Protesty przeciwko wojnie Izraela z Hamasem. Niespełna cztery lata po protestach ruchu Black Lives Matter Stany Zjednoczone ogarnęła nowa fala protestów. Propalestyńscy demonstranci sprzeciwiają się w ten sposób działaniom Izraela w Strefie Gazy. Dochodzi między innymi do okupacji uczelni oraz starć z policją. W całym kraju aresztowano już ponad tysiąc osób. Sytuacja może mieć wpływ na listopadowe wybory prezydenckie w USA. Próbuje już ją rozgrywać Donald Trump, starający się o reelekcję Joe Biden ma natomiast poważny problem. Propalestyńskie protesty w ponad stu amerykańskich uczelniach zaczęły się bezpośrednio po ataku palestyńskiej terrorystycznej organizacji Hamas na Izrael. Podczas pierwszego szturmu zginęło około 1200 osób, głównie cywilów, a ponad 240 zostało uprowadzonych do Strefy Gazy. Wielu zakładników zginęło, wielu od ponad pół roku przebywa w niewoli.Izrael odpowiedział najpierw zmasowanym atakiem z powietrza, a później izraelskie wojsko – jednostki pancerne i piechota – wkroczyło do Strefy Gazy. Atakowane są miasta, a także obozy dla uchodźców. Wiele miejscowości zostało zrównanych z ziemią. Według danych ministerstwa zdrowia Strefy Gazy w akcjach wojska izraelskiego zginęło już ponad 34 tys. Palestyńczyków.Agencje ONZ informują, że większość z około 2,3 mln mieszkańców Strefy straciła domy, a w półenklawie panuje tragiczna sytuacja humanitarna. Światowa Inicjatywa na rzecz Klasyfikacji Fazy Bezpieczeństwa Żywnościowego, prowadzona między innymi przez Światowy Program Żywnościowy, ostrzegła, że o ile wszyscy mieszkańcy Strefy Gazy „stoją w obliczu wysokiego poziomu poważnego braku bezpieczeństwa żywnościowego” to przewiduje się, że przed końcem maja północna część terytorium może zostać dotknięta głodem.W wielu krajach pojawiały się manifestacje z poparciem dla mieszkańców Strefy Gazy, na których padały słowa sprzeciwu wobec działań izraelskiego wojska w Strefie Gazy czy wzywające do utworzenia niepodległego państwa palestyńskiego. Zdarza się, że towarzyszą im antysemickie incydenty.Protesty nasiliły sięW ostatnich tygodniach na wielu amerykańskich uczelniach protesty się nasiliły. To efekt przesłuchań przedstawicieli niektórych uniwersytetów w Kongresie USA. Odpowiadali oni na zarzuty o tolerowanie antysemickich wystąpień podczas protestów i deklarowali ich tłumienie.Protestujący studenci zaczęli okupować budynki. Domagają się, aby ich uczelnie przestały współpracować z organizacjami studenckimi, które w ich ocenie wspierają izraelską interwencję w Strefie Gazy. Wzywają także do zerwania kontaktów z izraelskimi instytucjami akademickimi oraz oficjalnie zaapelowały do władz zwaśnionych stron o zawieszenie broni. Na Uniwersytecie Stanforda pojawiły się symbole Hamasu. Zdarzają się transparenty sugerujące potrzebę zniszczenia Izraela.Sytuacja dla władz uczelni jest niezwykle skomplikowana. Z jednej strony muszą wziąć pod uwagę konstytucyjne prawo do protestu i wolności wypowiedzi – świętość w Stanach Zjednoczonych – ale z drugiej mają obowiązek zapewnić studentom bezpieczeństwo.To drugie jest ogromnym wyzwaniem, gdyż zdarza się, że żydowscy studenci są atakowani, werbalnie, ale również fizycznie. Studentka Yale Sahar Tartak zgłosiła na policję, że została zaatakowana przez jednego z uczestników propalestyńskich protestów na terenie kampusu w New Haven w stanie Connecticut, który zauważył, że ma wisiorek z Gwiazdą Dawida. – Wykrzykiwał w moim kierunku różne rzeczy, machał mi przez twarzą flagą i dźgnął mnie nią w oko – opowiadała telewizji CBS. Przejawy antysemityzmuAmerykańska opinia publiczna wciąż jest w znacznej mierze mocno wyczulona na wszelkie przejawy antysemityzmu. Z badania „Poziom antysemityzmu w USA” zleconego w listopadzie ubiegłego roku przez umiarkowany American Jewish Committee (AJC; Komitet Żydów Amerykańskich – organizacja działająca na rzecz obrony praw Żydów poza USA – przyp. red.) wynika, że 93 proc. ankietowanych amerykańskich Żydów i 74 proc. wszystkich dorosłych Amerykanów ocenia, iż antysemityzm to „bardzo poważny problem” lub „dość poważny problem” w kraju.Wobec pojawiających się na uczelniach incydentów tego typu Biały Dom nazwał napływające skargi „niepokojąco nasilającymi się przejawami antysemityzmu, które nie powinny mieć miejsca na uczelnianych kampusach ani nigdzie w kraju”.Tego typu głosy giną jednak w napływie relacji z uczelni. W wielu powstały miasteczka namiotowe, w których zamieszkali protestujący studenci oraz wspierające ich osoby. Rozrosły już między innymi na prestiżowych uniwersytetach Harvada, Stanforda Yale, Columbia, Massachusetts Institute of Technology, Cornell, Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (UCLA) czy Uniwersytecie Południowej