Agnieszka Kobus-Zawojska specjalnie dla tvp.info. 25 kwietnia miała miejsca premiera książki dwukrotnej medalistki olimpijskiej w wioślarstwie Agnieszki Kobus-Zawojskiej „Moja walka z depresją” wydawnictwa Novae Res, którą napisała z dziennikarzem sportowym Mateuszem Ligęzą. Adrian Koliński: Dlaczego zdecydowałaś się napisać książkę? Agnieszka Kobus-Zawojska: Po przekroczeniu linii mety na igrzyskach olimpijskich, pomyślałam sobie, że zrobiłam coś wielkiego. Pierwszy raz w życiu tak naprawdę siebie doceniłam, bo wcześniej, po każdym medalu, wyznaczałam sobie kolejne cele. I zawsze czułam, że mogłam zrobić coś lepiej. W Tokio przyszła taka myśl, że „wow, zrobiłaś coś naprawdę dużego, patrząc na okoliczności w jakich byłam”. Nie było łatwo znaleźć osobę, która napisałaby ze mną tę książkę, bo niewielu chciało mi zaufać. Mateusza (Ligęzę) poznałam przez przypadek, a dziś się przyjaźnimy. Chciałam też napisać coś więcej, niż zwykłą biografię sportową i chyba ludzie tak ją odbierają. Jak powiedziałam Mateuszowi o moim pomyśle, początkowo był sceptyczny, bo nie chciał, żeby to była kolejna biografia sportowa. Ale jak przedstawiłam mu ten projekt, który zakładał, że ma być to coś głębszego, także z opiniami znanych i wpływowych osób, które mają coś do powiedzenia, to powiedział: „wchodzę w to”. Zawsze marzyłam, żeby mieć pozytywny wpływ na ludzi i żeby robić coś więcej niż pływanie łódką. Cieszę się, bo wydaje mi się, że spełniam się w tym. No właśnie, jakie to były okoliczności? Kiedy zdałaś sobie sprawę, że zmagasz się z depresją i kto cię uświadomił? Myślę, że zaczęło się na zgrupowaniu w Portugalii w lutym 2021 roku, pół roku przed igrzyskami. Mam zapis w moim dzienniku z marca, w którym napisałam, że Marta Wieliczko po powrocie do pokoju (mieszkałyśmy razem), zapytała mnie czemu płakałam. Coś już było nie tak, ale ja tego nie zauważyłam. Dopiero w Wałczu, po przejściu covida, zdałam sobie sprawę, że płaczę bez powodu i jest mi bardzo źle. Było tak, że już byłam prawie spakowana i nie chciałam jechać na igrzyska. Szczerze przyznam, że szukałam w Googlu informacji o tym dlaczego nie mogę spać itd. Zrobiłam popularny test Becka i skala pokazała, że mam depresję. Wtedy - nie mówiąc nikomu, nawet mężowi - umówiłam się na teleporadę z lekarzem. Więc tak naprawdę zdałam sobie sprawę sama, a uświadomił mnie lekarz stawiając diagnozę. Dopiero po rozmowie z lekarzem opowiedziałam to mężowi, który pochwalił tę decyzję i powiedział „miałem ci mówić, aby umówić się do specjalisty”.Skąd znalazłaś siłę, żeby mimo choroby przygotowywać się do igrzysk? Szczerze? Nie wiem. Ale myślę, że pomogło mi poczucie odpowiedzialności nie tylko za mnie, ale także za koleżanki. Miałam świadomość, że - pomimo tego, że w naszej drużynie było nerwowo, bo trener próbował różnych układów - one chcą płynąć ze mną. Pomogło mi to poczucie odpowiedzialności. Starałam się patrzeć rozsądnie na tę sytuację i nie bałam się powiedzieć, że potrzebuję pomocy. Natomiast, tak jak wspomniałam, nie wiem skąd fizycznie brałam siłę na treningi na sto procent, ponieważ nie spałam po nocach. Nie mam pojęcia dlaczego ze mną ta łódka płynęła szybciej, niż z inną zawodniczką na moim miejscu. Chyba po prostu umiem wiosłować. Może też trening był dla mnie psychicznym odpoczynkiem. Myślę, że gdyby nie te okoliczności, mogłyśmy powalczyć o złoto w Tokio. Chinki raczej były poza zasięgiem, ale może byłybyśmy bliżej. Czy trener Jakub Urban, który