To jedna z najmniej wygodnych dla totalnej opozycji spraw. Agresja opozycji ws. komisji do spraw rosyjskich wpływów pokazuje, jak bardzo środowiska, które sprawowały władzę w Polsce przed 2015 rokiem, boją się prawdy o kulisach „polsko-rosyjskiego resetu”. To jedna z najmniej wygodnych dla totalnej opozycji spraw. I jeden z największych skandali w dziejach całej III RP, medialnie zakopany przez liberalno-lewicowe opiniotwórcze środowiska. Próby medialno-politycznych opozycyjnych nacisków na prezydenta RP Andrzeja Dudę ws. komisji do spraw rosyjskich ani trochę nie dziwiły. Wiemy już, że Andrzej Duda podpisał ustawę i zapowiedział skierowanie jej w trybie następczym do Trybunału Konstytucyjnego. Skala agresji opozycji narasta od wielu miesięcy – możliwy wynik wyborów jest nieoczywisty, pewne jest jednak, że to Prawo i Sprawiedliwość wciąż jest liderem licznych rankingów i sondaży. A opozycja w sprawach programowych jest daleka od uzyskania inicjatywy; co najwyżej stara się przelicytować przedwyborcze obietnice PiS. To tłumaczy niemałą frustrację opozycji, mocno podszytą wściekłością wobec wyborców i liderów PiS. Ale złość opozycji w sprawie komisji ds. rosyjskich wpływów ma głębszy i szerszy kontekst. Dotyczy bardzo niewygodnego zarówno dla elit, jak i wyborców opozycji faktu dotyczącego czasów „polsko-rosyjskiego resetu” i długoletniej strategii Polski wobec Rosji w sprawach infrastruktury energetycznej i polityki surowcowej. Politycy Platformy, PSL i Nowej Lewicy nie mają w tych sprawach czystego sumienia. I doskonale o tym wiedzą. Co z tego, że od czasu wybuchu wojny Rosji przeciw Ukrainie politycy totalnej opozycji przedstawiają się jako zdeklarowani przeciwnicy Rosji Władimira Putina i Niemiec Angeli Merkel? Realia ich władzy były zupełnie inne – łatwo to odkryć zaglądając do medialnych archiwów. Łatwo to sprawdzić, przytaczając medialne wypowiedzi tych ludzi dotyczące kremlowskich elit władzy, niemieckiej supremacji w naszym regionie i rzekomo niepodważalnego znaczenia rosyjskich surowców dla polskiej gospodarki. A przecież wiedza krążąca w medialnym obiegu to tylko wierzchołek góry lodowej. Telewizyjne migawki z epoki „polsko-rosyjskiego resetu”, przyjacielskich obłapianek między ludźmi Putina i ludźmi Tuska, szyderstw z „rusofobii PiS” wypowiadanych przez lewicowo-liberalnych polityków i publicystów, tych wszystkich telewizyjnych opowiastek o piciu wódki z polakożercą Dmitrijem Miedwiediewem to już właściwie tajemnica poliszynela. To skutek, a nie przyczyna. Komisja ds. rosyjskich wpływów w polskiej politycy jest potrzebna po to, żeby społeczeństwo zobaczyło, jak to wyglądało na głębszym, decyzyjnym poziomie. Choć możemy przed komisją obawiać się niestety zmowy milczenia. I tego, że ludzie najbardziej zainteresowani ciszą wokół tych tematów będą przed komisją zasłaniać się niepamięcią, grozić, mataczyć albo szydzić. To nie znaczy, że milczenie w tych sprawach ich ochroni. Najprawdopodobniej największą obawę polityków odpowiedzialnych za „polsko-rosyjski reset” budzi świadomość, że opinia publiczna dowie się o wiele więcej, niż by chcieli. Tego nie da się zakrzyczeć ani przemilczeć w liberalnych mediach. Donald Tusk i Bronisław Komorowski będą musieli się z tym skonfrontować. Będą musieli zderzyć się z tą wiedzą ujawnioną wobec polskiego społeczeństwa ich ministrowie.To również problem dla PSL, bo Waldemar Pawlak bardzo długo grał pierwsze skrzypce w partii ludowców. A sprawa dotyka przecież nie tylko spraw energetycznych; to mnóstwo pytań o polskie militarne bezpieczeństwo. A przecież również w tych sprawach rządy PO-PSL starały się obłaskawić Rosjan.Komisja ds. rosyjskich wpływów w Polsce to z jednej strony mnóstwo pytań o sprawy bardzo szczegółowe. Ale z pewnością padną również pytania fundamentalne: jaka filozofia stała za pomysłem układania się z Kremlem? I to w taki sposób, który bardziej sprzyjał rosyjskim niż polskim interesom, co dziś dla bodaj wszystkich jest już oczywiste. Jaka wizja polskiej polityki zagranicznej stała za resetem? Czy był to autorski pomysł lidera Platformy, czy suflowany przez Berlin? Jak elity Platformy postrzegały sytuację w regionie i dlaczego lekceważyły ostrzeżenia prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego? Czy na arenie międzynarodowej sabotowane były przez gabinet Donalda Tuska działania prezydenta Kaczyńskiego względem Rosji?Wściekłość, pogróżki i szantaże opozycji dotyczące powołania do życia komisji do spraw rosyjskich wpływów w Polsce naprawdę dają do myślenia. Pokazują, jak bardzo lewicowo-liberalna elita boi się tego tematu.Gdyby w sprawach „polsko-rosyjskiego resetu”, czyli swojej polityki wschodniej nie mieli sobie nic do zarzucenia, gdyby nie bali się tego, co można znaleźć nie tylko w medialnych archiwach, nie reagowaliby tak histerycznie. Ale w rzeczywistości dobrze wiedzą, że naświetlenie relacji Warszawa-Berlin-Moskwa z czasów ich władzy, to dla nich naprawdę bardzo duży problem. Daleko wykraczający poza doraźne, przedwyborcze interesy. Zaczęła się gra o naprawdę wysoką stawkę. Żadnych złudzeń, panowie i panie – Donald Tusk i jego kamaryla nie wybaczą nikomu, kto uderzył w jeden z jego najsłabszych punktów. Zaatakują każdego, kto żąda ujawnienia prawdy o kulisach relacji Warszawa-Moskwa z czasów władzy koalicji PO-PSL.Stąd narastająca niemal w tempie wykładniczym kampania pogróżek niegdysiejszych piewców „polityki miłości” pod adresem tych, którzy ośmielają się pamiętać o „polsko-rosyjskim resecie” i jego niebezpiecznych dla Rzeczpospolitej konsekwencjach.