Wywiad z Tomaszem Raczkiem. Kultura łagodzi obyczaje. Dedykuję moją działalność na aktualnym etapie życia temu, żeby udowodnić, że ludzie o różnych poglądach mogą ze sobą rozmawiać. Nie lubię cancel culture – mówi w rozmowie z portalem tvp.info krytyk filmowy i teatralny oraz pisarz Tomasz Raczek. W wywiadzie przedstawia swoją najnowszą książkę „Perła z lamusem”, która jest opowieścią o historii kultowego programu Telewizji Polskiej „Perły z lamusa” oraz o przyjaźni autora z Zygmuntem Kałużyńskim. Marcin Krężelok (portal tvp.info).: Nietrudno zauważyć, że bardzo dużo u pana się dzieje. Teraz Międzynarodowe Targi Książki, wcześniej spotkania autorskie, do tego własny kanał na YouTube, praca w „Kanale Zero”, w Radiu Nowy Świat, i tak dalej. Mam wrażenie, że pana życie w ostatnim czasie nabrało niesamowitego tempa. Jak pan to wszystko ogarnia? Tak, to prawda. Też mam takie wrażenie. Czasem rzeczywiście trudno mi wszystko pogodzić. Ale życie nauczyło mnie robić kilka rzeczy na raz; właściwie zawsze tak było, pracowałem na kilka etatów więc mam doświadczenie w łączeniu obowiązków.A Targi Książki to przerwa od tych wszystkich zadań czy raczej jakiś ich nowy wymiar? To, co dzieje się na targach, jest dla mnie bardzo ważne. Tu zbiegają się właściwie wszystkie moje aktywności.Z jednej strony sprzedajemy książki jako Instytut Wydawniczy Latarnik, którego jestem właścicielem i w którym wydajemy przede wszystkim książki Marcina Szczygielskiego dla dzieci, ale także moje książki. Byłem tu więc przede wszystkim jako wydawca, ale także jako autor. W tym roku frekwencja dopisała… Faktycznie, było wyjątkowo dużo osób. Czasem przez wiele godzin nie mogłem zjeść nawet kanapki.To chyba powód do radości? To jest z jednej strony miłe, z drugiej wyczerpujące, a z trzeciej, tej najważniejszej, magiczne połączenie wszystkich moich aktywności. Osoby, które proszą o autograf to nie tylko czytelnicy moich książek, ale również odbiorcy moich „Wideorecenzji” na YouTube i magazynu filmowego „Zeroekranowe” w „Kanale Zero”. To są również znajomi z mediów społecznościowych (a mam ich kilkadziesiąt tysięcy), słuchacze audycji „Raczek Movie” w Radiu Nowy Świat oraz czytelnicy Magazynu Filmowego Stowarzyszenia Filmowców Polskich, którego jestem redaktorem. Oni wszyscy przychodzą tu do mnie i opowiadają o tym, co jest dla nich w tym co robię ważne.I co to jest? Cóż, okazuje się, że wszystkie te rzeczy w jakiś sposób współistnieją w życiu słuchaczy, widzów i czytelników. Nic nie zastąpi takiego bezpośredniego kontaktu, bo tu się liczą nawet spojrzenia w oczy – wtedy rozumiem co jest ich zdaniem naprawdę ważne, a co nie. Jest chwila na coś więcej niż słowa. Ta wymiana spojrzeń ma dla mnie wyjątkową wartość. Uważnie obserwuję moich odbiorców i po takich czterech targowych dniach nie tylko wiem o nich więcej, ale także – czego najbardziej im potrzeba.„Telewizja w proszku”Na tych targach błyszczała – dosłownie i w przenośni ze względu na wyjątkową okładkę – „Perła z lamusem”, pana najnowsza książka. Czym ona dla pana jest? A wie Pan, że planowałem aby na warszawskich targach zrobić premierę jeszcze nowszej książki, ale… nie zdążyłem jej skończyć. Ciągle działo się coś ważnego, co chciałem w niej umieścić więc ostatecznie ukaże się ona pewnie dopiero jesienią.To ciekawe! Zdradzi Pan o czym będzie? „Ekran w proszku. Od telewizji do YouTube’a – moja osobista historia” – taki będzie tytuł. To opowieść o historii telewizji od jej początku, czyli od 1936 roku. Kiedyś napisałem u Krzysztofa Teodora