myślał o tym, żeby skreślić cię przed igrzyskami, był jedynym winnym twojego stanu psychicznego? Absolutnie nie, na pewno nie jedynym! Jeśli ktoś tak odczytuje tę książkę, to patrzy bardzo wybiórczo. Przeżyłam z Jakubem Urbanem piękne chwile, za które jestem wdzięczna, bo były to złote medale mistrzostw świata i Europy. Mieliśmy świetny kontakt, potrafiliśmy się śmiać na treningach i naprawdę było super. Wszystko to pamiętam, dlaczego żal mi sytuacji przed Tokio, kiedy mi nie ufał. Co roku stawałam na wysokości zadania i byłam niezwykle zmobilizowana do każdego treningu. Zawsze chciałam być lepsza niż wcześniej i denerwowałam się jak coś mi nie wychodziło. Myślę, że to doprowadziło mnie do depresji. Brałam wszystko do siebie, chciałam mieć wszystko pod kontrolą, niezwykle się wszystkim stresowałam, żeby było na tip top, a czasami po prostu się nie da. Do tego ciągła rywalizacja. Po pewnym czasie ten skład się wykrystalizował, ale wcześniej było więcej dziewczyn od miejsc w łódce, więc musiałam sobie tę pozycję wywalczyć. To był wyczerpujący proces, z pewnością dla wszystkich. Więc do depresji doprowadził mnie mój charakter, 15 lat w profesjonalnym sporcie i chęć udowadniania sobie i innym, bo nie każdy we mnie wierzył, że dam radę. Powodem był też covid, który złapałam przed igrzyskami i bałam się, że nie zdążę wyzdrowieć przed najważniejszą imprezą, co było bardzo stresujące. Oczywiście relacja z trenerem też była jednym z powodów, ale z pewnością nie jedynym. Nawarstwiło się wiele rzeczy. Mówiłaś, że żałujesz, że zabrakło głosu trenera w tej książce.Żałuję, bo każdy ma swoją prawdę. Ja swoją przedstawiłam w książce. I zaznaczam, że to jest prawda pewnego etapu. Pisałam dziennik i w książce są surowe zapiski z tamtego okresu. Być może kiedyś spotkam się z trenerem i wyjaśnimy sobie tę sprawę. Do tej porty się to nie udało. Zabrakło mi tego, żeby porozmawiał ze mną, jak jego poprzednik Marcin Witkowski i zamknął ten etap. To jest smutne. Mateusz zapytał mnie czy możemy zaprosić do książki trenera Urbana. Odpowiedziałam: „pewnie, że tak”. Nawet jak ma inne zdanie ode mnie, to niech je przedstawi. Każdy ma prawo do innej opinii. Chciałam, żeby był jego głos w książce i jeśli zdecydowałby się na niego, to nie zmieniłabym niczego z jego wypowiedzi. Mateusz skontaktował się z trenerem, poprosił o komentarz, ale on odmówił argumentując, że nie chce psuć narracji. To była jego decyzja. Jakie dałabyś rady osobom zmagającym się z depresją?Przede wszystkim nie odwracać się od ludzi, dać sobie pomóc i poprosić o pomoc w razie problemu. Też na początku bałam się o tym powiedzieć, bałam się zgłosić do lekarza i bałam się tej rozmowy, ale myślę, że dzięki niej zdobyłam medal olimpijski. Zakończyłaś karierę reprezentacyjną w wioślarstwie klasycznym. A co z morskim?Tak, tą książką zakończyłam karierę w wioślarstwie klasycznym. Jeśli chodzi o wioślarstwo morskie, to chciałabym, ale jestem dopiero trzy miesiące po urodzeniu dziecka. Trenuję, ale nie wiem jak szybko forma będzie wracać. Ale prędzej czy później wystartuję. Jak nie na olimpijskim, krótkim dystansie, to na długim. Jestem uzależniona od sportu i chciałabym wystartować na tegorocznych mistrzostwach świata. Nie jako oficjalna reprezentantka Polski, tylko jako reprezentantka swojego klubu Wygrywamy Warszawa, który zyskał niedawno licencję PZTW. Mam nadzieję, że małymi krokami zbudujemy coś fajnego i dużego. Wioślarstwo jest ciężkim