Rozmawiamy z Paulem Scratonem. W Warszawie rozpoczęły się Targi Ksiażki, największa literacka impreza w kraju, ciesząca się niesłabnącą popularnością. Kolejki po premierowe wydania, wznowienia czy po prostu – autograf, to niecodzienny widok dla wielu międzynarodowych obserwatorów. Brytyjski pisarz Paul Scraton, autor książki „Duchy Bałtyku. Podróże wzdłuż niemieckiego wybrzeża”, w rozmowie z portalem tvp.info przyznaje, że marzy o tym, by napisać o Gdańsku. Choć nieoczekiwanie zakochał się w Łodzi. Paul Scraton to pisarz-reporter, który opowiada historię z perspektywy drogi. I to drogi pokonywanej pieszo. Brytyjczyk od lat mieszkający w Berlinie, redaktor naczelny internetowego magazynu „Elsewhere. A Journal of Place”, odwiedził Polskę, aby opowiedzieć o swojej ostatniej książce, w której podróżuje wzdłuż niemieckiej części bałtyckiego wybrzeża. „Duchy Bałtyku”. To opowiedziany w duchu przyjacielskiej gawędy zbiór historii składających się na sugestywny obraz nadmorskiej krainy. Pisarz odwiedził Łódź i Warszawę. ***Mateusz Baran: „Bałtyk, najbardziej złowieszcza i niebezpieczna z wód Europy” – to cytat z Walijskiej pisarki i podróżniczki Jan Morris oraz jeden z opisów bałtyckiego wybrzeża, który przywołujesz w swojej książce. Czy potwierdziła się ta złowroga teza? Czy właśnie dlatego postanowiłeś pisać o Bałtyku? Paul Scraton: Cóż, to zabawne, że wybrałeś właśnie ten cytat, ponieważ to on zainspirował mnie do napisania tej książki. Można go interpretować na wiele różnych sposobów: może opisywać niebezpieczeństwo, jakie niesie ze sobą morze, pełne wraków statków i ich martwych pasażerów oraz załóg. Ale może też opowiadać o sytuacjach, które wydarzyły się na brzegu.I to jest właśnie jeden z powodów, dla których bardzo zależało mi na napisaniu książki o wybrzeżu Bałtyku. I nie tylko o wybrzeżu niemieckim czy nawet polskim. Wybrzeże Bałtyku jest metaforą, jak sądzę, wszystkich linii brzegowych. Byty nadmorskie są wszak pełne sprzeczności! Są to miejsca, do których jedziemy z rodzicami na wakacje lub na obóz letni, spędzamy czas na plaży. Więc kojarzą nam się z radością i wypoczynkiem. Ale dość często te same miejsca okazują się być przepełnione tragedią i traumą. Zatem te dwie natury mogą istnieć obok siebie, w tym samym miejscu. Co oczywiście jest fascynujące i inspirujące dla pisarza.Właściwie im więcej o tym myślę, dochodzę do wniosku, że dotyczy to prawie każdego miejsca. Ale ta dwoistość wydaje się być spotęgowana szczególnie właśnie nad morzem.W twojej książce obraz współczesnego wybrzeża miesza się ze odkrytymi przez Ciebie historiami, dziejami tej krainy, a także osobistymi wspomnieniami. Doświadczanie miejsca to nie jest proces neutralny, doświadczamy go w oparciu o to, co ze sobą przynosimy. Nosimy na plecach taki metaforyczny plecak, tak to sobie wyobrażam. A w tym plecaku są wszystkie historie, które opowiadali nam rodzice czy inni o danym miejscu. Obraz kształtuje się poprzez twoje wspomnienia i uczucia. Zawsze doświadczamy tego samego krajobrazu w zupełnie inny sposób i myślę, że to jest jeden z powodów, dla których piszę. Nadal można pisać nowe, ciekawe historie, na przykład o Nowym Jorku – mimo że napisano już tysiące książek. Każdy przecież przynosi swoje unikalne doświadczenie, wiedzę, oczekiwania. Moglibyśmy razem podróżować, na przykład do Gdańska. I każdy z nas napisze tysiąc słów zupełnie niepodobnych do siebie. Ty spojrzysz na miasto przez pryzmat swojego polskiego pochodzenia, być może przez pryzmat wspomnień związanych z miastem: „och, to jest to miejsce, gdzie poznałem tę dziewczynę!”