Polskie władze sprzeciwiają się narzucaniu polityki migracyjnej suwerennym krajom. Powiedzieć, że KE nie uczy się na swoich własnych błędach, to nic nie powiedzieć. Pomimo tego, że polityka migracyjna, firmowana przez Angelę Merkel, poniosła w 2015 roku totalną klęskę, temat ten powraca i to jako… nowy sposób na rozwiązanie obecnego kryzysu. To zaś sprawia, że coraz ciężej doszukiwać się jakichkolwiek przejawów logiki w działaniach KE i wspierających ją ośrodków politycznych, przede wszystkim z Berlina i Paryża. Rzucane przez nich absurdalne pomysły mają przecież miejsce w czasie, gdy Zachód powinien skupiać się na wspieraniu Ukrainy, a nie na tym, by ograniczać suwerenność krajów członkowskich. KE myślała, że jeśli nazwie swoje plany dotyczące relokowania migrantów „systemem obowiązkowej solidarności”, to nikt nie zauważy, że mamy do czynienia z powtórzeniem tej samej dyskusji z 2015 roku, gdy Europę zalała migracyjna fala. Co prawda, zarówno Komisja, jak i szwedzka prezydencja w UE zapewniają, że są różne formy pomocy państwom, do których dociera największa liczba migrantów, ale w zasadzie ich rozwiązania nie różnią się od poprzednich nacisków. Nacisków, które, przypomnijmy, ostatecznie nie przyniosły żadnych rezultatów, po tym, jak w ostry sposób sprzeciwiła się im Polska i kilka innych państw.Szwedzka prezydencja jednak udaje, że mamy do czynienia z nowymi propozycjami i jak napisała na Twitterze Maria Stenergard, minister ds. migracji Szwecji „obowiązkowej relokacji nie było, nie ma i nie będzie w propozycji”, by dodać w następnym zdaniu, że „obowiązkowa solidarność to inna sprawa”.Zachęta, a nie rozwiązanie Powrót do debaty z 2015 roku, mający miejsce w tak niebezpiecznym okresie, gdy wojna na Ukrainie wywołuj różnego rodzaju perturbacje i dotyczy całej Europy, wskazuje na całkowity brak umiejętności wyciągania wniosków z własnych błędów. W końcu sam system relokacji stanowi zachętę dla kolejnych fal migrantów, którzy tym bardziej widzieć będą szansę w dostaniu się do Europy. A przy tym, jest niehumanitarny, gdyż UE wymusza na nich przebywanie w krajach, w których wcale nie chcą się być. To zaś z pewnością prowadziłoby do kolejnych komplikacji, wynikających z potrzeby uniemożliwiania im dostawania się do państw, w których rzeczywiście chcą się znaleźć.Wszystko sprowadzone zostało do dwóch kwestii: albo państwa unijne będą akceptować kwoty migracyjne, albo będą musiały zapłacić ekwiwalent finansowym w wysokości 22 tys. euro za każdego migranta, którego nie chcą przyjąć. Polska, jak można się było spodziewać, już zgłosiła swój stanowczy sprzeciw. Mister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Kamiński jednoznacznie zapowiedział, że „nie ma i nie będzie zgody na przymusową relokację migrantów do Polski". Takie stanowisko wyraził również premier Mateusz Morawiecki, który dodał przy tym, że Polska udziela różnego rodzaju pomocy operacyjnej partnerom, zwłaszcza z południa UE, szczególnie zagrożonym przez napływ migrantów. To jednak dla KE nie jest wystarczająca pomoc, tak jak wystarczającą pomocą nie jest przyjmowanie przez nasz kraj ukraińskich uchodźców. I to przyjmowanie, które może stanowić wzór dla innych krajów, w których powstały obozy i gdzie migranci stają się ofiarami ataków. Dolewanie oliwy do ognia KE udaje, że tego nie zauważa. Woli dolewać oliwę do ognia i swoje „propozycje” obwarowywać wysokimi