Czy Luna pójdzie w jej ślady? Próbowało Ich Troje, próbował Michał Szpak, o triumfie marzyła też Blanka. Od trzydziestu lat nikomu nie udało się jednak zbliżyć do wyniku Edyty Górniak, której „To nie ja” w 1994 roku zachwyciło Europę, zdobywając drugie, najwyższe w historii naszych startów, miejsce w konkursie. Mało kto jednak pamięta, że Polka była wówczas o krok od dyskwalifikacji... Myślisz: Eurowizja, mówisz: Celine Dion, ABBA, nucisz „Volare”... Choć dziś to wciąż niezwykle popularne przedsięwzięcie, na przełomie lat 80. i 90. było prawdziwym fenomenem społecznym. Marzeniem wielu artystów i potencjalną trampoliną: jeśli nie do sukcesu międzynarodowego, to przynajmniej podboju list przebojów we własnym kraju.Nic dziwnego, że gdy przedstawiciel Telewizji Polskiej zadzwonił do Edyty Górniak pod koniec 1993 roku, pomyślała, że ktoś robi sobie z niej żarty. Miała 21 lat, podbijała deski teatrów z musicalem „Metro”, ale dla szerszej publiczności pozostawała anonimowa.– Myślę, że chciano wziąć młodą artystkę, ale już doświadczoną w występach na żywo, w pracy z orkiestrą symfoniczną... Że skoro dała radę na Broadwayu, to może nie będzie się tak stresować w Dublinie. Tak sobie to tłumaczyłam – mówiła potem Górniak.Dopiero później wyszło na jaw, że artystka była drugim wyborem. Pierwszym: Edyta Bartosiewicz, uznana już postać, która nagrywała właśnie drugą solową płytę. Eurowizję oceniła jednak jako „niemieszczącą się w jej estetyce artystycznej” i grzecznie odmówiła.Wydarzenie cieszyło się o tyle wielkim zainteresowaniem, że konkurs w Dublinie był pierwszym, w którym miała wziąć udział Polska. Debiut zaliczyli też wówczas Węgrzy, Słowacy, Estończycy, Litwini, Rumuni i Rosjanie. Łącznie na deskach Point Theatre zaprezentowali się artyści z 25 krajów. Górniak przecierała szlaki i – jak się okazało – zawiesiła poprzeczkę tak wysoko, że do dziś nikt nie może jej sięgnąć.Z „Metra” na BroadwayMiała 18 lat, gdy przeszła wymagające castingi u Janusza Józefowicza. Reżyser „Metra” zrobił coś, czego nie próbował wcześniej w Polsce nikt inny: do swojej sztuki, pierwszego nad Wisłą musicalu, był gotowy przyjąć każdego. Chciał artystów wprost z ulicy. Zorganizował nabór, który – poza Polską – zahaczał też o Czechy i Słowację. I tak, z grona prawie tysiąca chętnych, wyselekcjonowano m.in. weterynarza Roberta Janowskiego (później prowadzącego „Jaka to melodia?”), 18-letnią Katarzynę Groniec, studenta AWF Michała Milowicza, czy właśnie Górniak, która dla kariery w Warszawie porzuciła... technikum pszczelarskie.Sztuka okazała się wielkim sukcesem. Bilety wyprzedawały się na pniu, a aktorzy mieli zaszczyt grać nawet w słynnym nowojorskim Minskoff Theatre na Broadwayu (choć Ameryki akurat nie podbili). Młodziutka, nastoletnia Górniak, grająca rolę Anki, była jedną z najjaśniejszych gwiazd przedstawienia. Jej wspaniały głos podbił serca widowni...Z „Metra” odeszła, gdy czuła, że jest gotowa na coś więcej. To nie przypadek, że jej pierwszym managerem został Wiktor Kubiak, wówczas jeden z najbogatszych Polaków, który w największej mierze odpowiadał za finansowanie sztuki. Widział do czego jest zdolna i wiedział, że może podbijać nie tylko deski teatrów. Nieoficjalnie mówi się, że to dzięki jego wpływom ówczesne władze Telewizji Polskiej skierowały się właśnie do Edyty.– Gdy zaproponowano mi udział, pojawił się pomysł, by połączyć siły najbardziej reprezentatywnych wówczas twórców. Słowa miał pisać Wojciech Młynarski, muzykę pan Korcz. To połączenie bardzo mocnych, ale jednak bardzo różnych od siebie osobowości, zupełnie się, moim zdaniem, nie udało. Tam trzeba było się bawić w dykcję, a to przecież festiwal piosenki, to musi być śpiewne, nośne, musi być więcej samogłosek! – opowiadała po latach artystka.Jak wspomina w rozmowie z portalem eurowizja.org, „zapłakana” poleciała do Londynu, by wymusić na Kubiaku znalezienie jej innej piosenki. Zaledwie kilka dni później po raz pierwszy usłyszała „To nie ja” – tyle że po angielsku.– Bardzo, bardzo słabo to brzmiało, ale i tak było lepsze niż to, co mi pierwotnie zaproponowano – przyznała.Zasady konkursu Eurowizji były wówczas takie, że każdy artysta musiał śpiewać piosenkę w swoim ojczystym języku. Górniak zwróciła się więc do Jacka Cygana o zgrabne „tłumaczenie”.