Dziś hitowy mecz w Lidze Mistrzów. Real Madryt to najbardziej utytułowany klub w Europie, a jego potęga narodziła się w latach pięćdziesiątych XX wieku. Dzisiejszych sukcesów nie byłoby bez Santiago Bernabeu, od którego trzeba zacząć opowieść o wielkim Realu. Czternastoletni Bernabeu rozpoczął treningi w Realu Madryt w 1909 r., siedem lat po założeniu klubu. Ogólnokrajowych rozgrywek jeszcze nie było, piłka nożna w ogóle dopiero raczkowała. Ale młody Santiago pokochał futbol, a jeszcze bardziej pokochał Real. Marzył o potędze Królewskich i te marzenie zrealizował, choć potrzeba było na to czasu. Przyszły prezes Realu jednak go nie marnował. Jako młody adept piłki, pomagał przy budowie stadionu O’Donnell. Wykonywał proste prace budowlane (m.in. malował płoty), a wszystko to robił charytatywnie. Kibice to docenili i szybko stał się ich ulubieńcem.Kariera Santiago Bernabeu Piłkarzem był bardzo dobrym, strzelał dużo goli, choć początkowo chciał grać jako… bramkarz. Od tego pomysłu odwiódł go jego brat. Jego największym osiągnięciem było zdobycie z klubem Pucharu Króla.Po zawieszeniu butów na kołku został trenerem, a następnie sekretarzem klubu. I od razu widać było, że ma do tego smykałkę. Odpowiadał m.in. za transfery.To on stał za sprowadzeniem m.in. Jamiego Lazcano, pierwszej dużej legendy Realu. Zarząd nie widział go w zespole, ale Bernabeu postawił na swoim – i miał rację. Lazcano w pierwszym sezonie ligi hiszpańskiej, w 1929 r., był najlepszym strzelcem Królewskich. W Primera Division Real musiał jednak uznać wyższość Barcelony, która została pierwszym mistrzem kraju.Filozofia Galacticos Na najlepszy okres w swojej historii Real musiał więc jeszcze poczekać. Dziś przeciętny kibic piłki nożnej kojarzy madrycki klub ze słowem „Galacticos” – bo taki przydomek Real zyskał na przełomie wieków, za prezesury Florentino Pereza. Ale prekursorem potęgi „królewskich” był oczywiście, Bernabeu. To on jako pierwszy postawił sobie za cel stworzenie w Madrycie najsilniejszej drużyny piłkarskiej na świecie. I już w latach trzydziestych, jako sekretarz klubu, podkupował rywalom najlepszych piłkarzy, m.in. wyciągnął z Espanyolu wybitnego Ricardo Zamorę czy Josepa Samitiera z Barcelony. W latach pięćdziesiątych, gdy już był prezesem, kontynuował tę politykę, ale na znacznie większą skalę. I stworzył pierwszy klubowy dream team. Zaczęło się od piłkarza, który stał się prawdziwą legendą światowej i europejskiej piłki. A który nosił przydomek „blond strzały”.Walka z Barceloną o Di Stefano „Saeta rubia”, czyli właśnie „blond strzała” – tak nazywano Alfredo Di Stefano. Argentyńczyk był gwiazdą powojennego futbolu. Na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych zyskał olbrzymie uznanie w Ameryce Południowej.Real na pięćdziesięciolecie klubu zaprosił na mecz m.in. Millonarios, w którym występował Di Stefano. Gwiazda kolumbijskiej drużyny zrobiła takie wrażenie na Hiszpanach, że od razu zgłosiły się po niego dwa kluby – Barcelona i Real (mówi się nawet, że zacięta rywalizacja o podpis Argentyńczyka na kontrakcie to początek piłkarskiej „wojny” między tymi zespołami).Sytuacja była jednak skomplikowana, bo Real dogadał się z Millonarios, a Barcelona – z River Plate, wcześniejszym klubem Di Stefano. Argentyński klub rościł sobie prawo do karty zawodniczej napastnika, bo Kolumbijczycy nie byli zrzeszeni w FIFA.Międzynarodowa Federacja Piłkarska umyła ręce i przerzuciła odpowiedzialność na hiszpański związek. Ten wpadł na „genialny” pomysł: Di Stefano dwa pierwsze sezony rozegra w Realu, a dwa kolejne – w Barcelonie. Obie ekipy niechętnie, ale przystały na tę salomonową (przynajmniej