Nie tak to miało wyglądać. Po losowaniu grup eliminacyjnych trudno było sobie wyobrazić, że może do tego dojść, a jednak… Występ reprezentacji Polski na Euro stoi pod dużym znakiem zapytania. Piłkarze Michała Probierza pierwszy z dwóch wymaganych wykrzykników muszą postawić już dziś. Na PGE Narodowym zmierzą się z Estonią. Transmisja o godz. 20:45 w Jedynce i TVP Sport. Teoretycznie to nie miało prawa się nie udać. Gdy w październiku 2022 roku rozlosowano grupy eliminacji mistrzostw Europy, nawet najwięksi pesymiści – a tych wokół piłkarskiej reprezentacji Polski kręci się przecież mnóstwo – nie brali pod uwagę, że Lewandowskiego i spółki zabraknie w Niemczech. „Z kim tu przegrać?” – pytano, zerkając na grupę, do której los przydzielił nam Czechów, Albanię, Mołdawię i Wyspy Owcze.Znawcy futbolu podkreślali, że i Czesi, i Albańczycy to nie są przecież przypadkowe zbieraniny. Że grywali w tym stuleciu na wielkich turniejach, że mają w składzie zawodników z Premier League czy Serie A. Pomimo tego, wszyscy byli jednak zgodni: awans to obowiązek, zwłaszcza, że kwalifikować miały się aż dwie z pięciu drużyn. I, żeby oddać reprezentacji Polski sprawiedliwość, to wciąż może się udać. Tyle że po drodze nasi piłkarze zawiedli na tak wielu frontach, w starciach z tak przypadkowymi rywalami, że trudno uwierzyć, by nagle mieli olśnić kibiców. Doszliśmy do punktu, w którym nawet wygrana z Estonią, u siebie, przy wypełnionym po brzegi PGE Narodowym, nie jest brana za pewnik.W „grupie śmiechu”, jak nazywało ją wielu (w kontrze do popularnych „grup śmierci”), zajęliśmy przecież trzecie miejsce. Lepsi byliśmy tylko od Mołdawii i Wysp Owczych, z tym, że z tą Mołdawią to niekoniecznie, bo w bezpośrednich starciach ze 155. drużyną rankingu FIFA („wycenianą” niżej niż Jemen, Hongkong, Surinam czy Wyspy Salomona) Polacy zdobyli zaledwie punkt. Znajome rejonyFeralne, wstydliwe, fatalne eliminacje zaczynał Fernando Santos, którego Cezary Kulesza sprowadzał jako prezent dla całej Polski i Polaków. Oto mistrz Europy z Portugalią, utytułowany trener, wielki fachowiec, za setki tysięcy złotych miesięcznie zgodził się zrobić coś dobrego z naszą kadrą, która może i miała niezłe wyniki, ale za Czesława Michniewicza grała tak, że oczy bolały. Skąd pomysł, że akurat Santos, znany z tego, że nawet drużynę z Cristiano Ronaldo, Bruno Fernandesem czy Bernardo Silvą zmusił do ultradefensywnej gry, doda grze Polaków polotu? To pozostaje słodką tajemnicą prezesa.Prezesa, który dość szybko zorientował się, że nic z tej przygody nie będzie. Santosowi więc podziękował i na ostatni fragment eliminacji zorganizował wielki konkurs, który miał wyłonić jego następcę. „Konkurs” tylko z nazwy, tylko jako marketingowy chwyt, bo jak się potem okazało – Kulesza wiedział od razu, do kogo kierować się po pomoc. Padło na starego znajomego z Jagiellonii, Michała Probierza, który „wygrał” rywalizację z Markiem Papszunem czy Janem Urbanem. Probierz, choć nie można go jeszcze skreślać, okazał się pomysłem umiarkowanie trafionym. Gdy obejmował kadrę, awans wciąż był do uratowania (rywale okazali się równie przeciętni jak my), ale w meczu, który trzeba było wygrać, „Polski Guardiola” i jego świta tylko zremisowali u siebie ze wspominanymi Mołdawianami. To wtedy stało się jasne, że na Euro możemy grać tylko dzięki wygranym barażom. Barażom, do których trafiliśmy przez uprzejmość UEFA. Federacja wymyśliła sobie bowiem, że mistrzostwa Europy, w których jeszcze w czasach Laty czy Bońka grało po osiem drużyn, poszerzy do… 24 zespołów. Wielu kibiców i ekspertów śmiało się, że trudniej jest na Euro nie zagrać niż zagrać. Polska może więc dokonać czegoś naprawdę