Fakty znane i mniej znane. „To już śmierć. Klękamy wszyscy. Tylko adiutant, mający służbę, stoi na baczność. Jest godzina 8.45 wieczorem, gdy przestaje bić serce Pierwszego Marszałka Polski. (…) Umarł 12 maja 1935 roku, w trzecią niedzielę po Wielkiejnocy. I nigdy już żadna niedziela naszego życia nie będzie tak wesoła i beztroska jak za Jego pobytu z nami”. Tak wspominał ostatnie chwile Józefa Piłsudskiego Felicjan Sławoj Składkowski, jego wierny żołnierz od czasów legionowych, a w chwili śmierci Józefa Piłsudskiego drugi wiceminister spraw wojskowych i szef Administracji Armii. Był jedną z pierwszych, osób, która dowiedziała się o beznadziejnym stanie zdrowia marszałka Józefa Piłsudskiego i świadkiem jego ostatnich chwil. Swoje wspomnienia z tych bolesnych wydarzeń zawarł w poświęconej Marszałkowi książce „Strzępy meldunków”, w której dał wyraz nie tylko podziwu, ale więcej – uwielbienia Komendanta.„Ten największy na przestrzeni całej naszej historii Człowiek”Patos i rozpacz, której stał się wyrazicielem, była udziałem ogromnej rzeszy ludzi. Umarł przecież tytan myśli, ducha i czynu.„Ten największy na przestrzeni całej naszej historii Człowiek z głębi dziejów minionych moc Swego Ducha czerpał, a nadludzkim wytężeniem myśli drogi przyszłości odgadywał” – pisał prezydent Ignacy Mościcki w orędziu „Do Obywateli Rzeczypospolitej” już 12 maja 1935 roku.Tak, to był straszny czas, cała Polska wstrzymała oddech. Zaskoczenie było tym większe, że informacja o złym stanie zdrowia Marszałka została przekazana opinii publicznej pod koniec kwietnia 1935 roku, nie ujawniono jednak samej przyczyny, czyli nowotworu.Pierwsze oznaki słabości dało się już zauważyć w listopadzie 1934 roku. Wówczas to podczas obchodów święta niepodległości Piłsudski zasłabł i trzeba było skrócić uroczystości.Jednak dopiero 24 kwietnia 1935 roku Piłsudski pozwolił się zbadać zaproszonemu specjalnie do niego prof. Karelowi Frederikowi Wenckebachowi (Składkowski pisze „Wenkenbach”), lekarzowi o światowej renomie, praktykującemu w Wiedniu. Diagnoza była wyrokiem śmierci – rak żołądka z przerzutami do wątroby, stan był tak zaawansowany, że guzy dało się wyczuć przez powłoki brzuszne.Gdy zabrzmiał dzwon ZygmuntPo trzech dniach od śmierci, 15 maja, trumna z ciałem Marszałka została przeniesiona przez najbliższych współpracowników, wśród nich Składkowskiego, na lawetę, która ruszyła do katedry św. Jana. „Warszawa zamarła w strasznej ciszy, panującej od Belwederu aż do katedry” – wspominał Składkowski.Stamtąd po dwóch dniach, w ciągu których warszawiacy mogli oddać hołd zmarłemu, został z honorami przewieziony na Pole Mokotowskie, „pole rewii”, jak pisze Składkowski, gdzie złożono trumnę na zielonym kopcu, a następnie odbyła się ostatnia defilada, w ciszy. Czytaj także: Czytaj także: Pogrzeb marszałka Józefa Piłsudskiego. Portal tvp.info otrzymał skany oryginalnych zdjęćDalej skład kolejowy, oświetlony reflektorami, wyruszył do Krakowa; jechał powoli, witany na stacjach przez tłumy ludzi, całą noc. Do Krakowa kondukt dotarł o godz. 8.30. Tam ciało Marszałka przeniesione na lawetę ciągniętą przez sześć karych koni ruszyło w ostatnią drogę, prowadzone przez prezydenta Ignacego Mościckiego wraz z generałami Edwardem Rydzem-Śmigłym i Kazimierzem Sosnkowskim i rodziną zmarłego.Oprócz oficjeli, wśród których nie zabrakło wielu zagranicznych gości, konduktowi towarzyszyły rzesze ludzi. Szacuje się, w ostatniej drodze Marszałkowi towarzyszyło 100 tys. osób, a sam orszak żałobników ciągnął się kilka kilometrów. O godz. 10.40 kondukt dotarł do kościoła Mariackiego, gdzie zmarłego powitał hejnał z kościelnej wieży.A zaraz potem ponuro wybił królewski dzwon Zygmunt.Po mszy, której przewodniczył abp Adam Sapieha, trumna została przeniesiona do katedry wawelskiej.