w teorii) propozycję. Tyle że na początku przygody z Realem Di Stefano grał fatalnie. Hiszpańska prasa pisała o nim „partacz”.Powiedzieć, że fani byli rozczarowani, to nic nie powiedzieć. Zawiedziona była także Barcelona, która… odsprzedała Realowi pełne prawo do argentyńskiego napastnika.Później kataloński klub mógł tylko gorzko żałować tej decyzji, bo Di Stefano prezentował się znakomicie. Pytanie na ile ta słabsza forma na początku była spowodowana aklimatyzacją, a na ile fortelem Bernabeu. Można się domyślać…Zaczynając od zeraAle po kolei. Zanim doszło do budowy najlepszego zespołu na świcie, Santiago Bernabeu musiał włożyć wiele wysiłku, żeby uratować Real Madryt. Po wojnie klub był w rozsypce. Wielu pracowników zostało zamordowanych, stadion był splądrowany, a pamiątki i trofea – skradzione. Pierwszą decyzją nowego prezesa w 1943 r. była budowa nowego stadionu. Spektakle, jakie miała tworzyć jego ekipa, musiały mieć do tego odpowiednią scenę. Odpowiednio dużą, żeby jak najwięcej zarobić. Prace ruszyły z kopyta i arena była gotowa w 1947 r. Początkowo mieściła 75 tysięcy osób. Na nowym obiekcie Real pomału piął się w górę. Co sezon był w czołówce, ale nie był to jeszcze poziom, żeby odzyskać mistrzostwo. Pamiętajmy bowiem, że wówczas Real nie był najlepszą drużyną w Hiszpanii. Bardziej utytułowane były Barcelona, Atletico Madryt i Athletic Bilbao. Królewscy zdobyli wcześniej tylko dwa tytuły: w 1932 i 1933 r. Wtedy się rozpędzali, ale wojna domowa, która wybuchła w 1936 r., zastopowała ten rozwój.Ulubiony klub generała Franco„Nie mieszajmy sportu z polityką” – słyszymy często. Niestety, bez polityki nie ma sportu. Przynajmniej zawodowego.Real stał się ulubioną drużyną Francisco Franco, ale z czasem. Bernabeu zawsze odpierał zarzuty, jakoby między jego klubem a faszystami można było stawiać znak równości. – To Atletico było drużyną reżimu. Kiedy wojna się skończyła, zamknięto nam pół drużyny w więzieniu, a w Atletico wszyscy byli pułkownikami - mówił. Była to prawda. Ale prawdą było też to, że Santiago, przynajmniej na początku, był sympatykiem frankizmu. Podczas wojny domowej sam walczył w oddziałach generała Franco. Dlatego ten nie przeszkadzał w rozwoju Realu, a gdy zespół znacznie przewyższył Atletico, władza szybko podpięła się pod sukcesy Królewskich. Bernabeu wiedział, że musi żyć dobrze z reżimem. To była swoista symbioza. Real rozsławiał Hiszpanię na arenie międzynarodowej, a na krajowym podwórku ucierał nosa klubom baskijskim i katalońskim. Franco mógł być zadowolony. Plejada W 1953 r., czyli w roku, kiedy Alfredo Di Stefano dołączył do Realu, madrytczycy po 21 latach wrócili na tron w La Liga. Doszło do tego między innymi dzięki „cudownie” odnalezionej formie Argentyńczyka. Nowa gwiazda zespołu z Madrytu została królem strzelców rozgrywek. Następnie stadion Królewskich został przebudowany – jego pojemność wzrosła do, bagatela, 120 tysięcy. Obiekt oficjalnie przyjął też imię Santiago Bernabeu (nosi je po dziś). Tak więc prezes klubu szybko stał się legendą za życia. Na tym się jednak nie zatrzymał. Bernabeu uznaje się też bowiem za jednego z inicjatorów stworzenia europejskiego Pucharu Mistrzów, czyli poprzednika dzisiejszej Ligi Mistrzów. Hiszpania to jedno, ale on chciał, żeby jego klub był najlepszy w Europie. I tak też było. Pierwsza edycja ruszyła w sezonie 1955/56. Real wygrał rozgrywki, pokonując w finale po zaciętym meczu Stade de Reims 4:3. Najlepszym zawodnikiem francuskiej ekipy był wówczas Francuz Raymond Kopa. W następnym sezonie mający polskie korzenie Kopa był już piłkarzem Realu Madryt. Tak właśnie działał Bernabeu. To on rozpoczął