kawałkiem chleba w Polsce, bo trudno je rozpropagować, a sprzęt jest bardzo drogi i to jest nasza bariera. Mam jednak nadzieję, że znajdziemy na swojej drodze ludzi, którzy będą chcieli z nami współpracować. Zaczniemy z Maćkiem (mąż Agnieszki - przyp. red.) od tego, że sami będziemy startować jako reprezentacja klubu, żeby zachęcić innych, a z czasem, mam nadzieję, wychowamy jakichś olimpijczyków. Ale tak jak mówię: małymi kroczkami, bo nie chcemy wywierać na sobie niepotrzebnej presji. Występ z Maćkiem w Los Angeles? Czy to możliwe? Bardzo trudne pytanie, bo fakt, że beach sprint znalazł się w kalendarzu igrzysk sprawi, że konkurencja będzie olbrzymia. Uwielbiam pływać z mężem, bo jest to świetne doświadczenie nie tylko treningowe, ale także w kontekście naszej relacji, bo w łódce nie jest łatwo, mimo że na co dzień dogadujemy się bez problemu. Trudno mi cokolwiek deklarować, bo życie pokazuje, że wiele rzeczy dzieje się spontanicznie. Jakby się udało, byłoby fajnie, ale ostatnio tyle mamy na głowie, że trudno o tym myśleć. Gdybym jednak była w formie i widziałabym, że ma to sens, to czemu nie? Jednak przygotowując się do igrzysk w tej odmianie wioślarstwa, trzeba byłoby szukać wsparcia za granicą, bo uważam, że w Polsce jeszcze za mało wiemy na temat wioślarstwa morskiego. U nas to raczkuje, więc myślę, że nie obejdzie się bez takiej pomocy. Mamy już doświadczenie w coastal rowing i wiem, że jest ona absolutnie konieczna. W kuluarach dowiedziałem się, że na igrzyskach w Rio, już po zdobyciu medalu, poszłyście z koleżankami z osady do faweli… Mam to do siebie, że mam spontaniczne pomysły, czasami głupie, ale może dzięki temu moje życie jest barwne. Po zdobyciu medalu zaproponowałam dziewczynom, że może pozwiedzałybyśmy Rio de Janeiro. Skontaktowałam się z przewodnikiem, który był Austriakiem mieszkającym w Brazylii i oprowadził nas po fawelach. To był cały dzień zwiedzania, do wioski wróciłyśmy już po zmroku. Najwięcej było stresu z powrotem, bo nie mógł nas podwieźć pod samo wejście do wioski, ponieważ były tam już ograniczenia ruchu. Z kolei bałyśmy się same przejść po zmroku przez miasto. Ale ogólnie było fantastyczne, bo zobaczyłyśmy prawdziwą Brazylię. Tę biedę, te dzieciaki grające w piłkę nożną na każdym małym skrawku… Zjedliśmy w swojskiej, brazylijskiej restauracji, gdzie może nie było za czysto, ale sorbet z acai był trzy razy lepszy od tego w wiosce olimpijskiej. Ogólnie czułyśmy się tam bezpiecznie, bo jak jest się z przewodnikiem, którego znają, to raczej nie ma obawy, że coś się stanie. Choć w jednym miejscu uprzedził nas, żeby nie robić tam zdjęć, bo są tam różne gangi narkotykowe i jak zobaczą, że coś fotografujemy, to może się zrobić nieprzyjemnie. Wtedy zrozumiałyśmy, że nie ma żartów. Masz brąz i srebro olimpijskie. Nie brakuje złota?Złotym medalem jest dla mnie moja córeczka Ula. ***Agnieszka Kobus-Zawojska (ur. 28 sierpnia 1990 roku w Warszawie) - wioślarka AZS AWF Warszawa. Największe sukcesy święciła w konkurencji czwórek podwójnych: dwukrotna medalistka olimpijska (brąz w Rio 2016, srebro w Tokio 2021), mistrzyni świata (2018), mistrzyni Europy (2018), dwukrotna wicemistrzyni świata (2017, 2019), dwukrotna wicemistrzyni Europy (2011, 2016), trzykrotna brązowa medalistka mistrzostw Europy (2014, 2015, 2020). 25 kwietnia miała miejsca premiera jej książki „Moja walka z depresją” wydawnictwa Novae Res, którą napisała z dziennikarzem sportowym Mateuszem Ligęzą.