Toeplitza pracę magisterską o mówieniu w telewizji. Przy tej okazji udało mi się poznać legendarnego Lesliego Mitchella, pierwszego człowieka, którego twarz pojawiła się na ekranie regularnej telewizji, czyli BBC. Jak go pan poznał? Spotkaliśmy się w 1979 roku na Międzynarodowym Festiwalu Telewizyjnym w Edynburgu. Był dla mnie pierwszym źródłem informacji o tym, jak wszystko się zaczęło. Potem doszły też moje własne doświadczenia z pracy w telewizji na różnych stanowiskach – poczynając od pomagiera Niny Terentiew, przez autora własnych programów, wicedyrektora publicznej Dwójki, a potem dyrektora nadawanych satelitarnie prywatnych kanałów filmowych nFilmHD. Byłem więc w różnych miejscach i sytuacjach zawsze uważnie obserwując telewizję i jej ludzi, a także mając dużo przygód i związanych z nimi anegdot. Ta moja opowieść o telewizji będzie więc barwna i tak jak powiedziałem, osobista. Nie będę udawał obiektywizmu i nie będę ściemniał. Uszyję ją osobistym ściegiem.A skąd ten tytuł? „Telewizja w proszku”… Telewizja przeżywa teraz bardzo trudne chwile, musi dawać sobie radę w rywalizacji z Internetem.Mamy, przede wszystkim, zmianę pokoleniową, większość osób poniżej 50. roku życia to ludzie, którzy zamienili telewizję na Internet jako swoje główne źródło informacji i rozrywki. Telewizja przestała być medium kreatywnym, do którego lgną najbardziej utalentowani ludzie swoich pokoleń po to, żeby coś zmieniać. Ci, którzy są twórczy, szukają dla siebie miejsca przede wszystkim w Internecie. Zresztą telewizje wcale ich nie próbują przyciągnąć, bo są oni dla nich zbyt kłopotliwi w dobie dominacji zagranicznych formatów i wiecznych powtórek oraz tzw. „powrotów”. Nie tędy droga do przyszłości! Za to miejscem, gdzie kłębią się nowe idee i wytycza się szlak rozwoju mediów, jest na przykład YouTube, gdzie bogactwo oferty jest ogromne. A ponieważ sam też istnieję na YouTubie, mam dużo doświadczeń, o których chciałbym opowiedzieć w sposób bardzo szczery.Co się zmieniło? Pomyślałem, że to jest już ten czas, kiedy mogę opisać wiele moich doświadczeń telewizyjnych i internetowych, łącznie z tymi, o których dotąd milczałem. Będzie z nazwiskami.„Perły z lamusa”Czyli czekamy na nową książkę. Tymczasem wróćmy jeszcze na chwilę do „Perły z lamusem”, bo chciałbym zapytać, co jest jej głównym motywem? Są dwa główne motywy. Po pierwsze historia programu „Perły z lamusa”, ukazującego wyjątkowo kochane przez widzów stare filmy fabularne, wybrane przede wszystkim przez Zygmunta Kałużyńskiego. Ja, który byłem wtedy wicedyrektorem Dwójki, zdobywałem potem te filmy na różnych targach i festiwalach.To chyba nie było łatwe? Czasem te filmy zdobywałem w wyniku wielomiesięcznych starań czy nawet kokietowania przedstawicielek amerykańskich dystrybutorów, które pracowicie uwodziłem, by zmiękły i w drodze wyjątku pozwoliły kupić jeden wybrany film zamiast – jak mają w zwyczaju robić z przebojami filmowymi – połączonych z nim w pakiet kilkudziesięciu innych, wśród których są takie, o których wstyd nawet wspominać.Czyli pierwszy motyw to historia. A drugi? Kiedy wybierałem rozmowy z Zygmuntem Kałużyńskim na temat starych filmów, uświadomiłem sobie, że ukazuję historię naszej przyjaźni, a właściwie historię tego, jak robiąc program staliśmy się przyjaciółmi.Jak? Zaczynaliśmy jako obcy sobie ludzie, choć obaj bardzo lubiliśmy filmy. On był mistrzem w dziedzinie krytyki filmowej, a ja byłem młodym dziennikarzem, również krytykiem. Doceniałem mistrzostwo Zygmunta i dlatego zaprosiłem go do współpracy, gdy