Komu zależeć może na wbiciu klina między Polaków a Ukraińców? Gdy w 2013 roku trwał Majdan na Ukrainie, do Kijowa wesprzeć protestujących przyjeżdżali polscy politycy. Gdy taki wyjazd zapowiedział Jarosław Kaczyński, ówczesny szef Ministerstwa Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski na Twitterze zamieścił wpis, który stał się przyczyną dość burzliwej dyskusji w polskich mediach. „Oczekuję od polityków PiS deklaracji, ile polskich miliardów chcą wpompować w skorumpowaną gospodarkę Ukrainy, aby przekupić prezydenta Janukowycza” – pytał Sikorski. Przypomnijmy, że protest, który wówczas trwał w stolicy Ukrainy był wyrazem europejskich aspiracji naszych sąsiadów. Wczoraj żona polityka Platformy, Anne Applebaum, kolejny raz oskarżyła rząd Prawa i Sprawiedliwości o złe relacje z Kijowem przed 2022 rokiem, jednak przywołany wcześniej cytat to jeden z wielu przykładów na to, że to nie PiS miał od lat problem z Ukrainą. Od wybuchu wojny nasza opozycja w swej radykalniejszej części próbuje wykreować obraz PiS jako partii prorosyjskiej, a zarazem antyukraińskiej. Tekstów i materiałów filmowych odkłamujących tę tezę pojawiło się setki, obalić ją można bowiem za pomocą setek, jeśli nie tysięcy dowodów. Jeszcze łatwiej ośmieszyć stwierdzenie odwrotne, że Platforma Obywatelska była zawsze siłą wobec Rosji co najmniej sceptyczną, wspierającą aspiracje emancypacyjne i proeuropejskie naszego wschodniego sąsiada.Co mówili Donald Tusk i Jarosław Kaczyński?– Nie można dać sobie wmówić, że Ukraina nie podpisała umowy stowarzyszeniowej, bo Polska czy Unia Europejska nie chciała dać pieniędzy. (…) Trzeba bardzo wyraźnie powiedzieć – prezydent Janukowycz tylko z sobie znanych powodów nie podpisał umowy stowarzyszeniowej, która była dobrze przygotowana – krytykował na konferencji prasowej w grudniu 2013 roku słowa swojego kolegi Donald Tusk, choć oczywiście Sikorskiego ani wówczas, ani nigdy później za tę i podobne wypowiedzi nie spotkały żadne konsekwencje.A co mówił wówczas Jarosław Kaczyński, gdy dotarł już do zbuntowanej stolicy Ukrainy? „Uważam, że potrzebne jest większe zaangażowanie Polski w integrację Ukrainy z Unią Europejską, w szczególności oczekiwałbym tego od ministra spraw zagranicznych. Radosław Sikorski był jedną z dwóch głównych postaci Partnerstwa Wschodniego, razem z ministrem Bildem ze Szwecji. Dlaczego ich tutaj nie ma? Nie rozumiem.” Sikorski wrócił jednak na Ukrainę w lutym 2014 roku i to wtedy padła chyba najbardziej znana, choć przecież nieoficjalna wypowiedź tego polityka. Gdy delegacje przedstawicieli krajów Europy dotarły do Kijowa, na jego ulicach zginęło ponad 100 osób w przygotowanej przez prorosyjskiego prezydenta Janukowycza masakrze protestujących. W tej atmosferze trwały rozmowy, w których przedstawicie Zachodu próbowali doprowadzić do porozumienia obu stron. Zostało ono zawarte właściwe na warunkach mającego krew na rękach prezydenta, któremu pozwolono zachować władzę co najmniej do końca roku.Jak pisał Wojciech Mucha na portalu i.pl, gdy na ulicach Kijowa giną ludzie, „(…) za zamkniętymi drzwiami dochodzi do zaskakujących ustaleń. Członkowie Trójkąta Weimarskiego wychodzą naprzeciw krwawemu dyktatorowi, który chce zapewnić sobie trwanie przy władzy. I tak Janukowycz zgadza się na powstanie rządu jedności narodowej i powrót do konstytucji z 2004 r. Tyle tylko, że wybory prezydenckie mają się odbyć do końca roku (przypomnijmy, jest 21 lutego), co pozostawia Janukowycza u władzy i sprowadza opozycję do roli uwiarygadniających go marionetek”.Jaką rolę odegrał Radosław Sikorski?Jaką rolę odgrywa w tym wszystkim Sikorski? – Jeżeli nie podpiszecie porozumienia, będziecie mieli stan wojenny i wojsko na ulicach. Wszyscy będziecie martwi – mówi do