karami wobec tych, którzy nie poddadzą się jej dekretom. Ekwiwalent jest bowiem w rzeczywistości karą – i wiadomo też, kto komu będzie go wypłacać – a więc kraje Europy Środkowej najbogatszym państwom Zachodu.To zaś pokazuje, nie tylko, że KE dąży do wymuszenia akceptacji dla swojej polityki, ale jest też przepełniona hipokryzją. Niewidoczni uchodźcy z Ukrainy W rozmowie z komisarz UE ds. wewnętrznych Ylva Johansson, ambasador Polski przy UE Andrzej Sadoś zwrócił uwagę, że w naszym kraju znajduje się milion uchodźców z Ukrainy, którzy są objęci ochroną międzynarodową, a w ramach pomocy, UE przekazała na nich niezwykle niską kwotę – wynoszącą w przeliczeniu na osobę 200 euro. O czym to świadczy? Jakie jest podejście Komisji do walczącej o przetrwanie Ukrainy? Do uciekinierów z tego kraju? Do państwa członkowskiego, które jest chwalone na całym świecie za swoją humanitarną postawę? Zobacz także: Francuski minister obraźliwie o rządzie Meloni. Włochy żądają przeprosinCiężko nie mówić więc o hipokryzji, w szczególności, jeśli zestawimy tę kwotę z 22 tysiącami euro ekwiwalentu, który mają od jednego nieprzyjętego migranta płacić sprzeciwiające się systemowi kwot kraje. Kwoty idą w górę To, na co warto zwrócić uwagę, to liczby – KE proponuje relokację do innych państw unijnych 30 tys. migrantów i zastrzega sobie możliwość zwiększenia tej liczby do 120 tys. osób. Paryż i Berlin mówią, że chcą relokacji na poziomie co najmniej 35 tysięcy migrantów. Czy ktoś może przewidzieć, gdzie znajduje się rzeczywista górna granica?Trzeba przy tym zaznaczyć, że i kwota 22 tys. euro również nie jest sufitem, Francja bowiem już mówił, że są to zbyt małe pieniądze. Na razie jednak nic nie wskazuje, że KE i zainteresowanym stolicom uda się przełamać opór państw, które nie godzą się na system relokacji – który, wpływa nie tylko na politykę wewnętrzną krajów UE, ale również ogranicza ich suwerenność. Temu sprzeciwia się Polska, a także m.in. Słowacja, Chorwacja i Węgry. Warszawa wskazuje przy tym, że w rozwiązaniu kryzys migracyjnego najważniejsza jest obrona granic – udowadniając to swoją reakcją na hybrydowy atak Białorusi, a także pomoc na miejscu i zwalczanie przemytników. Dyskusja na ten temat relokacji ma być kontynuowana w przyszłym tygodniu, a Szwedzi zapowiedzieli, że przedstawią nowe rozwiązania. Nie można być jednak optymistą w tej kwestii. Zabrać weto, scentralizować EuropęWszystko bowiem wskazuje, że KE, Berlin i Paryż idą na zwarcie i sprawę tę należy rozpatrywać w kontekście również planów federalizowania Europy, o czym niedawno mówił kanclerz Niemiec Olaf Scholz, a wcześniej francuski prezydent Emmanuel Macron. Czytaj także: Francja atakuje rząd Meloni ws. migrantów. Włoski minister odwołuje wizytę w ParyżuCi dwaj „wizjonerzy”, pomimo tego, że nie wykazali się zbytnią aktywnością w pomocy Ukrainie i przez lata prowadzili politykę zbliżenia z Rosją, teraz znów chcą decydować o obliczu Europy i UE, którą chcą widzieć scentralizowaną, bez prawa weta i w której decyzje, dotyczące wszystkich członków, zapadałyby w wąskim gronie. #wieszwiecejPolub nasTakie działania będą jednak budzić sprzeciw, a od jego siły zależeć będzie, czy podobnie jak to miało miejsce w 2015 roku, tak i teraz absurdalne plany trafią ponownie do szuflad, czy też będą dojrzewać i przynosić złe owoce. Petar Petrović Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia