Począwszy od 19 maja, mamy do czynienia z serią incydentów dyplomatycznych w relacjach polsko-ukraińskich. Począwszy od 19 maja, mamy do czynienia z serią incydentów dyplomatycznych w relacjach polsko-ukraińskich. Wywołują one w Polsce zdumienie i rozczarowanie. Narzekaniom – czy to na niewdzięczność Ukrainy, czy też na rzekomą nieudolność rządu – nie towarzyszy jednak poważna refleksja na temat przyczyn tego stanu rzeczy. Szanujący się analitycy nie mogą jednak zwolnić się z wysiłku intelektualnego zrozumienia sytuacji poprzez zadeklarowanie, że jedna ze stron jest – mówiąc elegancko – niemądra. Jak jest w rzeczywistości, opiszą historycy za kilkadziesiąt lat, gdy odtajnione zostaną archiwa. Znane informacje publicznie pozwalają nam jednak już dziś postawić hipotezę dającą odpowiedź na pytanie o to, co i dlaczego dzieje się w stosunkach polsko-ukraińskich. Spróbujmy zatem poskładać wszystkie elementy geopolitycznej układanki i zobaczyć jej szeroki obraz, nie ograniczony do stosunków między Polską a Ukrainą. Co się wydarzyło – lista incydentówPierwszym z rozpoczętej wiosną serii incydentów w relacjach polsko-ukraińskich była absolutnie nieproporcjonalna reakcja ambasadora Ukrainy w Polsce Wasyla Zwarycza na wypowiedź rzecznika MSZ Łukasza Jasiny, udzieloną portalowi onet.pl. Wypowiedź niezręczna – to fakt, ale taka, która padła po usilnym drążeniu przez dziennikarkę tematu rzezi wołyńskiej i zadania przez nią pytania o to, czy „prezydent Zełenski powinien przeprosić za Wołyń”. To dziennikarka była autorką sformułowania „powinien”. Rzecznik je podjął, co było odruchem i nieuwagą (lepiej było powiedzieć, że „Polska oczekuje…”), ale uznanie przez ambasadora Zwarycza, że rzecz wymaga publicznego ostrego potępienia, było krokiem zadziwiającym. Gdyby był to jednostkowy wypadek, można by go uznać za błąd przewrażliwionej dyplomacji, działającej w warunkach przeciążenia emocjonalnego spowodowanego wojną. Polska słusznie zareagowała w sposób łagodzący, tak poprzez wypowiedź szefa MSZ prof. Zbigniewa Raua, ucinającą spór, jak i przez wysyłanie Łukasza Jasiny na urlop.17 czerwca media polskie obiegła wypowiedź Antona Drobowycza – szefa ukraińskiego IPN – grożącego odmową zgody na ekshumacje ofiar rzezi wołyńskiej do czasu rozwiązania przez Polskę kwestii odnowienia poprzez przywrócenie stanu pierwotnego, legalnie – zgodnie z polskim prawem wymurowanej tablicy pamiątkowej ku czci żołnierzy UPA poległych w walce z NKWD, a zniszczonej kilka lat temu przez wandali. W kwestii samej tablicy Drobowycz ma oczywiście rację, w kwestii ekshumacji równie oczywiście jej nie ma. Wiązanie obu rzeczy było grubą niezręcznością, z oczywistymi konsekwencjami. Nie wymagało bowiem wielkiej wyobraźni przewidzenie, że taka deklaracja wywoła w Polsce gwałtowne emocje antyukraińskie i umożliwi atakowanie rządu przez opozycyjną Konfederację za „wysługiwanie się Ukrainie, która odpłaca czarną niewdzięcznością”, a przez PO „za konfliktowanie się ze wszystkimi i brak skuteczności w załatwieniu czegokolwiek”, a nawet „za sprzyjanie Rosji poprzez spieranie się z Ukrainą”. Polska ponownie załagodziła sprawę – słusznie przyjmując stanowisko, że to nie szefowie IPN winni kształtować relacje międzypaństwowe Warszawy i Kijowa.Polsko-ukraiński spór o nielegalne przeciekanie na polski rynek wewnętrzny ukraińskich produktów rolnych, przesyłanych tranzytem przez nasz kraj, miał już poważniejszy charakter i dotyczył realnych, współczesnych, a nie historycznych interesów obu stron. Polska nigdy nie sprzeciwiała się tranzytowi ukraińskich produktów rolniczych, lecz jedynie nielegalnemu przenikaniu wpuszczanych do naszego kraju towarów na rynek polski. Ukraina, oskarżając Polskę o to pierwsze, zachowywała się nielojalnie i nie wykazała zrozumienia potrzeb politycznych i gospodarczych swojego oddanego sojusznika. Działała też niekompetentnie, błędnie powołując się na zasady Światowej Organizacji Handlu, których Polska nie złamała. To jednak tylko polowa tego obrazu.Ważnym kontekstem stanowiącym jego drugą połowę jest długa bierność Komisji Europejskiej, która jest odpowiedzialna za ochronę jednolitego rynku europejskiego przed nielegalnym napływem towarów z państw trzecich, a która podjęła stosowne działania dopiero pod presją Polski i zgromadzonej wokół Rzeczypospolitej koalicji pięciu państw wschodniej flanki Unii. Wspólna polityka rolna UE należy zaś do sztandarowych obszarów unijnej aktywności niemal od zarania integracji europejskiej. Jest polityką wspólnotową, a nie międzyrządową, a to oznacza, że Komisja Europejska ma wyłączność na działanie w tym obszarze. Mało tego KE jest na mocy art.32.d Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej bezpośrednio zobowiązana do działania w intencji ochrony rynków państw członkowskich przed zaburzeniami.Obowiązku tego KE na czas nie dopełniła, a wprowadzone w końcu przez nią ograniczenia wwozu ukraińskich produktów wygasają 15 września i mamy obecnie do czynienia z drugą rundą gry – tym razem o ich utrzymanie. Innymi słowy Ukraina i UE usiłują postawić rząd polski wobec wyboru między ponoszeniem strat wizerunkowych i wyborczych wskutek braku skutecznego przeciwdziałania przenikaniu ukraińskiej żywności na rynek polski a ponoszeniem tychże strat w innych częściach elektoratu z powodu skonfliktowania się z Ukrainą i działania poza mechanizmami UE (To ostatnie oskarżenie jest nieprawdziwe, gdyż państwa członkowskie mają prawo same chronić swój rynek w sytuacjach nadzwyczajnych, a taką niewątpliwie jest wojna w kraju sąsiednim, ale kto to skutecznie wytłumaczy euroentuzjastycznemu elektoratowi PO, jeśli padnie oskarżenie pod adresem rządu o działanie poza procedurami UE?).Wezwanie do MSZ Ukrainy ambasadora RP (jedynego, który pozostał w atakowanym Kijowie i nie uciekł) z powodu w swojej istocie łagodnej wypowiedzi ministra Marcina Przydacza i dokonanie tego w dniu 1 sierpnia w rocznicę Powstania Warszawskiego, jest – oglądane wycinkowo – bez szerszego kontekstu – posunięciem niezrozumiałym i wręcz absurdalnym. Wszak akt taki (wezwanie ambasadora do MSZ kraju rezydowania) jest sygnałem skrajnego niezadowolenia, zarezerwowanym na sytuacje naprawdę poważne. Polska dokonywała ostatnio takich posunięć wobec Rosji, oskarżającej ustami swego prezydenta nasz kraj o chęć aneksji części Ukrainy i wobec Białorusi, której chargé d affaires (z braku ambasadora) został wezwany na Szucha po naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej przez wojskowe śmigłowce białoruskie w kontekście wypowiedzi rosyjskich oficjeli, grożących marszem na Warszawę i Rzeszów i koncentracji Grupy Wagnera przy granicach z Polską, grożącej incydentami zbrojnymi. Stan relacji polsko-ukraińskich absolutnie nie usprawiedliwia podobnego kroku Dokonano go jednak z błahego powodu. Jest on przy tym zwieńczeniem serii tego typu posunięć, a nie jednostkowym „wypadkiem przy pracy”. Dlaczego?Kontekst międzynarodowy „nieporozumień” polsko-ukraińskichTo, że Rosji zależy na skłóceniu Polaków z Ukraińcami, to truizm i nie będziemy się tym zagadnieniem zajmować w niniejszym artykule, traktując je jako oczywiste. Kontekst międzynarodowy incydentów dyplomatycznych w relacjach polsko-ukraińskich ma jednak także swój wymiar zachodni.Szczyt NATO, obok wielkiego sukcesu Polski, jakim było ustanowienia planów ewentualnościowych (tzn. obronnych) dla wschodnich rubieży Sojuszu i decyzja o budowie sił wojskowych zdolnych