Okazuje się jednak, że niewidzialnego goryla da się zobaczyć. Ileż razy, gdy prowadzimy samochód, pasażer pokazuje nam jakiś interesujący obiekt zauważony podczas jazdy, a my go nie dostrzegamy? Niemal zawsze. Od ćwierć wieku, gdy po raz pierwszy przebadano naukowo ten problem, panowało przekonanie, że gdy jesteśmy skupieni na jakimś działaniu, stajemy się niejako ślepi na to, co się wokół dzieje, a co do zadania owego nie należy. I nadal uczyłyby tak podręczniki psychologii i neurologii, opisując „eksperyment z niewidzialnym górylem”. Okazuje się jednak, że niewidzialnego goryla da się zobaczyć. Człowieka skupionego na swej pracy trudno rozproszyć czymś obok. Mawiamy, że „można obok niego z armaty strzelać, a on nic”. I to jest zasadniczo normalne i potrzebne. Kłopoty z koncentracją to patologia sama w sobie lub jej symptom. Próbujemy w dzieciach czy u wszelkich osób znajdujących się w trakcie formacji kształtować zdolność do głębokiego skupienia. Stąd kierowca zwróci uwagę, mimo grającego radia, na wszelkie zmiany dźwięków płynących z silnika, ale niekoniecznie jest się w stanie skupić na rozmowie z pasażerem. Z drugiej strony, podręcznikowe doświadczenie z zakresu psychologii eksperymentalnej wykonane w roku 1992, a opisane w 1998 przez Ariena Macka i Irvina Rocka, zwane „niewidocznym gorylem”, wskazywało, że jeśli chodzi o percepcję wzrokową podczas wykonywania czynności wymagających koncentracji wzroku, jesteśmy jeszcze bardziej „upośledzeni”. Mielibyśmy być zdolni do bacznej obserwacji tylko tego, na czym jesteśmy skupieni. Pojawienie się w polu widzenia obiektu niezwiązanego z przedmiotem obserwacji, nawet naprawdę pokaźnego, jak nie przymierzając człowiek w przebraniu goryla, a nawet poruszającego się, traktujemy tak, jakby goryl ów miał na sobie czapkę niewidkę. „Eksperyment z niewidzialnym gorylem” w swej najbardziej znanej wersji eksperymentu polega na tym, że ochotnikom kazano śledzić na filmie, ile razy konkretni koszykarze (ubrani na biało lub czarno) rzucili piłką do koszykówki do innych graczy niezależnie od koloru ich koszulki. Podczas tego sfingowanego „meczu” człowiek w stroju goryla przemieszczał się zupełnie nieskrępowanie przez boisko, udając poruszającą się wielką małpę. Wydawałoby się na zdrowy rozum, ze nie da się nie zauważyć, nieprawdaż? A jednak! Eksperyment ów, spopularyzowany głównie dzięki wydanej w 2010 roku książce psychologów kognitywnych Dana Simonsa i Christophera Chabrisa i opisujący zjawisko „ślepoty nieuwagi”, był mimo swej podrecznikowości uzupełniany czy rewidowany wielokrotnie. Ostatnio na łamach prestiżowego czasopisma naukowego „PNAS” przez uczonych z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Nowojorskiego pod kierunkiem Michaela Karlovicha i Davida Heegera, którzy powtórzyli eksperyment dokładnie tak, jak był klasycznie prowadzony. Przy czym goryl nie tylko poruszał się jak małpa, ale poruszał z różnymi prędkościami względem grających „koszykarzy”. I tu było clue problemu nie dostrzeżone ćwierć wieku cześniej – goryla da się zauważyć pod pewnymi warunkami. Ewolucyjnie całkowita bowiem nieuważność w ogóle nie mogłaby się wykształcić. Gdyby bowiem goryl był prawdziwy i dziki, mógłby rozszarpać obserwatora zatopionego „na śmerć” w liczeniu koszykarzy, czyż nie? W zwiazku z czym mógłby ów obserwator mieć mniej płodnego potomstwa niż inni – przynajmniej w czasach, gdy populacje ludzkie podlegały bezwzględnemu naciskowi doboru naturalnego i w naturze istniały drapieżniki skutecznie mierzące się z człowiekiem. Zanim jednak wrócę do opisanego w „PNAS” eksperymentu, zwłaszcza, że dzięki nowoczesnym technikom komputerowym nie tylko tym razem przebadano tysiące a nie dziesiątki osób, ale też wykonano dodatkowe istotne teksty, wspomnieć muszę o wcześniejszym uzupełnieniu teorii „ślepoty nieuwagi” przez psychologów z Brigham and Women’s Hospital w Bostonie w roku 2013. Trafton Drew, Melissa Vo i Jeremy Wolfe skupili się wówczas na