Mecz, który nie powinien zostać rozegrany. Mija 39 lat odkąd pierwszy Polak wzniósł Puchar Europy. W szatni, po cichu, bez kibiców. Nic dziwnego, że Zbigniew Boniek nie lubi i nie chce o tym mówić. 29 maja 1985 roku nikt nie powinien grać w piłkę. Jak i dlaczego doszło do tragedii, która wstrząsnęła światem futbolu? „Papa, mi stanno schiaccando”, czyli „tatusiu, oni mnie miażdżą” – to ostatnie słowa w życiu Alberto Guariniego.Do Brukseli poleciał w ramach prezentu za zdane egzaminy na studiach. Obaj z ojcem kochali Juventus. Zachwycali się Platinim, Bońkiem, Scireą... Finał Pucharu Europy w 1985 roku zapowiadał się na wyjątkowe, spektakularne widowisko. Po drugiej stronie miał być przecież wielki Liverpool, z Kenny’m Dalglishem i Ianem Rushem. Obrońcy tytułu. Nic dziwnego, że Alberto zapragnął biletu.Miał 21 lat, gdy został jedną z 39 ofiar tragedii na Heysel. Tragedii, której z całą pewnością można było uniknąć.*Z pękających ścian coraz śmielej wystawały kępki traw. Rdza zdradzała słabość konstrukcji, która gdzieniegdzie przestawała już choćby udawać solidną. Miejsc siedzących nie było, ogrodzenie istniało tylko teoretycznie. Z relacji świadków wynika, że nawet chodzenie po betonowych schodach wyglądało na niebezpieczne.Ktoś uznał jednak, że rozpadające się, zbudowane w 1930 roku Heysel, będzie dobrym miejscem, by przyjąć dwa najlepsze kluby Europy. To pierwszy błąd.Drugi popełniono przy dystrybucji biletów. Fani obu drużyn mieli dostać ich po około 11 tysięcy. Sporą część, ponad dwa razy tyle, przeznaczono natomiast dla tak zwanych kibiców neutralnych, w domyśle: Belgów, którzy mieszkają nieopodal i chcieliby wybrać się na mecz. Wejściówki szybko przechwyciła jednak liczna włoska imigracja, w czym nikt po stronie UEFA się nie zorientował (lub: nie chciał zorientować).Rozkład sił na stadionie zaplanowano tak, że za obiema bramkami siedzieli najbardziej zagorzali kibice obu zespołów. Pomiędzy nimi miało siedzieć kilkanaście tysięcy osób, którym wynik meczu miał być mniej lub bardziej obojętny.Zamiast policji, stref buforowych i innego rodzaju zabezpieczeń, stworzono więc coś w rodzaju „ludzkich tarcz”. Neutralny kibic miał nie budzić agresji ani u fanów Liverpoolu, ani tych z Turynu, więc w ochronę obiektu zainwestowano co najwyżej symbolicznie.Efekt? Na długo przed pierwszym gwizdkiem agresywni, pijani Anglicy zorientowali się, że mają obok siebie tysiące, a może i dziesiątki tysięcy Włochów.*Kibole Liverpoolu nie lubili się z Włochami. Angielscy fani mieli wówczas to do siebie, że nie lubili się prawie z nikim (nadal poniekąd tak jest), ale uraz wobec Włochów był stosunkowo świeży. Rok wcześniej, po finale Pucharu Europy pomiędzy Liverpoolem a Romą, na ulicach Rzymu doszło bowiem do krwawych starć między kibicami.Wiele wskazuje na to, że sprowokowali je Włosi: zaczęli jeszcze na stadionie, wściekli po porażce w rzutach karnych, kontynuowali długo potem. Odnieśli „zwycięstwo”, więc kibole The Reds pragnęli zemsty. A że Juventus i Roma to dwa zupełnie różne zespoły? To miało już mniejsze znaczenie. Wielu z nich przyznawało potem, że lecieli do Brukseli w konkretnym celu.