Cofamy się o mniej więcej osiem lat. Reporter portalu tvp.info przeprowadził uliczną sondę wśród mieszkańców Warszawy. Mieszkańcy stolicy stanowczo nie zgadzają się na przymusową relokację uchodźców, którą próbuje narzucić Unia Europejska. Respondenci nie kryli również oburzenia w związku z groźbami kar dla krajów, które nie zgodzą się na niesprawiedliwy mechanizm. – Jeśli chodzi o UE, to mam wrażenie, że wpływa na nas jak komuna – powiedziała jedna z rozmówczyń. Wojna na Ukrainie, a raczej jej następstwa dla Polski, kolejny raz pokazuje nam nie tylko hipokryzję, ale i rasizm Unii Europejskiej. Nie dość bowiem, że Unia nie bierze pod uwagę przyjęcia przez Polskę co najmniej miliona uchodźców z Ukrainy, to gdy już na odczepnego przyznaje na nich środki finansowe, to jakoś zupełnie inaczej liczy sobie życie ukraińskiej matki z dziećmi, a inaczej młodego, silnego i zdolnego do pracy przybysza zza Morza Śródziemnego. I różnica ta jest bardzo znacząca, bo wsparcie Unii na jednego przybysza z Ukrainy wynosi ok. 200 zł, natomiast kara za nieprzyjęcie uchodźcy z kierunku afrykańskiego wynosić ma kilkaset razy więcej, ok. 100 tys. zł na osobę. A tak naprawdę jest jeszcze gorzej, bo pomoc unijna dla Ukraińców nie pochodziła przecież nawet z żadnych nowych pieniędzy, lecz była jedynie ochłapem – łaskawie przekierowanymi na ten cel niewykorzystanymi środkami z funduszy na walkę z pandemią. Nie mogąc już mówić o braku gościnności, zwolennicy przyjmowania imigrantów często zarzucają Polakom, a zwłaszcza polskim władzom rasizm. Świadczyć ma o nim fakt, że od wielu miesięcy do naszego kraju nie wpuszczamy mieszkańców wielu egzotycznych, oddalonych od nas o tysiące kilometrów państw, którzy na terytorium Białorusi z latających samolotami turystów magicznie zmieniają się w zmarzniętych i wygłodzonych uchodźców. I nie neguję tu faktu, że możemy mieć w tej sytuacji do czynienia z wieloma ludzkimi dramatami, mam też nadzieję, że zgodnie z przekazywanymi przez siebie informacjami Straż Graniczna wielokrotnie pomogła osobom, znajdującym się w obliczu zagrożenia życia i zdrowia. Nie zmienia to jednak tego, że mamy tu do czynienia nie z uchodźcami w myśl rozumienia prawa międzynarodowego, lecz z prowadzonymi za pośrednictwem ludzi, których motywów i sytuacji często nie znamy, wojny hybrydowej z Polską i całym światem Zachodu. Pamiętają państwo na pewno wypowiedzi w duchu „wpuszczać wszystkich, a potem sprawdzać, kim są”. To taktyka, której cenę płacą mieszkańcy „starej Unii” do dziś, zapłacili ją choćby wczoraj na francuskim placu zabaw – i nie jest to cena niska. Dziś z jednej strony urzędnicy unijni, w tym szwedzka komisarz czy szefowa niemieckiego MSW, deklarują zrozumienie i wsparcie dla władz polskich w ich działaniach, równocześnie jednak forsują siłowo, z pogwałceniem zwyczajów i procedur, na poziomie ministrów, a więc pozbawiając kraje prawa weta, rozwiązania ignorujące oba kluczowe fakty: ataki hybrydowe na polskiej granicy i polską pomoc dla milionów obywateli Ukrainy. W odróżnieniu od zamorskich gości Łukaszenki, przybywających do nas z kraju ogarniętego wojną i graniczącego z Polską, będących więc autentycznymi i niekwestionowanymi uchodźcami. Dla „starej Europy”, jak widać, niezbyt cennymi i niezbyt widocznymi. Kto więc ma prawo mówić o rasizmie, gdy najwyraźniej to dla biurokratów i ich politycznego zaplecza, również w