dostałem kierownicze stanowisko w Dwójce. W moim początkowym zamyśle miał to być program Zygmunta Kałużyńskiego, sam miał zapowiadać filmy. Niestety odmówił argumentując, że sam „do rury” [kamery] mówił nie będzie i zażądał rozmówcy. Dałem mu więc propozycję szerokiego wachlarza potencjalnych rozmówców. Choć było tam ok. 30 nazwisk, on je wszystkie odrzucił, każdemu przypinając jakąś łatkę.I co pan zrobił? Powiedziałem: panie Zygmuncie, no tak robić nie możemy. „Do rury” pan nie chce mówić, ale z żadnym człowiekiem też pan nie chce rozmawiać.I co odpowiedział Zygmunt Kałużyński? Że może rozmawiać na przykład ze mną. Myślę, że on to sobie już wcześniej wymyślił, ale dla mnie to było zaskoczenie, bo sam nigdy nie odważyłbym się zaproponować takiego duetu. Na pierwszy ogień poszedł film „Wehikuł czasu”, który bardzo się spodobał i zwrócił uwagę na „Perły z lamusa”. Zainteresowaniem cieszyła się również nasza rozmowa przed jego projekcją, która była inna niż rozmowy, prowadzone wówczas w telewizji. Szczerze mówiąc, była także inna niż rozmowy pokazywane obecnie. Czemu? Byliśmy przedstawicielami innych pokoleń, między nami było 40 lat różnicy. Kłóciliśmy brawurowo, ale z uśmiechem, dając widzom do zrozumienia, że to może być dobra zabawa i że w gruncie rzeczy się lubimy. Za czymś takim tęsknią zawsze wszyscy! Oto dowód że starsze pokolenie może znaleźć porozumienie z młodszym; że mogą się one wzajemnie szanować nawet wtedy, gdy mają zupełnie inne zapatrywanie nie tylko na sztukę, ale i na świat. Do tego Zygmunt Kałużyński był po prostu wyjątkowym człowiekiem, o niesamowitym poczuciu humoru i wyczuciu zasad widowiska. Po latach dowiedziałem się, że przecież studiował reżyserię u Leona Schillera w PIST, czyli obecnej Warszawskiej Akademii Teatralnej. Zrozumiałem, że on – mając wiedzę i wyczucie reżysera – tak naprawdę reżyserował nasze „Perły” jak przedstawienie. Postępował jednak w taki sposób, że miałem cały czas poczucie, że robimy to wspólnie i że wychodzi nam to spontaniczne.Wtedy stworzył się między nami swego rodzaju układ uczeń-mistrz. Zawsze bardzo unikałem wejścia w taką relację, bo chciałem być samodzielny. Jeszcze przed „Perłami z lamusa”, gdy pracowałem jako krytyk teatralny w tygodniku „Polityka”, a krytykiem filmowym był tam Zygmunt Kałużyński i siedzieliśmy w jednym pokoju, naszym przełożonym był Daniel Passent. Kiedyś pan Daniel poprosił mnie do pokoju i powiedział: panie Tomku, widzę, że jest pan trochę podobny do mnie, jak byłem w pana wieku i popełnia pan te same błędy, które ja popełniałem. Jeśli pan pozwoli, to ja bym nad panem roztoczył opiekę po to, by ustrzec pana przed błędami, które ja już popełniłem. Po prostu trochę bym panem pokierował.Jak pan zareagował na tę propozycję? Powiedziałem: Ja nie chcę, żeby Pan roztoczył nade mną opiekę i żeby Pan mi zabierał moje błędy; chcę mieć prawo do moich błędów, żeby się móc na nich uczyć. A jak Pan mi zabierze moje błędy, to na czym będę się uczył? I odrzuciłem tę opiekę. Byłem człowiekiem absolutnie nie poszukującym mistrza.I pojawił się Zygmunt Kałużyński...Tak, ale Zygmunt Kałużyński w ogóle się na mistrza nie nadawał. I nigdy by mu do głowy nie przyszło, żeby mi zaproponować taką opiekę. On był zbuntowanym dzieckiem, wiecznie się sprzeciwiał reszcie krytyków, robił różne skandale. A jednak stał się dla mnie mistrzem, a ja stałem się jego uczniem, chociaż ani on, ani ja do tego nie dążyliśmy i gdyby nam ktoś powiedział, czy tego chcemy, to byśmy obaj powiedzieli, że nie chcemy. Jak