Długa i kręta droga. 1 maja 2004 roku zmienił się bieg historii. Polska weszła do Unii Europejskiej, wykonując skok, o jakim nie marzyła choćby kilkanaście lat wcześniej. – Wracamy do wielkiej europejskiej rodziny – cieszył się po „wygranym” referendum prezydent Aleksander Kwaśniewski. Miał rację: wróciliśmy. Choć wcale nie było łatwo… Furtkę do Europy uchylił już w 1989 roku premier Tadeusz Mazowiecki. Jego expose Polacy słuchali z zapartym tchem. Trudno było jednak oddzielić realne obietnice od pobożnych życzeń. – Jesteśmy jednocześnie żywotnie zainteresowani ścisłymi stosunkami z Europejską Wspólnotą Gospodarczą. Chcemy, żeby nasza gospodarka była coraz bardziej otwarta na świat – mówił wówczas. Czy jednak naprawdę wierzył, że 15 lat później otworzą się przed nami bramy Zachodu?Sztuka kompromisuDługa, kręta droga rozpoczęła się rok później. Polska złożyła stosowne wnioski, a 16 grudnia 1991 roku dostaliśmy pierwsze oficjalne „zielone światło”: podpisano tzw. Układ Europejski, który umożliwiał rozpoczęcie negocjacji o stowarzyszeniu z krajami Wspólnoty.Ważnych dat było więcej: w 1993 roku ustalono tzw. kryteria kopenhaskie (czyli: co musimy zrobić, żeby w ogóle marzyć o Unii), w 1996 roku powołano Komitet Integracji Europejskiej, a w 1997 – Rada Europejska zdecydowała, że podejmie negocjacje akcesyjne z sześcioma krajami (tzw. grupa luksemburska), w tym Polską. „Swoją” turę rozmów rozpoczęliśmy 31 marca 1998 roku. Premierem był wówczas Jerzy Buzek, prezydentem – Aleksander Kwaśniewski.Negocjacje trwały cztery lata. W Brukseli wymyślano, co musimy zrobić, żeby dostać się do „piętnastki” (tyle krajów liczyła wówczas Unia), a w Polsce stawano na głowie, by oczekiwania spełnić. Wypracowane kompromisy obejmowały wiele obszarów: nie wszystkie nasze produkty były zgodne z wymogami unijnymi, ale – dla dobra polskiej gospodarki – nie dało się ich zmieniać „ot tak”. Nie wszystkie kraje unijne chciały też, by Polska uczestniczyła w swobodnym przepływie osób, a co za tym idzie – by otworzyć na Polaków swoje rynki pracy. „Za” były m.in. Dania, Holandia, Irlandia czy Szwecja, ale już Niemcy i Austriacy opowiadali się przeciwko, tłumacząc to „obawą o destabilizację”. Wypracowany w tej kwestii kompromis polegał na stworzeniu siedmioletniego „okna”: kto chciał, ten Polaków wpuszczał, kto nie – aż do 2011 roku robić tego nie musiał. „Dokonała się rzecz wielka”Tunel był długi, ale światło na jego końcu nie pozostawiało złudzeń: tylko wejście do Unii Europejskiej pozwoli nam na wykonanie cywilizacyjnego skoku. Nic dziwnego, że gdy przyszło do referendum (7-8 czerwca 2003 roku), na „tak” było prawie 80 proc. Polaków. Jedynym zmartwieniem władz było już wówczas nie to, czy nasi rodacy chcą Unii, tylko ilu z nich pójdzie do urn – warunkiem koniecznym, by referendum uznać za wiążące, była frekwencja powyżej 50 proc. Gdy słupki pokazały, że barierę przekroczono, rozpoczęło się świętowanie…– Dokonała się rzecz wielka. Polacy, w najbardziej demokratycznej formie, w ogólnonarodowym referendum, powiedzieli: „tak” dla przystąpienia Polski do UE. Możemy dziś pełnym głosem powiedzieć: wracamy! Wracamy do wielkiej europejskiej rodziny! – cieszył się Kwaśniewski. 1 maja 2004 roku odśpiewaliśmy „O radości, iskro Bogów!”, a flaga Polski powędrowała dumnie w górę europejskich masztów…