Z ekspertami analizujemy „zboczenie militarne” w reżimie Putina. 9 maja Rosja świętuje Dzień Zwycięstwa. Ten dzień to kulminacja tego, co w dyktaturze Władimira Putina najbardziej charakterystyczne: obsesji na punkcie armii, podbojów i narodowej dumy, gdzie militarna indoktrynacja zaczyna się już od przedszkola. Obchody doczekały się swojego określenia: „pobiedobiesie”. – W tym terminie jest pewna kpina – mówi portalowi tvp.info wieloletni korespondent „Gazety Wyborczej” w Rosji Wacław Radziwinowicz. Historyk prof. Tomasz Stryjek dodaje: „Ten termin przyjmie się w Polsce”. Od kilku dni w Rosji trwało przedświąteczne wzmożenie. Zaczęło się od wtorkowej inauguracji Władimira Putina – po tak zwanych wyborach rosyjski dyktator już po raz piąty objął prezydenturę . Czyli nieuznawanym przez większość świata zachodniego plebiscycie, dalekim od demokratycznych reguł. Po wypełnieniu kolejnej, sześcioletniej kadencji Putin stanie się najdłużej urzędującym przywódcą Rosji od 200 lat. Fenomen władcy Kremla trudno więc kwestionować, bo i poparcie, które ma wśród Rosjan – niezależnie od okoliczności – najprawdopodobniej zapewniłoby mu władzę na kolejne lata. Festiwal trwa To jednak nie koniec fety w Moskwie. 9 maja Wielkorosja (Putin regularnie powraca w swoich wystąpieniach do mitu Wielkiej Rosji, który podupadł po obaleniu caratu) świętuje Dzień Zwycięstwa upamiętniający poświęcenie żołnierzy radzieckich w pokonaniu nazistowskich Niemiec. Od lat tego dnia organizowane są uroczyste obchody święta: spektakularne defilady, szkolne przedstawienia i artystyczno-propagandowe występy nie tylko w samej Moskwie, ale w całej Rosji. Ukraina stanęła Putinowi kością w gardle Jednak od 2022 roku świętu towarzyszą wizerunkowe zgrzyty. Po agresji na Ukrainę 24 lutego Władimir Putin marzył, że po kilku tygodniach „specjalnej operacji wojskowej” w Dniu Zwycięstwa będzie mógł pochwalić się kolejnym sukcesem i być może zorganizować nawet defiladę w Kijowie po obaleniu Wołodymyra Zełenskiego. Szybko okazało się, że „druga armia świata” – a w wyobraźni Rosjan z pewnością nawet „pierwsza” – była zbyt słaba, by odnieść jakiekolwiek znaczące zwycięstwo (największym sukcesem okazało się zapewnienie lądowego korytarza z okupowanym Krymem). Mimo to w 2022 roku, jak i rok później, Putin bez mrugnięcia okiem stojąc przy mauzoleum Lenina na placu Czerwonym, ogłaszał światu kolejne zwycięstwa. Do Moskwy zwożono żołnierzy uczestniczących w napaści na Ukrainę i gloryfikowano zbrodniarzy wojennych, którzy w narracji Kremla „wyzwalają braci Ukraińców”. Obchody Dnia Zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej nie mają już jednak tego rozmachu co przed laty, gdy w defiladzie uczestniczyło nawet kilkanaście tysięcy żołnierzy, „najnowocześniejsza” broń i sprzęt bojowy. Dziś to zaledwie kilka tysięcy sołdatów i broń raczej z egzemplarzy muzealnych niż wyposażenie mogące być chlubą rosyjskiej armii. O tym, jak zmieniało się to święto i dlaczego Rosjanie są tak podatni na szaleństwo związane z militarnym charakterem 9 maja, rozmawiamy z Wacławem Radziwinowiczem z „Gazety Wyborczej” i historykiem prof. Tomaszem Stryjkiem z Polskiej Akademii Nauk. Zobacz także: Rosja zaatakowała Kosowo Wacław Radziwinowicz: 9 maja to źródło rosyjskiej dumy i tożsamości – Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że bardzo dużym bólem dla Rosjan jest strata imperium – mówi portalowi tvp.info Wacław Radziwinowicz, wieloletni korespondent „Wyborczej” w Rosji, który przez blisko dwie dekady z bliska obserwował militarny spektakl. – Oni tak naprawdę stracili swoją ojczyznę, która nazywała się Związek Radziecki. Czuli się nie pokonani a oszukani. Czuli, że to nie Związek Radziecki się rozpadł, tylko była to intryga wrogów, którzy nie byli w stanie pokonać tej wielkiej potęgi, ale różnymi chytrymi sztuczkami, przy pomocy piątej kolumny wszystko im rozwalili, a potem szydzili, poniżali i kpili z Rosji – dodaje nasz rozmówca. To poczucie historycznej krzywdy miesza się tam z historycznymi wspomnieniami o wielkim zwycięstwie w 1945 roku, które tym bardziej urasta do rangi mitu. Obsesja Putina na