widać, wyobrażenia na swój temat to jedno, a praktyka i życie to drugie.Przyjaźń i szacunekJak z tej relacji zrodziła się przyjaźń? Niepostrzeżenie z tej zawodowej relacji wyszła nam przyjaźń. Tak do końca zrozumiałem to, kiedy Zygmunt zachorował na nowotwór. Na pytanie lekarza o to, kto jest jego najbliższą rodziną, z kim rozmawiać w sprawie jego zdrowia, odpowiedział: z Tomkiem, bo to jest moja rodzina.Wtedy sobie uświadomiłem, jaką drogę przeszliśmy przez te wszystkie lata i że właśnie jesteśmy już na takim etapie, że ja się nim opiekuję, po prostu.Więc o tym jest ta książka? Opowiadam o programie, o starych filmach i o tym, jak się z Zygmuntem o te filmy kłóciliśmy. Z naszego układu mistrz-uczeń nie wynikało, że ja byłem w niego wpatrzony z zachwytem i chciałem go naśladować. Wręcz przeciwnie! Cały czas z nim walczyłem, cały czas kwestionowałem wszystko, co mówił i starałem się dowieść, że nie ma racji.Sprzeczaliście się? Tak! Ale w taki sposób, że było widać, że się lubimy i szanujemy. Myślę, że oprócz przyjaźni był tam wielki szacunek, który jest bardzo ważny i rzadki. Gdy dziś jestem pytany o to, jak ten „duet idealny” powstał, odpowiadam, że podstawą są oczywiście zawodowe umiejętności, ale o wszystkim decyduje wzajemny szacunek. I może jeszcze lojalność. I bezinteresowność.Zygmunt, który był starszy, szanował to, na jakim etapie życia byłem. Szanował moją wiedzę, dostrzegał potencjał i zależało mu, by tego potencjału nie zmarnować. Ja, jako ten młody i kwestionujący poglądy Zygmunta, miałem świadomość, że jest wybitnym erudytą i wiele mogę się od niego nauczyć. Wiedziałem, że jego oryginalność i wyjątkowość to prawdziwy skarb. To była tajemnica tej przyjaźni, która z dwóch krytyków filmowych, pochodzących z różnych pokoleń, uczyniła najpierw mistrza i ucznia, a na koniec przyjaciół, którzy byli ze sobą aż do grobowej deski.„Kultura łagodzi obyczaje”Kiedy mówi pan o szacunku, nie mogę nie odwołać się do tego, o czym napisał pan we wstępie do swojej książki: „spór nie musi być kłótnią, a inne zdanie powodem wykluczenia”. Czy myśli pan, że szeroko rozumiana kultura może być remedium na cały ten hejt, z którym mamy do czynienia w naszym spolaryzowanym społeczeństwie? Oczywiście, że tak! Powiedziałbym nawet, że droga do zgody może wieść przede wszystkim przez kulturę. Był w naszym pokoju w „Polityce”, w latach 80., jeszcze jeden wybitny dziennikarz, Jerzy Waldorff, który zajmował się muzyką. I jego stałe felietony zatytułowane były „Muzyka łagodzi obyczaje”.Ja bym to rozszerzył i powiedział, że kultura łagodzi obyczaje. Nie bez powodu zresztą używamy słowa kultura nie tylko w odniesieniu do literatury, sztuk pięknych, filmu, teatru, muzyki itd. Słowo kultura oznacza także pewien rodzaj dobrego zachowania, uprzejmości, to co nazywamy kulturą codzienną. Nie bez powodu jedno i drugie określa to samo słowo. A ja dedykuję moją działalność na obecnym etapie życia temu, żeby udowodnić, że ludzie o różnych poglądach mogą ze sobą rozmawiać.Dlatego zdecydował się pan na współpracę z „Kanałem Zero” Tak, z tego powodu ucieszyłem się, gdy Krzysztof Stanowski zaproponował mi współpracę z „Kanałem Zero”. Równocześnie dostawałem dziesiątki, jeśli nie setki maili z protestami moich odbiorców, którzy pisali: panie Tomku, co pan robi, przecież to jest prawicowa redakcja, przecież to jest piąta kolumna PiS-u i tak dalej. A ja wiem jedno: rozmawiałem ze Stanowskim i widzę, że on myśli nowocześnie i rozumie więcej niż większość zarządzających dzisiaj kanałami