do zablokowania wdarcia się sił rosyjskich na terytorium RP, przyniósł także szereg wydarzeń negatywnych, nawet jeśli oczekiwanych: Ukraina nie otrzymała statusu państwa kandydata do NATO, nie wypowiedziano aktu stanowiącego NATO-Rosja z 1997 r., a szczytowi w Wilnie towarzyszyła deklaracja prezydenta USA Joego Bidena, że następnym sekretarzem generalnym NATO powinna być Ursula von der Leyen. Wszystkie te posunięcia zgodne są z linią polityki niemieckiej, dążącej do pozostawienia otwartej możliwości porozumienia z Rosją kosztem Europy Środkowej. Ich zaistnienie z poparciem Waszyngtonu pozwala wysnuć wniosek, że USA postanowiły budować system bezpieczeństwa europejskiego w oparciu o Niemcy. Ukraińcy dostali taki przekaz jednocześnie z Waszyngtonu i z Berlina.Niemcy pragną obalenia obecnego rządu RP i ich działania na rzecz osiągnięcia tego celu powodują, że Polska pod rządami PiS jest skonfliktowana z Niemcami. Sympatie ideologiczne amerykańskich demokratów także są po stronie polskiej opozycji, a obecna administracja USA najwyraźniej nie potrafi rozsądnie wybrać pomiędzy interesem strategicznym USA jako państwa (a jest nim pozostanie PiS przy władzy) a owymi sympatiami.Amerykanie naiwnie uważają ponadto obecny rząd RP za przeszkodę na drodze do zgodnego współdziałania USA-RFN-RP. Wszystko wskazuje na to, że Biden (którego najlepszy wiek męski przypadał na okres zimnej wojny, gdy RFN była w Europie głównym kontynentalnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych) i demokraci wierzą, że ewentualny przyszły rząd polski, zdominowany przez PO, będzie współpracował z Niemcami, a Niemcy zapewnią spokój od strony Rosji i solidarność UE z USA na kierunku chińskim. Grają więc, podobnie jak Niemcy, na obalenie obecnego rządu RP w najbliższych wyborach.Marzenia i ignorancjaUkraina pragnie przystąpić do NATO (co w decydującej mierze zależy od zdobycia poparcia USA) oraz do Unii Europejskiej (o czym zadecydują w lwiej części Niemcy). Ocena realności tych pragnień wymagałaby osobnego potężnego artykułu.Tu odnotujmy tylko, że skala rozpoznania rzeczywistości tak na kierunku natowskim, unijnym, jak i polskim jest w Kijowie niewielka. Jest przy tym rzeczą naturalną, że naród toczący śmiertelną walkę z Moskalami o przetrwanie chwyta się każdej nadziei i ma tendencje do myślenia życzeniowego. Świadczą o tym nieskrywane wyrazy głębokiego rozczarowania Kijowa brakiem zaproszenia w Wilnie Ukrainy do NATO (co przecież nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem), naiwna wiara w szybką ścieżkę do członkostwa w UE, którą w wyobraźni Ukraińców mają zapewnić Niemcy, oraz poważne braki w rozpoznaniu natury polskiej sceny politycznej. O przyczynach tego stanu rzeczy pisałem już wielokrotnie.Ukraina to biedny kraj. Nie miał funduszy na organizowanie think tanków, konferencji eksperckich, podróży studyjnych itd. W ostatnich 30 latach nad Dnieprem lwią cześć debaty na temat sytuacji międzynarodowej prowadzono za pieniądze niemieckich fundacji. Obraz UE, NATO i Polski, funkcjonujący w ukraińskiej klasie politycznej, jest więc ukształtowany pod wpływem tego faktu. Obecnie zaś wzmacniany jest przekazem płynącym z Waszyngtonu, Berlina i od naszej opozycji, która przed 2015 r. miała większe od PiS środki na nawiązywanie kontaktów na Ukrainie na szczeblu eksperckim i korzystała obficie z oferty fundacji niemieckich i Sorosa.Na Ukrainie nie ma odpowiedników polskiego PISM, OSW, Studium Europy Wschodniej UW, Instytutu Europy Środkowej z Lublina itd., gdzie w sumie kilkudziesięciu lub kilkuset ekspertów pięć dni w tygodniu, osiem godzin dziennie studiuje sytuację na Ukrainie i wokół niej i służy swoją wiedzą w zorganizowany strukturalnie sposób decydentom