pytaniu, czy doświadczeni obserwatorzy (załóżmy: sędziowie koszykarscy) również są narażeni na tę ślepotę percepcyjną. Bo testowani 20 lat wcześniej luidzie byli, jak to się w psychologii określa, „naiwni”, zaś wypełniane zadanie zasadniczo bezsensowne i nigdy nie wykonywane przez nich rutynowo. Naukowcy postanowili wówczas to zbadać na 24 osobach „z ulicy” i tyluż profesjonalnych radiologach, testując ich zdolność do dostrzeżenia anomalii w obrazach stosowanych w diagnostyce raka. Na jednym z prezentowanych badanym radiogramów uczeni umieszczali jasny obraz goryla wielkości pudełka zapałek, czyli znacznie większy, niż mikroskopijne guzki, na których wypatrywaniu skupiają się specjaliści. Sprawdzano zatem, czy radiolodzy skupieni na wyszukiwaniu guzków dostrzegą goryla rzadziej, niż nie-radiolodzy. Dwudziestu z 24 radiologów nie zauważyło goryla, mimo że miało szansę go zobaczyć średnio ponad cztery razy. I to nie dlatego, że trudno go było zobaczyć. Kiedy ponownie pokazano im radiogram po eksperymencie, wszyscy zobaczyli goryla. Co więcej, dane ze śledzenia ruchu gałek ocznych podczas eksperymentu wyraźnie pokazały, że większość tych, którzy nie widzieli goryla, w rzeczywistości patrzyła prosto na niego. Nie był jednak obiektem spodziewanym. Szukali maleńkich guzków. Dziś natomiast na łamach „PNAS” dzięki psychologm z Nowego Jorku możemy przeczytać: „Nasze badanie kwestionuje ogólność tego poglądu (o ślepocie nieuwagi), ponieważ pokazuje, że ludzie, skupiając się na zadaniu, są w stanie zauważyć nieoczekiwane szybko poruszające się obiekty. Nasze badania potwierdzają jednak, że rzeczywiście jesteśmy mniej biegli w zauważaniu tych samych obiektów, gdy poruszają się powoli”. Nasz deficyt uwagi w percepcji wzrokowej, gdy jesteśmy skupieni na zadaniu, istnieje zatem, ale jest ograniczony do sytuacji, gdy żaden z obiektów nie porusza się bardzo szybko. Ma to ewolucyjny sens, bo gdy jakiś obiekt porusza się w naszym otoczeniu bardzo szybko, sprawą życia i śmierci może być dostrzeżenie tego ruchu niezależnie od tego, co byśmy robili. 1900 osób zauważało zatem goryla znacznie częście podczas liczenia „białych koszulek” rzucających piłkę do innych graczy, o ile goryl przebiegał przez ekran skacząc i machając „łapami”, a nie majestatycznie przez niego przechodził krokiem małpiszona. Teraz należało jeszcze wyjść poza percepcję goryli i powiększyć badanie o kolejne 3 tys. uczestników. Zostali oni poproszeni o policzenie, ile losowo poruszających się kropek danego koloru przecina linię środkową, podczas gdy niespodziewanie poruszający się obiekt — w tym wypadku trójkąt — przemierzał ekran z różnymi prędkościami.Tu znów, im szybciej trójkąt się poruszał (a zatem paradoksalnie: im krócej trójkąt w ogóle był na ekranie) uczestnicy częściej go dostrzegali. Jak w swej publikacji zauważają sami autorzy, tego samego nie zaobserwowano w przypadku trójkątów, które poruszały się wolniej niż kropki. To odkrycie wyklucza, by zauważalność szybko poruszających się niespodziewanych obiektów była po prostu spowodowana fizyczną odmiennością ich kształtów, jako że „goryl” przypominał człowieka, a trójkąty niespecjalnie przypominają kropki. A zatem, jak podsumowują autorzy, „to właśnie duże prędkości obiektu, a nie fizyczna istotność cechy przyciągają uwagę”. Mamy zakodowany w percepcji wzrokowej, na dość niskich poziomach kory wzrokowej tak, by analiza była jak najszybsza, system „wartownika”, który zważa na szybko poruszające się w polu widzenia obiekty nawet, jeśli wzrok jest skupiony na czymś innym. Obiekt taki bowiem może zagrażać naszemu życiu – biec nas zjeść, albo w nas uderzyć. Kto nie był zdolny do takiej podzielnej uważności wzrokowej, nie przetrwał i nie zostawił w populacji związanych z tym wariantów genetycznych. To ważne, byśmy nadal rewidowali dzięki szerszym podejściom eksperymentalnym, wyniki dawnych badań nawet jeśli trafiły już do podręczników. Powiedziałabym nawet, że zwłaszcza wtedy.