*Zbigniew Boniek tak wspomina ten dzień w książce „Prosto z Juventusu”, napisanej z Andrzejem Personem:„Po śniadaniu pojechaliśmy autokarem na spacer do centrum Brukseli. Już pierwsze napotkane przez nas grupy angielskich kibiców zrodziły we mnie niepokój. Większość była pijana, prawie wszyscy pili piwo. To trudno racjonalnie wytłumaczyć, ale wyczuwałem, że coś się wydarzy. Na głównych ulicach co krok widzieliśmy siedzących dookoła siebie kibiców z Wysp i obok sterty puszek piwa. A przecież do meczu było jeszcze sporo godzin.Nie chcę bronić Włochów, znam ich dobrze, nie raz widziałem akty bandytyzmu na stadionach włoskich, ale Włosi tym się różnią od kibiców brytyjskich, że nie piją na umór, nie upijają się. Nie jestem wrogiem alkoholu, uważam, że można wypić kieliszek czy dwa, ale człowiek pijany nie myśli. A tak właśnie wyglądali Anglicy już w południe feralnego dnia. Nie reagowano na ich chamskie i prowokacyjne zachowanie. Prasa i działacze wcześniej już ostrzegali, że stanowczo za mało policji pilnuje porządku. Gospodarze odpowiadali, że mają w pogotowiu odpowiednie siły. Niestety wykazali się brakiem wyobraźni, bo mogliśmy przekonać się, że zbyt późne użycie tych sił nie przyniosło już żadnego rezultatu, nie zapobiegło katastrofie”.Ed Vulliamy z „Guardiana” pisał po latach, że alkohol wśród Anglików lał się strumieniami. Policja pokpiła sprawę, UEFA nie zapewniła odpowiedniej ochrony, więc setki, a może i tysiące z nich weszło na stadion ze szklanymi butelkami. To one stanowiły główną broń w starciach z przerażonymi Włochami. Do tego kastety, kije i kawałki skruszonego betonu.Na stadion weszło znacznie więcej osób niż powinno. Spora część miała fałszywe bilety, ale gospodarze obiektu nie byli w stanie ich powstrzymać. Weszli z łatwością, numerowanych miejsc siedzących przecież nie było. Trudno oszacować, o ile przekroczono dopuszczalną pojemność stadionu.Wątłe, druciane ogrodzenie sforsowano mniej więcej godzinę przed meczem. Gdy fani Liverpoolu wtargnęli do sektora neutralnego, wypełnionego fanami w biało-czarnych strojach, wybuchła panika. Nieliczni próbowali podjąć walkę. Zdecydowana większość rzuciła się do ucieczki: na murawę, do szatni, poza stadion. Gdziekolwiek.Heysel nie wytrzymało. Schody pękały, waliły się ściany, kibiców przygnieciono i tratowano. Policja, zamiast pomagać, przeszkadzała. „Dwudziestu belgijskich policjantów, którzy mieli czuwać nad sytuacją, nie panujących nad przebiegiem zdarzeń, popełniło niewybaczalny błąd. Myśląc, iż mają do czynienia z niezdyscyplinowanymi kibicami pragnącymi wtargnąć na boisko, zablokowali wszystkie wyjścia z trybuny, zamiast umożliwić ludziom ucieczkę z matni. Tłum kibiców był sprasowany pomiędzy betonową ścianą i kratami” – wspominał w swojej biografii Michel Platini.Beton nie wytrzymał„Pierwsze rzędy były prawie zmiażdżone pod naporem masy ludzkiej napierającej z góry. Nagle beton nie wytrzymał. W tym samym momencie pękły też kraty, a na stalowe, sterczące pręty nadziewali się popychani z góry ludzie. Tragedia osiągnęła apogeum, ale na stadionie nikt jeszcze nie przypuszczał, że nie jest to zwykła, kibicowska burda, lecz że doszło do masakry”.Wszystko trwało nieco ponad pół godziny. W tym czasie zginęło 39 osób (32 Włochów, 4 Belgów, 2 Francuzów oraz Irlandczyk z Północy), rannych było około 600.Bruno Guarini nie pamięta śmierci swojego syna. Pamięta jego ostatnie słowa, ale chwilę po nich stracił przytomność.