Nie dopuszczono niezależnych obserwatorów. Na Białorusi zakończyły się w niedzielę trwające od tygodnia połączone wybory do parlamentu i władz lokalnych. Niezależni eksperci nazywają je rytuałem i treningiem przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi. Start w nich zapowiedział w niedzielę Alaksandr Łukaszenka. Stany Zjednoczone potępiły cały proces. Jak powiadomił portal Zierkało, o godz. 20 czasu lokalnego (godz. 18 w Polsce) ogłoszono zakończenie głosowania i zamknięcie lokali wyborczych. Wstępne wyniki wyborów zostaną podane w poniedziałek.Rzecznik amerykańskiego departamentu stanu Matthew Miller napisał w oświadczeniu, że niemożliwe jest przeprowadzenie wolnych i uczciwych wyborów w atmosferze strachu, w kraju, gdzie jest ponad 1400 więźniów politycznych. „Wspieramy demokratyczne dążenia narodu białoruskiego” – oświadczył rzecznik.Kampanii wyborczej towarzyszyły represje wymierzone w opozycjonistów i bezprecedensowe środki bezpieczeństwa. Działacze opozycji, przebywający za granicą, wezwali Białorusinów do bojkotu wyborów, w których do kandydowania dopuszczono tylko osoby lojalne wobec reżimu Łukaszenki. – Wybory lokalne w ogóle powinny były się odbyć jeszcze w 2022 roku, a parlamentarne – w 2023 roku, ale chodziło o to, żeby jak najbardziej odsunąć to w czasie (od protestów po sfałszowanych wyborach prezydenckich, które rozpoczęły się w 2020 roku). Obie kampanie zostały przesunięte pod pretekstem jednego dnia głosowania – powiedział politolog Alaksandr Kłaskouski.Nazywając obecne wybory rytuałem, który ma potwierdzić legitymację Łukaszenki i stać się treningiem dla aparatu państwowego przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi analityk ocenia, że Łukaszenka po raz kolejny sięgnie po władzę. Przewidywania te potwierdziły się w niedzielę. Władze białoruskie nie dopuściły także do udziału w procedurze głosowania miejscowych niezależnych obserwatorów i dziennikarzy zagranicznych. Prawdziwa statystyka frekwencji będzie znana po podsumowaniu świadectw uczestników kampanii wyborczej.