rządowym. Takiej pracy w odniesieniu do Polski nikt w sensie strukturalnego współdziałania zespołów eksperckich i administracji rządowej na Ukrainie nie wykonuje. Ignorancja co do sceny politycznej w naszym kraju jest więc nad Dnieprem głęboka i negatywnie ciąży na polityce Kijowa.Zwycięstwo Ukrainy nad Moskalami leży w najżywotniejszym interesie Rzeczypospolitej. Ukraińcy sądzą więc, że Polska będzie popierała Ukrainę w jej wojnie z Rosją, cokolwiek zrobi Kijów. Jest to opinia tylko połowicznie prawdziwa. Interes Polski istotnie nakazuje nam wspieranie walczącej Ukrainy z wszystkich sił, ale w Kijowie nie zdają sobie sprawy, że nie każdy rząd polski będzie się kierował interesem RP.O co w tym wszystkim chodzi?Jeden incydent to przypadek, dwa to pech, trzy to linia polityczna, a cztery to absolutna pewność, że akcja jest świadoma i zdeterminowana. Seria wyżej wymienionych incydentów dyplomatycznych, ich charakter (merytorycznie miałki poza kwestią rolną) i powtarzająca się przesadna reakcja strony ukraińskiej, wyglądają na szukanie przez Kijów na siłę konfliktu, by pomóc PO obalić rząd, który „z niczym sobie nie radzi i ze wszystkimi jest skonfliktowany” i otworzyć nań atak ze strony Konfederacji pod hasłem: „naiwnie wysługiwali się Ukrainie to mają”. Może to PiS kosztować 1–3 proc. głosów, co może wystarczyć do zwycięstwa PO. Celem całej tej gry jest bowiem zmiana rządu w Polsce. Instrumentem nie do pogardzenia w jego osiągnięciu jest sprowokowanie sytuacji, w której nastąpi utrata elektoratu przez Zjednoczoną Prawicę na rzecz antyukraińskiej i prorosyjskiej Konfederacji, wskutek „skompromitowania proukraińskiej postawy rządu przez wrogą Polsce politykę Ukrainy” (to będzie przekaz dla konfederatów). Konfederacja nie ma zresztą realnie innej roli do odegrania na polskiej scenie politycznej, jak tylko właśnie taką – reszta to opowieści dla naiwnych. Osobnym „zyskiem” opozycji jest wzmocnienie przekazu wyborczego PO przez wykazywanie, że rząd „skonfliktował się z atakowaną przez Rosję Ukrainą i to wbrew UE”).Ukraina i USA się mylą, a my znów mamy racjęNiemcy działają w swoim interesie tak, jak definiują go niemieckie elity polityczne, a jest nim obalenie obecnego rządu polskiego. Amerykanom i Ukraińcom jednak jedynie wydaje się, że postępują rozsądnie. Opozycja liberalno-kosmopolityczna w Polsce jedynie udaje, że jest proukraińską i antyrosyjska, ale tylko ludzie zupełnie niezorientowani mogą mieć złudzenia, że będzie prowadziła wobec Ukrainy, Rosji, a także USA jakąkolwiek politykę inną niż wskazana przez Berlin. Ukraińcy i USA się mocno zdziwią, jak będzie rząd PO i okaże się, że „nie będzie robił łaski Amerykanom”, a w obliczu rosyjskiego najazdu na Ukrainę „wpadnie do domu, zamknie się i będzie się opiekował swoimi dziećmi”, jak to już swego czasu deklarowali odpowiednio minister Sikorski i premier Kopacz. Póki co nie wydaje się, byśmy byli w stanie to wytłumaczyć Amerykanom czy Ukraińcom. Istnieje poważna groźba, że Waszyngton i Kijów stracą w Polsce sojusznika na własne życzenie, a wygrają na tym Niemcy i Rosja. Jestem jednak optymistą. Polacy to rozsądny naród. Powierzanie władzy groteskowej opozycji w sytuacji zagrożenia granic Rzeczypospolitej ze strony Rosji i Białorusi to ekstrawagancja polityczna, na którą nie możemy sobie pozwolić. Ostrzegaliśmy przed Rosją w czasach amerykańskiego z nią resetu i budowania przez UE strategicznego z nią partnerstwa. Wyśmiewano nas wtedy. Dziś ostrzegamy – Niemcy nie spełnią nadziei pokładanych w nich przez Amerykanów i Ukraińców, nie spełni ich też ewentualny powolny Berlinowi rząd zdominowany przez PO. Uwierzcie nam tym razem, zanim się boleśnie o tym przekonacie. Znów to my mamy rację.