Kalifornii.Podczas protestów atmosfera potrafiła być gorąca. Mają miejsce między innymi starcia z proizraelskimi demonstrantami oraz z policją. Dochodzi do niszczenia mienia. Funkcjonariusze zaczęli w końcu likwidować obozowiska.Pacyfikacja obozowiskaKalifornijska policja stanowa starła się w czwartek nad ranem z uczestnikami propalestyńskiego protestu na UCLA. Jak podaje „Washington Post”, akcja funkcjonariuszy w obozowisku zajmującym obszar boiska piłkarskiego zaczęła się przed godziną 5 rano czasu lokalnego, kiedy było jeszcze ciemno.Mundurowi użyli granatów hukowych i zaczęli zatrzymywać okupujących część kampusu studentów, pakując ich do sprowadzonych busów. Według CNN w trakcie akcji, która pod koniec przybrała charakter gwałtownych starć, funkcjonariusze strzelali do protestujących gumowymi kulami. Zatrzymano co najmniej 132 osób i rozmontowano rozległe obozowisko. Policja przejęła kontrolę nad obozem około trzy godziny po rozpoczęciu akcji.W czwartek policja wkroczyła też do podobnych obozowisk i aresztowała studentów na innych uczelniach, między innymi w Dartmouth w stanie New Hampshire, gdzie zatrzymano 90 osób, a także na uniwersytetach Fordham i Stony Brook w Nowym Jorku, Yale w Connecticut, Uniwersytecie Wisconsin w Madison oraz Uniwersytecie Teksańskim w Dallas.We wtorek nowojorska policja dokonała aresztowań protestujących na Uniwersytecie Columbia, epicentrum obecnej fali studenckich demonstracji. Jak podaje CNN, powołując się na policję, spośród 282 zatrzymanych na Columbii i City College niemal połowa nie miała związku z tymi uczelniami. Łącznie aresztowano do tej pory już ponad tysiąc demonstrantów na co najmniej 26 kampusach.Kampania wyborcza w tleSprawa protestów, ale również sama wojna na Bliskim Wschodzie jest wykorzystywana politycznie przez Republikanów i Demokratów. Nie jest to wyłącznie kwestia tradycyjnej polaryzacji sceny politycznej w Stanach Zjednoczonych. Obecnie okres jest szczególny, gdyż trwa kampania przed listopadowymi wyborami prezydenckimi.W ofensywie są Republikanie, gdyż w propalestyńskie protesty zaangażowani są przede wszystkim ludzie o poglądach bliskich Demokratom. Politycy tej partii apelują o wstrzymanie funduszy federalnych dla uczelni, które nie reagują wystarczająco ostro na przejawy antysemityzmu. Tego typu wezwania nie mają żadnego przełożenia na realne decyzje – służą wyłącznie pokazaniu wyborcom, która strona sceny politycznej zajmuje jakie stanowisko wobec konfliktu na Bliskim Wschodzie.Również sam starający się o nominację Republikanów były prezydent Donald Trump wykorzystuje sytuację politycznie. Pochwalił rozgonienie protestujących, których działania nazwał „rewolucją radykalnej lewicy”. Hasło „radykalnej lewicy” powtarza od lat, używając go do krytykowania wszelkich ruchów Partii Demokratycznej oraz prezydenta Joe Bidena.Sytuacja Bidena jest nieco bardziej skomplikowana. Wyborcy Partii Demokratycznej w znacznej części opowiadają się bowiem przeciwko izraelskiej interwencji w Strefie Gazy i Biden nie chce ich sobie zrażać przed wyborami. Z jednej strony potępił więc antysemickie incydenty podczas protestów oraz okupację budynków uniwersyteckich, jednak wykazywał również zrozumienie dla palestyńskich racji.Biden krytykuje– Prezydent Biden uważa, że zajmowanie przez studentów budynków akademickich to absolutnie niewłaściwe podejście i nie jest przykładem pokojowego protestu – oświadczył rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego John Kirby. Biały Dom opierał się też przed wezwaniami między innymi spikera Izby Reprezentantów Mike'a Johnsona do użycia Gwardii Narodowej, by przywrócić porządek na uczelniach.Jednocześnie Biden jest krytykowany za popieranie Izraela i dalsze wysyłanie sojusznikowi pomocy wojskowej. Z tego powodu, mimo że Biały Dom prowadzi negocjacje na temat zawieszenia broni w Strefie Gazy i uwolnienia zakładników przetrzymywanych przez Hamas, prezydent może stracić cenne głosy młodych Amerykanów o poglądach lewicowych, jak również głosy Amerykanów pochodzenia arabskiego.Wszelkie słowa i decyzje Bidena w kwestii protestów czy trwającej wojny narażają go na utratę głosów przedstawicieli różnych środowisk tradycyjnie głosujących na kandydatów Partii Demokratycznej. Od umiarkowanych liberałów, których rażą antysemickie incydenty, i progresywnych demokratów po wojującą lewicę.Starający się o reelekcję prezydent stara się postępować ostrożnie, gdyż w praktyce znajduje się na politycznym polu minowym. Nie dają mu o tym zapomnieć propalestyńscy aktywiści, którzy regularnie zakłócają jego spotkania wyborcze. Utrudniali mu też dojazd na Kapitol, a nawet wylali czerwoną farbę koło jego prywatnej posiadłości w stanie Delaware.