spektakularnego! Zanim to jednak nastąpi, dajmy sobie szansę. Zwłaszcza, że smak gry w barażach znamy. Dwa lata temu, przed mundialem w Katarze, pokonaliśmy Szwedów (2:0) i awansowaliśmy, choć wielu nie dawało nam szans. Polacy pokazali jednak charakter, zmobilizowali się wtedy, kiedy trzeba, by ostatecznie dać kibicom sporo radości. Na Śląskim grali wówczas m.in. Szczęsny, Cash, Lewandowski, Zieliński, Moder czy Szymański, a więc ludzie, którzy wciąż stanowią o sile tej kadry i z Estonią też pewnie na boisku się pojawią. Wiedzą jak wygrywać, trzeba im tylko o tym przypomnieć.To dopiero początekEstończycy to pewnie poziom Mołdawii, może ciut lepiej. Ostatni mecz na arenie międzynarodowej wygrali… w styczniu 2023 roku, pokonując na wyjeździe Finlandię. Zasadą jest, że remisują lub przegrywają, najczęściej różnicą co najmniej dwóch bramek. Z Polską grali dziewięć razy, wygrali raz – w ostatnim meczu pomiędzy tymi zespołami, w 2012 roku (0:1). Szczęsny, Grosicki i Lewandowski pewnie pamiętają, choć piłkarze mają tę łatwość, że mecze towarzyskie wyrzucają z głowy dość szybko. Ot, nieistotny sparing. Może i dobrze? Teoretycznie nie ma takiej siły, która mogłaby sprawić, że z Estonią przegramy. Oni sami mówią zresztą: „w niczym nie jesteśmy lepsi, ale też nikt nie może zabronić nam marzyć”. Przyjechali do Warszawy spełniać sny, pograć na jednym boisku z „Lewym”, wymienić się koszulką. Ich wygrana byłaby jednak postrzegana w kategoriach cudu. Z naszej perspektywy – koszmaru, tragedii, po którym, proszę się nie zdziwić, wielu będzie apelowało (który to już raz?), żeby polską piłkę „zaorać” i zacząć wszystko od nowa. Oby nie. Estonia to pierwszy z dwóch przystanków, z tym że raczej „na żądanie”. Motorniczy Probierz nie zamierza zatrzymywać się choćby na chwilę, bo już za pięć dni starcie najważniejsze, kluczowe. Rywalem: Walijczycy lub Finowie. Nikt nie ma złudzeń, że raczej ci pierwsi. W Cardiff, na ich stadionie, wypełnionym po brzegi, przy żądnych krwi brytyjskich kibicach. Z zespołem, przynajmniej na papierze, na poziomie Polski, a pewnie trochę lepszym. I to będzie mecz o „być albo nie być” na Euro. Pewnie wielu naszych reprezentantów jest myślami właśnie tam. I trudno im się dziwić. Bo przegrać z Estonią – choć „w Europie nie ma już słabych drużyn” – to będzie po prostu wstyd.Wstyd tym większy, że w znakomitej formie jest ostatnio lider, kapitan, najlepszy polski piłkarz ostatnie dekady – Robert Lewandowski. Sam powtarza, że czuje się fizycznie lepiej niż dziesięć lat temu, a forma, jaką osiągnął w kluczowych momentach sezonu, daje Barcelonie nadzieję nie tylko na dogonienie Realu Madryt w La Liga, ale i powalczenie o sukces w Lidze Mistrzów. „Lewy” niemal w pojedynkę rozprawił się ostatnio z żelazną defensywą Atletico Madryt, więc Ragnar Klavan czy Marten Kuusk nie powinni robić na nim wrażenia. Gdzie i kiedy oglądać mecz? Mecz Polska – Estonia pokaże na żywo Telewizja Polska. Spotkanie będzie można oglądać TVP1, TVP Sport i na stronie TVPSPORT.pl od godz. 20:45. Przedmeczowe studio poprowadzi Jacek Kurowski, a jego gośćmi będą: Dariusz Szpakowski, Adrian Mierzejewski, Jakub Wawrzyniak i Rafał Ulatowski. Reporterami na PGE Narodowym będą z kolei: Sylwia Dekiert, Maja Strzelczyk, Hubert Bugaj i Kacper Tomczyk. Spotkanie skomentują Mateusz Borek i Robert Podoliński.Spotkanie na PGE Narodowym poprowadzi znany słoweński arbiter Slavko Vincic. Jeśli wygramy z Estonią, już 26 marca (wtorek) zagramy na wyjeździe ze zwycięzcą meczu Walii z Finlandią.Przewidywany skład reprezentacji Polski na mecz z Estonią: Szczęsny – Salamon, Bednarek, Kiwior – Zalewski, Romanczuk, Zieliński, S. Szymański, Frankowski – Lewandowski, Świderski