polskiej klasie politycznej, o byciu uchodźcą decyduje kolor skóry? Na który w Polsce tak naprawdę mało kto dziś patrzy, co widać przecież po statystykach dotyczących przebywających u nas obcokrajowców z całego świata z pozwoleniami na pracę. A przecież po drodze wiele się wydarzyło. Jak wspomniałem na początku, powrót tematu mógł być zaskoczeniem, ponieważ po drodze wycofała się z niego nie tylko Unia, lecz nawet sama główna autorka strategii, inicjatorka zaproszenia, niemiecka kanclerz Angela Merkel. Temat zniknął też w pewnym sensie przez covid, fakt faktem, nie widzieliśmy od dawna tak dramatycznych obrazów, jak tłumy zdobywające dworce Niemiec lub zablokowane na dworcach Węgier. Problem jednak powrócił, zwłaszcza na południu kontynentu. Dlatego też choćby zachowanie Włoch, które – choć na wiele spraw patrzą dziś bardzo podobnie do Polski – w tej sprawie lądują po drugiej stronie barykady, chcą zwyczajnie pozbyć się problemu. Mimo wszystko dziwi jednak, że w sporze z Unią znów zostajemy właściwie sami z Węgrami, przy cichutkim sprzeciwie kilku innych krajów, wyrażonym bezpiecznym wstrzymaniem się od głosu. Osobiście dziwi mnie, że w gronie tym nie ma Czechów, choć przecież kiedyś to oni bronili tej sprawy odważniej niż Polska. Przypomnijmy, że w 2015 roku początkowo unijne plany blokować chciała cała Grupa Wyszehradzka, po czym Polska głosem Ewy Kopacz porzuciła partnerów, a na użytek krajowy rozpoczęła się cała kampania propagandowa. Czas się nie zatrzymał. Nasze położenie geograficzne sprawiło, że tak jak kraje basenu Morza Śródziemnego są pierwszym celem dla uchodźców, głównie ekonomicznych z Afryki, tak uciekający przed wojną Ukraińcy swój brzeg znajdowali w Przemyślu i wielu innych przygranicznych miastach, skąd trafiali do całej Polski, przyjmowani na ogół z otwartym sercem i całą naszą gościnnością. Unia dziś udaje, że rzecz ta, trwająca przecież do dziś, zwyczajnie się nie wydarzyła i jak gdyby nigdy nic wrócić można do przerwanej rozmowy sprzed ośmiu lat. Co więcej, forsuje to za pomocą nowych, autorytarnych metod, pozbawiając państwa członkowskie ich tradycyjnych praw i przywilejów. Pewną nadzieję daje nam to, że tym razem przynajmniej część naszej klasy politycznej spoza obozu rządzącego wypowiada się w inny niż przed laty sposób i uważa, że pomagając Ukrainie, swoje obowiązki i wobec migrantów, i wobec Europy wypełniliśmy, zarówno w wymiarze moralnym, ludzkim, jak i politycznym. Jednak istotny pozostaje wciąż wątek granicy z Białorusią. Pamiętamy, jak zachowywała się opozycja (z wyjątkiem PSL i Konfederacji) w pierwszych tygodniach hybrydowego ataku na Polskę. Politycy, poza Janiną Ochojską, trochę się uspokoili, nie uspokaja się jednak sytuacja jako taka. Czy Unia każe nam płacić kary za to, że bronimy również jej spokoju? Niestety mieści się to w logice polityki na brukselskich i strasburskich salonach. Można też spodziewać się, że jak każda głupia czy szkodliwa dla Polski decyzja, i ta znajdzie swoich wysoko postawionych obrońców. Temat uchodźców znów będzie jednym z kluczowych wątków kampanii wyborczej. To może być dobra wiadomość dla PiS, to może być zła wiadomość dla Platformy, a zwłaszcza dla Donalda Tuska, będącego przecież jedną z twarzy przymusowej relokacji w poprzedniej odsłonie. To Tusk straszył polskie władze karami finansowymi, co teraz będzie znakomitym orężem w wojnie z nim samym.