negocjujących z katem Kijowa przedstawicieli opozycji. Ci podpisują, jednak gniewna ulica porozumienia nie przyjmuje do wiadomości, a historia przyjmuje trochę inny od zaplanowanego w zaciszu gabinetów obrót.Przenieśmy się do czasów nam bliższych. Gdy Rosja kolejny raz napada na Ukrainę w lutym 2022 roku, atak przeprowadza na taką skalę, że świat nie może już, jak przez poprzednich osiem lat, udawać, że nic się nie dzieje. Polska do pomocy napadniętemu państwu włącza się na każdym szczeblu: państwowym, samorządowym, ludzkim. Czasem nastrój psuje licytacja i wypominanie, kto ile zrobił i czego nie zrobił, jednak nie zmienia to ogólnego nastroju i obrazu naszego kraju. Pomagamy Ukrainie, a naszą pomoc widzi zarówno sąsiad, jak cały świat. Polscy politycy, od prezydenta do posłów, znów jeżdżą do Kijowa, nie bacząc na dużo przecież większe niż kilka lat wcześniej bezpieczeństwo. O pomoc, polityczną, rzeczową, militarną wreszcie zabiegają, bardzo często z dobrym skutkiem, na korytarzach i w pałacach innych stolic świata. Komu zależeć może na wbiciu klina między Polaków a Ukraińców? Komu zależeć może na wbiciu klina między Polaków a Ukraińców? To oczywiste, rosyjska propaganda powtarza tezy o naszych zakusach na Lwów. To nic nowego, gdy Rosjanie weszli na ziemie ukraińskie w 2024, nagle polski internet zalała mapka, przedstawiająca rzekome propozycje terytorialne, jakie w 1988 roku składać miał Polsce Gorbaczow – z czterema dodatkowymi województwami na terenach ówczesnej Ukraińskiej SSR. Tym razem działania rosyjskich służb zdają się trafiać w próżnię, jednak w styczniu Radosław Sikorski wpisuje się w tę narrację i twierdzi, że polski rząd niecały rok wcześniej rozważać miał jako jeden z wariantów reakcji na nową sytuacje udział w podziale terytorium Ukrainy.Tezę tę podchwytuje również Roman Giertych. Sikorski później się ze swoich słów wycofuje, żywa pozostaje natomiast łagodniejsza wersja tej opowieści – że o proukraińskim stanowisku naszych władz zdecydował dopiero fakt, że Ukraińcy zaczęli odnosić sukcesy. Inaczej rzecz biorąc, przypisuje się polskiemu rządowi stanowisko, które faktycznie zajmowali politycy w Berlinie, a więc brak wiary w szanse Ukrainy i uzależnienie od nich zmiany nastawienia. Jednak nastawienia Warszawy nikt nie musiał zmieniać, ponieważ jednoznaczne było ono od początku, również przed wybuchem tej odsłony wojny, gdy w styczniu Kijów odwiedzał Andrzej Duda. Duda deklarował wówczas wsparcie naszego kraju dla Ukrainy, zaznaczając, że „Polska odrzuca koncepcję stref wpływów i opowiada się za pełną integracją euroatlantycką Ukrainy”.Szokująca teza Anne Applebaum– Każdy polski rząd, od czasu uzyskania przez Ukrainę niepodległości w 1991 r., był niezwykle proukraiński. Jedynym wyjątkiem jest rząd PiS z lat 2015–22, oni nie byli specjalnie blisko Ukrainy – mówi Applebaum. Jednak postawa polskich władz z lutego 2022 i późniejsza, jest przecież tylko naturalnym rozwinięciem i konsekwencją wcześniejszej polityki, stawiającej suwerenność Ukrainy w szeregu polskich priorytetów.To nie kto inny jak Radosław Sikorski, mąż Applebaum postulował i realizował odejście od paradygmatu jagiellońskiego w polityce międzynarodowej, a więc sojusz z silnymi (Niemcy, Rosja) zamiast tworzenia alternatywnego bloku małych i średnich państw. Czy jest to zakłamywanie, czy tylko zaklinanie rzeczywistości, trudno powiedzieć. Jednak zważywszy na to, że polskie władze w sprawie Ukrainy postawiły na jedną kartę nawet nastroje części swego elektoratu, widząc w jej militarnym i politycznym przetrwaniu niezbędny warunek zachowania bezpieczeństwa i suwerenności Polski, widać jak bardzo niesprawiedliwa i oderwana od rzeczywistości jest to wypowiedź. Temat Ukrainy nie każdemu najwyraźniej służy.