Liczy się każdy głos. Stwierdzenie, że „liczy się każdy głos", to nie tylko pusty slogan. Dobitnie przekonali się o tym mieszkańcy gmin Brody oraz Korycin, gdzie jedna wrzucona do urny karta decydowała o tym, kto wygra wybory. Brody to licząca 11 tysięcy mieszkańców gmina wiejska położona w województwie świętokrzyskim. Przed dwoma tygodniami niespodziewanie zrobiło się o niej głośno w całej Polsce, gdy PKW ogłosiła, że w pierwszej turze wyborów samorządowych odnotowano tam… remis.Bohaterami wyrównanego starcia było dwoje kandydatów na stanowisko burmistrza: Roman Janczewski oraz Beata Kowalczuk, którzy zdobyli równo po 631 głosów. Druga tura zapowiadała się niezwykle ciekawie i taka też była. Ostatecznie wygrała Kowalczuk, zdobywając zaufanie 715 mieszkańców, co stanowiło 51.22% wszystkich głosów. Roman Janczewski zdobył ich zaledwie 34 mniej. Jeszcze ciekawiej było w gminie Korycin w województwie podlaskim. W drugiej turze rywalizowali tam wieloletni wójt Mirosław Lech oraz kontrkandydatka Beata Matyskiel. Pierwszy z wymienionych utrzymał swoje stanowisko wygrywając o… jeden głos. Lech otrzymał poparcie 732 mieszkańców, zaś Matyskiel 731. Co ciekawe, aż trzynaście głosów w tej gminie było nieważnych, a przecież każdy z nich mógł przechylić szalę zwycięstwa. Jak informowała jeszcze przed wyborami PKW, w przypadku remisu w drugiej turze o zwycięstwie decyduje wygrana w większej liczbie obwodów, a jeśli i to nie pomoże, decyduje… losowanie.