„Przyjechał Czerwony Krzyż. Byłem cały posiniaczony. Chcieli mnie zabrać, ale poprosiłem, żebyśmy poszukali Alberto. W końcu go znalazłem - martwego, przyciśniętego przez barierkę” – wspominał.Boniek i koledzy szykowali się do meczu w szatni, gdy jeden po drugim zaczęli wbiegać do niej kibice. Od kolejnych ludzi, wystraszonych, wręcz przerażonych, dowiadywali się, co dzieje się na trybunach. Nie znali skali, nie mieli pojęcia o liczbie ofiar i rannych, ale wszyscy byli świadomi, że doszło do tragedii.Z tym większym zdziwieniem piłkarze przyjęli decyzję delegatów UEFA, którzy uznali, że... mecz rozegrać trzeba. Tłumaczono to pokrętnie: przekonywano, że jeśli kilkudziesięciu tysiącom kibiców każe się teraz wyjść na ulicę i wracać do domów, rozmiary tragedii mogą być wielokrotnie większe. Że w obliczu trwającego dramatu, mecz to jedyna forma potencjalnego ukojenia.„Ojciec zginął”„Tuż przy szatni spotkałem zapłakaną dziewczynkę, może dwunastoletnią, która mówiła, że na trybunie zginął ojciec i nie wie co robić. Ludzie płakali. Część szykowała się do vendetty. Wiało grozą. Po powrocie do szatni zdecydowaliśmy, że nie będziemy grać! W tym momencie znów pojawili się ludzie z UEFA, mieli przygotowany apel, który odczytał Scirea. Jednocześnie błagali nas, żebyśmy zagrali, że nie będą w stanie wyprowadzić w tej sytuacji ludzi ze stadionu. Po długiej naradzie zdecydowaliśmy się zagrać. Co tu dużo mówić, zrobiliśmy to dla kibiców Juventusu. Mecz transmitowało sześćdziesiąt telewizji z całego świata. Pokazywano chaos. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Widać było, że organizatorzy ledwo panują nad sytuacją” – mówił Boniek.Niedługo później na środek boiska wyszli kapitanowie: Phil Neal i Gaetano Scirea. Po włosku i angielsku poprosili kibiców o spokój, by dać policji czas na zorganizowanie ochrony, która pozwoli na spokojne opuszczenie stadionu. „Zagramy dla was!” – krzyknęli, ale cieszyło się niewielu.*Mecz, który nigdy nie powinien się odbyć, stał na poziomie niegodnym drużyn, które w nim grały. Nikt jednak nie winił piłkarzy. Wyglądali jak sparaliżowani, długimi fragmentami nie potrafili zorganizować prostych akcji.Kropkę nad „i” postawił... sędzia, który podyktował karnego „z kapelusza”. Boniek wychodził do świetnej, długiej piłki zagranej przez Platiniego, uciekł obrońcom, był faulowany, ale co najmniej metr przed polem karnym. „Jedenastkę” podyktowano, Francuz strzelił, Juventus wygrał 1:0. Trofeum nie wręczono jednak na murawie, lecz w szatni. Bez kibiców, bez fety.„Od momentu, gdy weszliśmy do szatni, poprzez kolację i powrót do hotelu, w zespole panował nastrój pogrzebowy. Juventus wiele lat czekał na ten moment. Gdy zdobył puchar, okazało się, że jego cena jest straszliwa. Mecz odszedł w cieniu tragedii. Na kolacji nikt nawet nie otworzył szampana. W milczeniu rozeszliśmy się do pokojów...” – wspominał Boniek.*Winą za to, co się stało, obarczono Anglików i organizatorów finału. We Włoszech dochodziło nawet do ataków na brytyjską ambasadę. Angielskie kluby przez pięć lat nie mogły grać w europejskich pucharach.Pomiędzy kibicami długo iskrzyło. Włosi, ale nie tylko oni, zarzucali Anglikom, że za szybko i za łatwo o wydarzeniach z 29 maja zapomnieli. Że ograniczyli się do małej tabliczki w okolicach Anfield, że rodzinom ofiar nie zaoferowano dostatecznej pomocy. Przede wszystkim jednak: że zabrakło autorefleksji. Rozpadający się stadion okazał się ostateczną wymówką, a dla wielu – dostatecznym usprawiedliwieniem iście –zwierzęcych zachowań. Zamiast mówić o okrucieństwie kibiców, z dnia na dzień coraz więcej czasu poświęcono skandalicznym warunkom w Brukseli.A Heysel? Po symbolicznych usprawnieniach jeszcze przez kilka lat gościło między innymi reprezentację Belgii.