mogła go zatrzymać, to w którym momencie?W żadnym. Jestem mocno do przodu. Jak mnie pytają, w jakiej epoce historycznej bym chciała żyć, pewnie stawiają na średniowiecze czy XIX wiek, a ja chcę wyłącznie do przyszłości. Chcę wiedzieć, jakie samochody będą jeździły, jak się rozwinie technika, jak zmienią się ciuchy i w ogóle świat. Niektórzy lubią stare meble. A mi to się podoba ta chałupa Supermana na Kryptonie, cała z kryształów. Zespoły wydają płyty na winylach. Ja mam to gdzieś. Mnie w zupełności wystarczą płyty CD lub dobre pliki cyfrowe. Sama już dawno przeszłam na streaming. Za to marzą mi się płyty na krysztale. Chcę, żebyśmy byli pierwszym zespołem w Polsce, który wyda płytę na krysztale.Jeżeli chodzi o futurologię, kiedy ukaże się nowa płyta Closterkeller? Jaki będzie miała „kolor”? Ostatni album „Viridian” jest z 2017 roku...Jesienią ruszymy w trasę, podczas której będziemy grać także nowe kawałki. Przeciągniemy je przez koncerty, a potem dopiero nagramy. Bo tak jest najlepiej. Kolor będzie srebrny.