punkcie historii to jedno, ale skąd w Rosjanach taki zapał do włączenia się w ten militarny fanatyzm? Odpowiedzi jest kilka. Nasi rozmówcy wskazują nie tylko na intensywną rolę propagandy, która za cel bierze nawet kilkuletnie dzieci włączane do udział w „defiladach”. Co roku z Rosji docierają do nas obrazki quasi militarnych występów, w których przedszkolaki defilują przebrane za rosyjskich lotników, zwiadowców, wyposażone w kartonowe samoloty i czołgi z wymalowaną literą „Z” – symbolem zbrodniczej napaści na Ukrainę. – Szkoła, armia, ale też cerkiew coraz bardziej włączają się do tego „urabiania” militarnego społeczeństwa – zauważa były korespondent „Wyborczej” w Rosji. Radziwinowicz wskazuje, że nawet w słynnej świątyni rosyjskiej armii pod Moskwą, czyli Głównej Katedrze Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej, nazywanej również katedrą Zmartwychwstania Chrystusa, jest wiele symboli nie tyle religijnych, co właśnie militarnych. – Sceptycy zauważyli, że są tam dwie postaci zupełnie „niepotrzebne”: Matka Boska i Chrystus, którzy ani w armii nie służyli, żadnych zwycięstw nie odnieśli, a i w wojnach udziału nie brali – konstatuje. Retrospektywny typ reżimuProfesor Tomasz Stryjek z Instytutu Studiów Politologicznych Polskiej Akademii Nauk zauważa, że Rosja w czasach Putina i jego otoczenie doszli najwyraźniej do wniosku, że rosyjską tożsamość można oprzeć na dwóch filarach. Pierwszy to kultywowanie czasów imperium Romanowów i carskiej, monarchicznej symboliki Rosji jako centrum prawosławia, z nawiązaniami do „idei III Rzymu”. Kremlowi trudno tu jednak wskazać – prócz symboli wizualnych – jakieś angażujące, konkretne fakty. – Ten drugi filar to właśnie II wojna światowa, żywa jeszcze „wielka zasługa Rosji na świecie”. Bo bez XX wieku ta narracja nie ma właściwie nic do zaoferowania – komentuje w rozmowie z portalem tvp.info. Władzę na Kremlu Stryjek określa jako „retrospektywny typ reżimu”. – Unikalny na świecie reżim, który wyłącznie z przeszłości czerpie powody, by budować swój autorytet i pozycję na świcie – dodaje. Co znaczy „pobiedobiesie” I tu przechodzimy do sedna, czyli terminu, który obchody Dnia Zwycięstwa otrzymały stosunkowo niedawno. Pobiedobiesie (po rosyjsku: победобесие) tłumaczy się jako „fanatyzm zwycięstwa” i dobrze opisuje to, co 9 maja odbywa się w Rosji. – W słowie „pobiedobiesie” zaszyto kpinę z podnoszenia zwycięstwa w wojnie do roli kultu religijnego. Jest w nim opętanie, opętanie zwycięstwem, a więc przechodzenie od dumy narodowej już na pole mistyki – wyjaśnia Radziwinowicz. Jak dodaje, trzeba też zrozumieć, jak podatna na tę propagandową narrację jest rosyjskie społeczeństwo. – Wielu Rosjan, jeśli wyłączyć telewizor i lodówkę, żyje na poziomie XIX, a nawet XVIII wieku. To kompletnie beznadziejne życie, więc trzeba szukać jakiegoś zamiennika, a dobrym zamiennikiem jest duma z potęgi własnego kraju. Szczególnie teraz wyjazd na ukraiński front, gdzie dobrze płacą, a człowiek może wrócić do kraju jako bohater i coś znaczyć. Więc tych przyczyn jest wiele – ocenia. Historyk: Ten termin przyjmie się w Polsce Profesor Tomasz Stryjek zauważa, że termin „pobiedobiesie” jest niewątpliwie stworzony przez przeciwników, a nie zwolenników tego typu świętowania i polityki historycznej, a w jakiejś mierze może nawet „przesadny”. I przyznaje, że nie można wszystkiego tłumaczyć przymusem czy codziennością życia w reżimie. Trzeba jednak odnotować – podkreśla – że generalnie stan umysłów w Rosji, utrwalonym za czasów Putina, jest podyktowany historycznym stosunkiem do rządzących: że władza jest bytem odległym, koniecznym i przemocowym. – To nie jest entuzjastyczne przyjęcie władzy, tylko jakaś konieczności i takie zewnętrzne okazywanie subordynacji. I myślę, że tak też jest z tym świętem – że to taki kanon przekazywany przez dziadków, ojców pokoleniowo jako moment inicjacji patriotycznej i publicznej dzieci, wnuków. Nie interpretowałbym go jako masowe poparcie dla wojny i ekspansji. Oni nie mają po prostu innej formy satysfakcji zbiorowej. W sporcie też nie mają, teraz tym bardziej, gdy wylecieli z igrzysk; kiedyś mieli