Jej zdaniem frekwencja jest znacznie niższa niż w pierwszej turze. Zaskoczyła mnie niska frekwencja; wiele osób towarzyszyło swoim bliskim, ale sami głosu nie oddali – powiedziała w niedzielę PAP 25-letnia Nazli, obserwatorka drugiej tury tureckich wyborów prezydenckich w Ankarze. – W pierwszej turze przed lokalami ustawiały się kolejki, teraz wyglądało to trochę depresyjnie – przyznaje. – Niestety nie możemy nikogo namawiać do głosowania ani przekonywać o ważności udziału w wyborach – dodaje obserwatorka.Kto wygrał wybory w Turcji?Obaj kandydaci, obecny prezydent Recep Tayyip Erdogan oraz wspierany przez większość opozycji Kemal Kilicdaroglu, wzywali w niedzielę do wzięcia udziału w wyborach. Według wstępnych wyników frekwencja wyniosła ok. 85 proc, o cztery punkty procentowe mniej niż w turze pierwszej z 14 maja.– Zgłosiłam się jako wolontariuszka, żeby obserwować wybory i pomóc powstrzymać możliwe nadużycia ze strony dobrze zorganizowanych partii – tłumaczy PAP Nazli.– W lokalu wyborczym czuć wyraźne napięcie pomiędzy obserwatorami wspierającymi różnych kandydatów. Zwolennicy AKP (partii prezydenta Erdogana – przyp. red.) nalegają na szybsze liczenie głosów, ale przewodniczący komisji stanowczo trzyma się wytycznych – relacjonuje kobieta.Obserwatorka wyborów: Zwolennicy opozycji wyglądają na przybitych– Widać było różnice w nastawieniu zwolenników dwóch kandydatów, część była zadowolona, jakby oczekiwała wygranej w ważnym turnieju – to wyborcy prezydenta Erdogana; część była naprawdę przybita – to opozycja – tłumaczy Nazli.Obserwatorzy AKP rozdawali przed jednym z lokali wyborczych w Ankarze przekąski i napoje. Podczas rozmowy z PAP podkreślali, że są pewni wygranej swojego kandydata.