.Ja natomiast spojrzę na to miasto przez soczewkę historii i literatury Güntera Grassa. Przeżyjemy to samo miejsce w zupełnie inny sposób. Aby pisać o miejscu, musimy jednak je rozpoznać, wgryźć się. Tytułowe duchy to jest właśnie ten bagaż; to, co zabieramy ze sobą. To nasza mała grupa eksploracyjna. Twoja literatura to literatura drogi. Ale drogi pokonywanej pieszo. Obszedłeś Berlin, później wybrzeże. Skąd pomysł na taką metodę twórczą? Myślę, że najlepiej to wyjaśniła Rebecca Solnit w książce „Wanderlust. A History of walking”. Echo tej myśli odbija się w mojej pracy. Rebecca zauważa: „Umysł człowieka porusza się z szybkością trzech mil, czyli około pięciu kilometrów na godzinę.”To jest nasza naturalna prędkość poruszania się! Tak było przez tysiąclecia. W ten sposób przemieszczaliśmy się. Zatem przy tej szybkości dobrze przetwarzamy informacje. Możemy obserwować, możemy rozglądać się po otoczeniu, coś poczuć, rozwijać nasze emocje. Kiedy poruszamy się szybciej, na przykład na rowerze, motocyklu czy samochodzie, poruszamy się za szybko, aby przetwarzać te informacje w ten sam sposób. To po pierwsze. Po drugie: kiedy idę pieszo, jestem całkowicie elastyczny.Jakiś facet zaprasza mnie do swojego mieszkania na parę chwil, mogę skorzystać z jego gościnności i z nim porozmawiać. Mogę zajść na ten dziedziniec, który jest za rogiem. Mogę po prostu iść i to wszystko zbadać. Czasami chodzi po prostu o sam proces eksploracji. Chodzę po Warszawie, szukam historii. Przyszedłem tutaj do księgarni z mojego hotelu pieszo. Natknąłem się na pomnik, który mnie zainteresował. Gdybym pojechał tramwajem do księgarni, przegapiłbym go! Przywiązujesz uwagę do szczegółów, nie unikasz opisów odrapanej rzeczywistości. Zachwyca cię stary przystanek autobusowy, zardzewiała popielniczka czy garderoba mieszkańców. Ale też zauważasz, że poprzez obserwację nowych miejsce, otrzymujemy dostęp do zasobów naszej pamięci. Dym papierosów pomieszany z zapachem taniej wody kolońskiej może być swoistym portalem do zapomnianych, pozornie, wspomnień. Prowadzę zajęcia z pisania literatury non-fiction. Nie wiem, czy mogę kogoś nauczyć, jak być dobrym pisarzem. Nie istnieje jakaś uniwersalna metoda! Z pewnością jednak mam kilka wskazówek i rad, które powtarzam jak mantrę. Jeżeli chcesz pisać o danym miejscu, musisz zrozumieć i poczuć jego atmosferę. Musisz znaleźć odpowiednie wytrychy, wyzwalacze, które przeniosą cię do miejsca w twojej własnej pamięci, które pozwoli nabrać empatii wobec tego, które opisujesz. Jeżeli na przykład opisujesz bar, który przesiąknięty jest zapachem smażenia na starym oleju, spróbuj znaleźć w swojej pamięci bar, który śmierdział podobnie. To nie jest trudne, każdy z nas był kiedyś w takim, po wizycie w którym nasze ubranie nadaje się do prania. Trzeba odnaleźć siebie, swój kontekst, poprzez konkretne szczegóły, na przykład właśnie ten zapach oleju, zapewnić emocjonalny dostęp. To po pierwsze. Po drugie: ciekawość! Ciekawość jest najważniejsza, trzeba być ciekawym miejsca, o którym chcesz pisać. Wczoraj wróciłem z Łodzi. Mieszkańcy, których spotkałem, twierdzili, że nie wiadomo, o czym tu pisać, nie mamy tu żadnego zamku, nie mamy rzeki, nic. Odpowiedziałem, że zgadzam się: nie macie, ale tam stoi opuszczona fabryka, tam – piękny dom i kamienica. Stacja zasilania, która teraz jest muzeum. Wszystko jest zakorzenione w przemysłowej historii tego miasta! Te miejsca opowiadają historię. Łódź przypomina mi Liverpool czy Manchester, w którym spędziłem młodość. Każdy, kto zna postindustrialne miasteczka północnej Anglii wie, o czym mówię. To było brudne, niebezpieczne miasto, którego ludzie się bali. I nagle – wszystko się zmieniło! Liverpool stał się europejską stolicą kultury, Manchester – piłki nożnej. Znalezienia tych punktów połączenia jest kluczowe dla czytelnika. Nawet jeśli nigdy nie był w danym mieście, zrozumie jego naturę, dotknie jego istoty. Chciałem Cię zapytać, czy następną książkę poświęcisz polskiej części wybrzeża bałtyckiego. Ale spoglądając w twoje zafascynowane oczy śmiem twierdzić, że napiszesz o Łodzi! Mówiąc szczerze, już piszę kolejną książkę. To znaczy, powinienem pisać, ale mam teraz jakąś niemoc twórczą (śmieje się – przyp. red.). Tak na poważnie, życie czasem wchodzi w drogę i rozprasza uwagę artysty. Teraz piszę o rzece Łabie, ale rzeczywiście, wielu polskich czytelników pyta, czy będę kontynuować bałtycką opowieść. A prawda jest taka, że moim marzeniem jest napisanie o… Gdańsku! W Europie są dwa miasta, które najbardziej przemawiają do mojej duszy. Są dla mnie niczym repozytoria pamięci naszej europejskiej wspólnoty. Pierwsze z nich to Triest we Włoszech. Drugie to Gdańsk. Oba mają skomplikowane dziedzictwo i tożsamość, które mnie bardzo fascynują. Skoro mowa o tożsamości. Jesteś Brytyjczykiem od lat mieszkającym w Berlinie. Jak ta perspektywa wpływa na Ciebie jako pisarza? Tożsamość to bardzo złożona kwestia. To w ogóle pytanie czy czuję się Brytyjczykiem, czy też czuję się Anglikiem z północy, ponieważ północny i południowy angielski, to niemal dwie zupełnie różne sprawy. Na wyspach przeżyłem połowę swojego życia, następne 22 lata – w Berlinie. Mam dwa paszporty. Nie czuję się ani specjalnie Brytyjczykiem, ani szczególnie Niemcem. To może wydawać się trudne, ale dla pisarza to interesujący punkt wyjścia. Myślę, że zdecydowanie muszę napisać książkę o mojej przyszłości. Nigdy nie pisałem o północnej Anglii, miejscu, w którym dorastałem. I zastanawiam się dlaczego. Napisałem już przecież sześć książek, teraz piszę siódmą. Czy to była podświadoma decyzja? Pozycja bycia zarówno trochę insiderem, jak i trochę outsiderem jest bardzo ciekawa. Po Brexicie przyjechałem do Anglii i byłem już kimś obcym. Może nawet bardziej obcym niż jestem teraz w Niemczech. I dopiero wtedy, kiedy nabrałem dystansu, pomyślałem, że muszę napisać książkę o swojej krainie młodości. Wróćmy jeszcze na chwilę na nadmorski szlak. Myśląc Bałtyk słyszymy szum fal rozbijających się o klify. Czy jakieś inne dźwięki szczególnie zapadły ci w pamięć? Czy zbadałeś bałtycką audiosferę? Oczywiście, pewne dźwięki zapisuję w pamięci. Ale już muzyki staram się nie słuchać. Z pisaniem jest trochę jak z bieganiem. Muzyka może nadać rytm albo go zaburzyć! A w literaturze ważny jest właśnie rytm, melodia języka. Piszę na głos, więc muszę pracować w domu. Nie mogę tego robić w kawiarni, wszystkim bym przeszkadzał. Podróżując wzdłuż Bałtyku, poza jego historiami, odkrywałem oczywiście muzykę ludową czy morskie szanty. Mam jednak zabawną historię, która odwołuje się do muzyki. Pewnego razu byłem w małym miasteczku nad Odrą. Na północy górowały osuszone słupy powodziowe, dalej grobla, za którą była rzeka, a po drugiej stronie – już Polska! Zdecydowałem, że pobiegnę rano popatrzeć na Polskę. Słuchałem albumu Bruce’a Springsteena „Nebraska” z 1982 roku. To rzadko emitowana w radiu płyta. Bruce nagrał ją jako demo, a następnie po prostu wydał, więc jej brzmienie jest bardzo proste, surowe. Nigdy nie byłem w Nebrasce, ale ta muzyka jest bardzo sugestywna. Sprawia, że niemal czujesz, że się tam przenosisz! Niemal widzisz tę przestrzeń, bezkres nieba. Tak sobie zawsze wyobrażałem Nebraskę. Ale na pograniczu Niemiec i Polski też jest przestrzeń, płaska rzeźba terenu i to wielkie, niekończące się niebo. Więc teraz „Nebraska” Springsteena, płyta portretując Amerykę, paradoksalnie jest dla mnie opowieścią o polsko-niemieckiej granicy. Przy której czeka a mnie przestrzeń, rzeka i niebo. ***Paul Scraton – urodzony w Wielkiej Brytanii pisarz i redaktor naczelny internetowego magazynu „Elsewhere. A Journal of Place”. Autor kilku eseistyczno-reporterskich książek, w tym wydanych po polsku Dookoła. Pieszo po obrzeżach Berlina i Duchy Bałtyku. Podróże wzdłuż niemieckiego wybrzeża, a także powieści Built on Sand i noweli In the Pines. Publikował m.in. w „Times Literary Supplement”, „New Statesman”, „Literary Hub” i „The Island Review”. Współpracował również ze stacjami BBC Radio Scotland, BBC Radio Ulster, Radio Eins i rbbKultur oraz portalem Deutsche Welle. Mieszka w Berlinie.