Wnioski z działania sejmowych komisji śledczych. – Komisje działają w niezwykle trudnej sytuacji politycznej. PiS-owscy członkowie tej komisji robią wszystko, żeby tak zagmatwać sprawę, by niczego nie wyjaśnić – powiedział w rozmowie z TVP.Info prof. Tomasz Nałęcz, były poseł Unii Pracy, historyk i przewodniczący pierwszej sejmowej komisji śledczej, która badała aferę Rywina. W Polsce działają obecnie trzy sejmowe komisje śledcze. Jedna z nich analizuje nieprawidłowości związane z wydawaniem wiz do Polski. Druga bada nadużycia rządu związane z nielegalnym użyciem szpiegowskiego oprogramowania Pegasus. Ostatnia, sprawdza gospodarność przy wydaniu decyzji o przygotowaniu wyborów korespondencyjnych, czyli wyborów na prezydenta z 10 maja 2020 roku, które się nie odbyły. Przed komisjami stają czołowi politycy poprzedniego rządu. Podczas prac sejmowych komisji śledczych dochodzi do wielu przepychanek słownych pomiędzy politykami. Politycy często uciekają od odpowiedzi, zasłaniając się niepamięcią lub nieznajomością pewnych faktów i osób. W związku z tym, powstają uzasadnione pytania o sens powoływania takich komisji.Zdaniem Tomasza Nałęcza, przewodniczącego pierwszej sejmowej komisji śledczej w Polskiej, która badała tzw. aferę Rywina, „sejmowa komisja śledcza może być bardzo skuteczna”. – Przewodniczyłem pierwszej komisji śledczej w Polsce badającej aferę Rywina. Efekt pracy tej komisji pokazał, że ta forma może być niezwykle skuteczna i może odsłonić przed opinią publiczną pewne sprawy. Tego nie może zrobić tak skutecznie prokuratura, czy służby specjalne – uważa historyk.Jednak w jego ocenie, „działanie trzech ostatnich komisji śledczych zbiega się z trudną sytuacją polityczną”. – PiS-owscy członkowie tej komisji robią wszystko, żeby tak zagmatwać sprawę, by niczego nie wyjaśnić. Zamieniają posiedzenia komisji w gorszącą awanturę polityczną. To jest główny mankament działania tych komisji – przekonuje Nałęcz.Według publicysty, „działania polityków PiS rodzą ogromną ułomność w ich funkcjonowaniu”. – To jest trochę tak jak na wiejskiej zabawie. Jeśli część uczestników przychodzi, żeby się bawić, a część tylko po to, żeby zamienić ją w bijatykę, to po jakimś czasie biją się już wszyscy. Oczywiście, większość odpowiedzialności za to żenujące widowisko spoczywa na barkach PiS-u. Ale byłbym nieuczciwy, gdybym nie powiedział, że tego rodzaju zachowania, można też zaobserwować w wydaniu koalicyjnych członków komisji. Jednak proporcje tych zachowań znacznie się od siebie różnią – podkreślił historyk.Błędy w pracach komisjiWedług Nałęcza brak merytoryki i inwektywy rzucane przez polityków PiS „skutecznie zniechęcają ludzi do śledzenia prac komisji”. – Stąd malejąca uwaga opinii publicznej w śledzeniu tych posiedzeń. Nie mówiąc o tym, że część tych komisji działa w sposób nieakceptowalny. Najwięcej zastrzeżeń mam do komisji ds. Pegasusa, która nie powinna jeszcze zacząć swojej pracy, to falstart. Nie ma sensu przesłuchiwać świadków, jeśli członkowie komisji nie zapoznają się z podstawową dokumentacją. Przesłuchania należy budować o wcześniej zebraną dokumentację. Członkowie nie przestudiowali zasadniczego zasobu dokumentów, bo nie złożyli wcześniej wniosków o dostęp do akt tajnych i ściśle tajnych i nie mają do nich dostępu – wyjaśnił ekspert. W takim razie, jaki jest sens sejmowych komisji śledczych? Według Nałęcza jest to przede wszystkim „zebranie twardych dowodów, czyli dokumentacji które są podstawą do budowy sprawozdania”. – W przesłuchaniu premiera za mało jest posługiwania się dokumentacją. Kancelaria Prezesa Rady Ministrów wytworzyła przecież odpowiednią dokumentację. Tymczasem, pytania członków komisji są tworzone o artykuły publicystyczne z mediów. Mimo tego, myślę, że w przypadku tej komisji można oczekiwać bardzo ciekawego sprawozdania. Jednak jego wpływ na zdanie opinii publicznej będzie umiarkowane – ocenił.Polityk jeszcze raz wskazał na rolę, którą odgrywają politycy zamieniając posiedzenie sejmowych komisji śledczych w polityczny spektakl. – To jest trochę jak film, który stracił publiczność: można go dalej wyświetlać, tylko dla kogo i po co? – pytał retorycznie historyk.Nałęcz zwrócił tez uwagę na to, że „wiele osób wezwanych przed komisje śledcze zeznaje uczciwe”. – Przykładem mogą być pracownicy Poczty Polskiej. Nie wszyscy używają dziwnych zabiegów, żeby ukryć prawdę. Dzięki takim ludziom i zgromadzonej dokumentacji, można wiele ustalić. Ma jednak obawę, że publiczny odbiór końcowej pracy komisji będzie mizerny, bo nikt nie przeczyta wniosków z jej pracy. Społeczeństwo niestety wyrobiło już sobie negatywną opinię o efektach prac tej komisji. PiS-owi udało się osiągnąć swój cel – ocenił szef pierwszej sejmowej komisji śledczej w Polsce. Potencjalne zarzuty prokuratorskieZdaniem eksperta, w przypadku komisji ds. wyborów kopertowych, „gołym okiem widać, że materiał został zebrany”. Nałęcz stwierdził jednak, że „nie jest to najważniejszy cel komisji”. – Równolegle toczą przecież się postępowania prokuratorskie. Dla mnie największym atutem komisji śledczych jest możliwość dotarcia z wnioskami do opinii publicznej. Śledztwo prokuratorskie tego nie daje, bo jest prowadzone w ciszy. Prokuratorzy dbają o to, żeby nie informować opinii publicznej, zakładając, że tajemna wiedza daje im przewagę nad osobami przesłuchiwanymi. Komisję śledcze działają przy odsłoniętej kurtynie i to jest ich największy plus. Dzięki temu mogą pogłębić wiedzę społeczeństwa, które potem wydaje obywatelski wyrok w tej sprawie – uważa Nałęcz.