hokej, sporty drużynowe. A teraz gdzie mają pokazać, że są na świecie? – konkluduje prof. Stryjek. Jeszcze za Jelcyna powtarzali: Nigdy więcej wojny Radziwinowicz pracował w Rosji od 1997 roku, a więc jeszcze zanim do władzy doszedł Władimir Putin, i miał okazję obserwować, jak „Dzień Pobiedy” (org. „День Победы”) zmieniał się na przestrzeni blisko dwóch dekad (w 2015 roku korespondent „Wyborczej” został wydalony z kraju przez rosyjskie władze). Przyznaje, że jeszcze za czasów Borysa Jelcyna święto było znacznie skromniejsze i miało niemal… antywojenny charakter. Przyznaje też, że właśnie za sprawą Putina, który z daty 9 maja 1945 roku uczynił „początek historii”, tragizm wojny został zastąpiony manią rewanżyzmu za krzywdy po stracie imperium. I Rosjanie zapomnieli o powtarzanym przez lata doświadczeń haśle „Nigdy więcej wojny”, milionach poległych, straszliwych rodzinnych wspomnieniach. I znów „dają się wrobić”. Korespondent „GW” dodaje, że to zresztą nic nowego, bo choćby Niemcy po I Wojnie Światowej, strasznej i ogromnej klęsce, „poszli na lep” takich haseł: że mogą się zrewanżować, odzyskać to, co stracili i zagrabić jeszcze więcej. – Także to nie jest takie jednostkowe i aż tak bardzo zaskakujące – konkluduje. Prof. Stryjek zauważa, że na początku tysiąclecia na Kremlu zorientowali się najwyraźniej, że polityka historyczna jest istotną częścią budowy wizerunku wielu państw. 9 maja kwintesencją tego, jak ewoluowała Rosja Nie było zupełnie tak – wskazuje – że Jelcyn nie zajmował się świętem 9 maja, bo jednak w 1995 roku, w 50-lecie zakończenia wojny, w Moskwie zorganizowano pierwsze tak wielkie obchody Dnia Zwycięstwa od upadku ZSRR. – Od grudnia 1994 trwała już I wojna czeczeńska i domyślam się, że na Kremlu był taki kontekst, że trzeba podnieść walory mobilizacji wojennej. Ale nie wybijało się to jeszcze na tle tego, co działo się w innych państwach Europy. Wydaje mi się, że kluczowy jest 2005 r., bo co prawda w 2000 Putin był już u władzy, ale dopiero od kilku miesięcy i adaptował się w układzie wewnętrznym oraz zewnętrznym. Na 60-lecie w 2005 r., Putin zawalczył o to, by centralnym punktem obchodów była już zawsze Moskwa – ocenia historyk. Zdaniem historyka PAN istotny dla tamtych obchodów był także kontekst pomarańczowej rewolucji na Ukrainie, która wybuchła zaledwie pół roku wcześniej. Na Kremlu to była pobudka: nagle ujrzano proeuropejski potencjał Kijowa, co dla Rosjan oznaczało perspektywę oddalania się Ukrainy od poczucia wspólnoty historycznej i tożsamościowej z Rosją. Dlatego, zdaniem prof. Stryjka, ten 2005 rok był przełomowy dla tej rocznicy. – Były tam zresztą bogate delegacje. Nawet George W. Bush się pofatygował. Pojawili się też Wiktor Juszczenko z Aleksandrem Kwaśniewskim, który też odegrał rolę w pomarańczowej rewolucji, choć wydzielono im dalekie miejsca na trybunie honorowej, co odnotowywały wówczas media – przypomina. Zachód na niego liczył. Prof. Stryjek: Miedwiediew okazał się tylko pajacem Potem – dodaje – było już tylko gorzej. Reżim Putina się umacniał i coraz bardziej izolował, mimo chwilowych nadziei na „reset” prowadzony głównie przez Stany Zjednoczone za administracji Baracka Obamy. – W 2010 roku Dmitrij Miedwiediew był prezydentem, Zachód stawiał na jego „liberalizm”, co dziś wygląda na jakiś idiotyzm polityków europejskich i amerykańskich. Dziś to śmieszne, bo Miedwiediew jest alkoholikiem i pajacem propagandowym w czasie wojny, natomiast wtedy tak myślano i jeszcze ten 2010 rok nie był tak kontrowersyjny – mówi prof. Stryjek. Dziś trudno doszukać się znaczących w zachodnim świecie nazwisk wśród delegacji obecnych 9 maja w Moskwie. – W 2012 roku Putin wrócił do prezydentury i nadzieje się rozwiały, reżim jednoznacznie postawił na mit II wojny światowej jako najważniejszy element polityki historycznej i tożsamościowej. W 2015 roku obchody też były mniej głośne z uwagi na aneksję Krymu i działania w Donbasie. Do Moskwy przyjechały tylko Chiny, delegacje z Serbii i krajów Globalnego Południa. Teraz, od inwazji w 2022 roku, jest wykluczone, by ktokolwiek sensowny tam się pojawiał – konstatuje historyk.