telewizyjnym, niezależnie od tego, czy publicznymi, czy komercyjnymi i z której opcji politycznej pochodzą.Moim zdaniem Krzysztof Stanowski, pomimo wszystkich wiader pomyj, które na niego wlewają, jest wizjonerem nowych mediów. Doceniam to i cieszę się, że mogę w Kanale Zero robić magazyn filmowy, trafiając dzięki temu także do tych widzów, do których wcześniej nie trafiałem.Jak pana odbierają? Na zakończonych właśnie Targach Książki miałem bardzo przyjemne momenty, kiedy podchodzili do mnie czytelnicy, bo oglądali moje programy właśnie w „Kanale Zero”. Pewien młody człowiek powiedział nawet: panie Tomku, ja jestem „prawakiem”, ale bardzo mi się podoba to, co pan robi. Nie przeszkadzają mi pana poglądy i to, jak pan widzi świat, bo bardzo pana szanuję i dlatego przyszedłem, żeby kupić pana książkę.Pomyślałem sobie wtedy, że to jest właśnie to, o co mi chodzi: żeby tę przepaść jakoś zasypywać i raczej widzieć możliwość porozumienia się, niż podgrzewać atmosferę podziałów, co skutecznie robi cancel culture, której nie cierpię. To znaczy nie cierpię zasady, że jeśli coś jest politycznie lub emocjonalnie mi obce, to eliminuję to z mojego życia, staram się w ogóle z tym nie mieć kontaktu, a jeśli okaże się, że tak myślą moi znajomi to usuwam ich numery telefonów z komórki, blokuję ich profile w social mediach i w ogóle zrywam kontakty. To jest coś okropnego. Nie cierpię cancel culture.Z jakim przesłaniem zwróciłby się Pan do naszego podzielonego społeczeństwa? Z okazji Dnia Matki zadano mi pytanie, czego nauczyła mnie mama. Przypomniałem sobie, co mi powiedziała, kiedy umierała. Miała wtedy 93 lata. Kiedy poczuła, że słabnie, powiedziała mi nagle bardzo poważnie: synku, pamiętaj, że w życiu najważniejsi są przyjaciele. To było przesłanie mojej mamy do mnie zanim odeszła. Uważam, że jest to bardzo mądra myśl i chcę uczynić ją też moim przesłaniem. Wierzę w to, że ludzie mogą być dla siebie przyjaciółmi, że tu nie chodzi tylko o tak zwanych najbliższych przyjaciół, taką paczkę, z którą jesteśmy razem i dobrze się w swoim towarzystwie czujemy, chociaż to też jest fenomenalne szczęście, które w człowieku budzi to, co najlepsze. Ale patrząc na to szerzej, starajmy się uczynić z ludzi, których spotykamy, swoich przyjaciół. Starajmy się ze wszystkich sił, bo na pewno to wyjdzie na dobre i nam i światu.***Tomasz Raczek to krytyk filmowy i youtuber, redaktor naczelny „Magazynu Filmowego” Stowarzyszenia Filmowców Polskich, autor audycji „Raczek Movie” w Radiu Nowy Świat, kanału „Wideorecenzje” na YouTube (Best Stream Award 2023), magazynu filmowego „Zeroekranowe” w Kanale Zero i nagrodzonego Kreaturą 2022 podcastu „The Originals”.Wcześniej m. in. kierownik literacki Zespołu Filmowego Oko, redaktor naczelny polskiej edycji Playboya i miesięcznika „Film”, dyrektor kanałów telewizyjnych nfilmHD oraz wicedyrektor TVP 2. Razem z Zygmuntem Kałużyńskim stworzył nadawany w latach 1989-199 w TVP 2 cykl filmowy „Perły z lamusa”. Krytyk i felietonista m. in. w tygodnikach „Polityka”, „Wprost”, „Przegląd Tygodniowy” oraz w miesięcznikach „Kino”, „Cinema”, „Pani”, „Charaktery”.Autor piętnastu książek o filmie i telewizji oraz trzech albumów płytowych z muzyką filmową. Laureat Nagrody im. Stanisława Wyspiańskiego I stopnia za krytykę artystyczną, Wiktora, Nagrody PISF za popularyzowanie filmu w telewizji oraz właściciel tytułu Mistrz Mowy Polskiej. Rozmowa z Tomaszem Raczkiem odbyła się po zakończeniu Międzynarodowych Targów Książek w Warszawie, które odbywały się w dniach 23-26 maja.