– Poprosiłam go, żeby napisał coś ładnego, delikatnego, żeby dobrze brzmiało w uszach obcokrajowców... Ale nie mówiłam mu, że to na Eurowizję, żeby go nie stresować – śmiała się. – Wyszło tak, że przygotowywałam dwa utwory jednocześnie, a gdy nadszedł czas ostatecznych prób, zaśpiewałam „To nie ja” i postawiłam ludzi z TVP pod ścianą. Powiedziałam: tamtej piosenki nie czuję, więc albo to, albo nie jadę. Na szczęście mi zaufali.„Najlepszy głos Europy”Europejscy dziennikarze typowali, że Górniak ma szansę nawet na 6-7 miejsce, co – jak na debiut – byłoby znakomitym wynikiem. Miejska legenda głosi z kolei, że jeszcze w Polsce proszono ją, by... nie wygrywała. Zwycięski kraj, zgodnie z zasadami, musi bowiem organizować kolejną edycję, a Polska, pod wieloma względami, również technologicznymi, zwyczajnie nie była na to gotowa. Ile w tym jednak prawdy, nie sposób dziś ustalić.Problemem nie było za to ustalenie... wartości sukienki, w której na scenę wyszła wokalistka. Delikatna, zwiewna, śnieżnobiała, kosztowała w Hong Kongu 30 tys. tamtejszych dolarów. Media nad Wisłą obliczały, że to wielokrotność miesięcznej pensji lekarza. Młodziutkiej artystki nie byłoby stać na aż taki wydatek. „To nieprzyzwoite!” – pisano. Kilkanaście lat później Górniak zdradziła, że dostała ją od Kubiaka.Koniec końców, najważniejszy był sam występ. Pech chciał, że tuż przed konkursem Górniak się przeziębiła. – Miałam wyniszczony cały aparat: gardło, krtań, tchawicę – wspominała.To dlatego, jak tłumaczy, podczas ostatniej próby generalnej część utworu zaśpiewała... po angielsku. – To delikatniejszy język, ma inną emisję. Zrobiłam to nie po to, żeby wypromować się na świat, ale po to, żeby oszczędzić gardło przed najważniejszym, decydującym występem.Ale że próby generalne podczas Eurowizji podlegają już ocenie jurorów i są przez nich oglądane, wybuchł mały skandal. Kilka krajów, na czele z Finlandią, Islandią i Szwecją, zgłosiło stanowczy sprzeciw, domagając się wykluczenia Górniak za złamanie regulaminu. Trwały zakulisowe walki, które w imieniu artystki prowadził Kubiak. Zalecano, by osobiście przeprosić wszystkie delegacje. Ostatecznie protest złożyło siedem krajów – by był wiążący, musiałoby ich być co najmniej trzynaście. Górniak dostała zielone światło. Wyszła scenę i... olśniła świat.Terry Wogan, legendarny dziennikarz BBC, słysząc Polkę podczas prób, zachęcał rodaków do oglądania konkursu: „to najlepszy młody głos Europy, choćby dla niej warto zobaczyć Eurowizję!” – mówił. Gdy Górniak wracała ze sceny do tzw. green roomu, jej jedynej reszta uczestników zgotowała owację na stojąco.W głosowaniu jury (wówczas widzowie nie mieli wpływu na wyniki) Górniak zdobyła 166 punktów i zajęła drugie miejsce. Najwyższe noty przyznali jej Estończycy, Litwini, Brytyjczycy, Francuzi i Austriacy. Trzy kraje (Hiszpania, Grecja i Szwecja) jako jedyne nie przyznały Polce choćby "jedynki". Artystka i jej manager tłumaczyli potem, że protestowali w ten sposób przeciwko dopuszczeniu Górniak do konkursu.Ale i z ich głosami – wbrew forsowanej teorii – nie udałoby się wygrać. Triumfowali, z przewagą aż 60 „oczek”, Irlandczycy.Po powrocie do Polski, Górniak stała się czymś w rodzaju narodowego skarbu. Ludzie zaczepiali ją na ulicach, wręczali kwiaty, prezenty, malowali piękne hasła w pobliżu miejsca zamieszkania...Międzynarodowej kariery, pomimo prób, zrobić jej się nie udało. – Moim zdaniem to najlepszy polski głos wszech czasów. Gdyby stanęła na scenie obok Celine Dion, wcale nie wypadłaby blado – mówił potem jej kolega z musicalu „Metro”, Robert Janowski. – Ale miała pecha do repertuaru. Tylko to sprawiło, że nie została międzynarodową gwiazdą.Na powtórkę chętnych brakWystęp Górniak zaostrzył nad Wisłą apetyty na Eurowizję. Rok później w konkursie wzięła udział obdarzona równie potężnym głosem Justyna Steczkowska, ale zajęła dopiero 20. miejsce.Najbliżej wyczynu z 1994 byli dziewięć lat później Michał Wiśniewski, Jacek Łągwa i Justyna Majkowska z zespołu „Ich Troje”. U szczytu popularności, z „Keine Grenzen” jeździli po całej Europie, prowadząc niespotykaną ani wcześniej, ani później eurowizyjną kampanię. Wystarczyło na siódme miejsce – ożywcze, dające nadzieję, po latach wpadek z udziałem Kasi Kowalskiej (15. miejsce), Sixteen (17.) czy Piaska (20.). W pierwszej dziesiątce w 2016 roku był jeszcze Michał Szpak z „Color of Your Life” (8.). Poza tym, choć konkurs cieszy się niezmiennie dużą popularnością nad Wisłą, a jego formuła przyciąga przed ekrany miliony widzów, cały czas czekamy na drugą Edytę...W czyje ślady pójdzie Luna? Transmisje z Eurowizji w Telewizji Polskiej.