tradycję skupywania najlepszych piłkarzy do Madrytu, z której to Królewscy słyną do dziś.Rok później Real obronił Puchar Europy, a finał rozegrano na Estadio Santiago Bernabeu. Obejrzało go z trybun 124 tysiące ludzi! Królewscy pokonali Fiorentinę 2:0 po golach Di Stefano i genialnego Francesco Gento.Dwie największe gwiazdy w jednym klubieReal był plejadą gwiazd. A wypełnioną świetnymi graczami scalał Di Stefano, choć mówiono, że to koledzy muszą się do niego dostosować. Ale było wiele silnych charakterów. Jak choćby Miguel Munoz, który w 1958 r. zawiesił buty na kołku, a rok później był już pierwszym trenerem Królewskich. To był pierwszy okres w historii klubu, kiedy Hiszpanom tak bardzo udało się zdominować europejską piłkę. Ale mimo że Real wygrywał w Pucharze Europy trzy razy z rzędu (w 1958 r. wygrał w finale po dogrywce z Milanem), to Bernabeu było mało. Po kolejne posiłki sięgnął tym razem za Żelazną Kurtynę. Udało mu się ściągnąć do klubu Ferenca Puskasa, najlepszego gracza legendarnej węgierskiej „złotej jedenastki”.Miał więc w zespole dwie największe gwiazdy światowego futbolu. To trochę tak, jakby w jednej drużynie grali Messi z Ronaldo.Były obawy jak obaj panowie się dogadają, ale Puskas dostosował się do sytuacji panującej w szatni. Zaakceptował fakt, że to Alfredo jest samcem alfą w tym stadzie i skupił się na grze w piłkę. A robił to świetnie.Efekt? W 1959 r. Real po raz czwarty z rzędu wywalczył Puchar Europy (w finale znów pokonał Stade de Reims), a w 1960 r. zrobił to po raz piąty. Mecz finałowy z Eintrachtem Frankfurt na Hampden Park w Glasgow przeszedł do legendy. Królewscy wygrali 7:3. Cztery gole strzelił Puskas, a trzy – Di Stefano. Wymowne. Real podąża drogą wyznaczoną przez BernabeuFunkcję sternika Realu Bernabeu pełnił do śmierci w 1978 r. W tym czasie jeszcze raz, w 1966 r., cieszył się ze zdobycia Pucharu Europy. Ogółem przez okres jego prezesury Królewscy 16 razy zdobywali mistrzostwo Hiszpanii, sześć razy Puchar Króla i wiele innych trofeów.Jego spuścizna jest nieoceniona. Zaszczepił w klubie zasady, które są kultywowane do dzisiaj. Zwłaszcza przez Florentino Pereza, który spędził setki godzin na rozmowach z Alfredo Di Stefano, wspominającym Berbnabeu.Perez działa w taki sam sposób jak jego poprzednik: pozyskuje najlepszych piłkarzy na świecie, bez względu na koszty. I tworzy galaktyczne składy. Na początku wieku pozyskał Luisa Figo, Cleude’a Makalele, Zinedine’a Zidane’a, Ronaldo, Davida Beckhama czy Sergio Ramosa.W 2009 r., gdy wrócił do Realu po trzyletniej przerwie, zaczął ponowne urzędowanie z przytupem: w jednym roku sprowadził Kakę, Karima Benzemę, Cristiano Ronaldo i Xabiego Alonso.Real jako pierwszy klub w historii wyłożył 100 milionów euro na zakup piłkarza. Właśnie za tyle kupił w 2013 Garetha Bale’a z Tottenhamu Hotspur.Można dyskutować o rentowności madryckiego przedsięwzięcia (w latach dziewięćdziesiątych klub przeżywał poważne kłopoty finansowe, ale znów okazało się, że ma bardzo przydatne kontakty z władzą), ale to temat na inną historię. Natomiast nie ma wątpliwości, że Real jest piłkarską potęgą i punktem odniesienia dla najlepszych. I to było marzenie Santiago Bernabeu. Królewscy aż czternastokrotnie sięgali po najważniejsze europejskie trofeum i są pod tym względem rekordzistami. A licznik z pewnością jeszcze się nie zatrzymał.Czy powiększą ten dorobek w tym roku? Szanse są spore, choć łatwo nie będzie, bo w ćwierćfinale na przeszkodzie staje obrońca tytułu: Manchester City, który przed rokiem okazał się lepszy w półfinale. W pierwszym spotkaniu na Estadio Santiago Bernabeu padł remis 3:3. Rewanż w środę w Anglii.