„Cieniom królewskim przybył towarzysz wiecznego snu. (…) Śmiałością swej myśli, odwagą zamierzeń, potęgą czynów z niewolnych rąk kajdany zrzucił, bezbronnym miecz wykuł, granice nim wyrąbał, a sztandary naszych pułków sławą uwieńczył. Skażonych niewolą nauczył honoru bronić, wiarę we własne siły wskrzeszać, dumne marzenia z orlich szlaków na ziemię sprowadzać i twardą rzeczywistość zmieniać” – mówił prezydent Mościcki w pożegnalnym przemówieniu u drzwi wawelskiej katedry.Trumnę złożono w krypcie św. Leonarda. (23 czerwca 1937 roku przeniesiona do krypty pod Wieżą Srebrnych Dzwonów). Tam jeszcze raz zabrzmiał dzwon Zygmunt i padła salwa 101 strzałów armatnich.„Matka i Serce Syna”Marszałek, pochowany z honorami godnymi królów w najbardziej prestiżowym miejscu, część siebie zachował dla ukochanego Wilna. To tam spoczęło jego serce, „gdzie – jak mówił – leżą moi żołnierze, co w kwietniu 1919 roku mnie, jako wodzowi Wilno, jako prezent pod nogi rzucili”. Jego życzeniem było też, by jego serce zostało pochowane wraz ze szczątkami jego matki.Serce marszałka wyruszyło w podróż do Wilna 30 maja 1935 roku. Początkowo umieszczono je w kościele św. Teresy w Ostrej Bramie i tam czekało ponad rok na pochówek. Gdy w końcu udało się sprowadzić trumnę z ciałem Marii Piłsudskiej z Billewiczów, 12 maja 1936 roku odbyła się uroczysta ceremonia na cmentarzu Na Rossie.W kwaterze wojskowej złożono serce Marszałka i szczątki jego matki, a grób przykryto bazaltową płytą, na której wyryto napis „Matka i Serce Syna”.Wykuto też zgodnie z wolą zmarłego fragmenty dzieł Juliusza Słowackiego. U góry z poematu „Wacław”: „Ty wiesz, że dumni nieszczęściem nie mogą \\ Za innych śladem iść tą samą drogą”. U dołu zaś z „Beniowskiego”: „Kto mogąc wybrać, wybrał zamiast domu \\ Gniazdo na skałach orła, niechaj umie \\ Spać, gdy źrenice czerwone od gromu \\ I słychać jęk szatanów w sosen szumie \\ Tak żyłem”.Oddano też podczas ceremonii 101 salw armatnich, podobnie jak rok wcześniej w Krakowie, jak życzył sobie marszałek – tak, „aby szyby w Wilnie się trzęsły”.Prawie 1,5 kilograma geniuszuNie wszystko jednak związane ze śmiercią Józefa Piłsudskiego i jego pochówkiem, choć przecież tak pieczołowicie śledzone, jest jasne. Do dziś bowiem nierozwikłana została tajemnica… mózgu Marszałka.Sporządzając swoją ostatnią wolę, Józef Piłsudski, chcąc się przyczynić do rozwoju nauki, poczynił pewien zapis – ofiarował swój mózg na cele badawcze. Nie było to wówczas zjawisko odosobnione. Poczynając od przełomu wieku XIX i XX badania ludzkiego mózgu stawały się coraz popularniejszą gałęzią nauki, która miała ambicje zgłębić tajniki geniuszu wybitnych jednostek, znaleźć źródła zachowań społecznych czy też przyczyny rozmaitych niedostatków ludzi słabiej wyposażonych przez naturę. Powstawały też powołane specjalnie w tym celu placówki badawcze – jako pierwsze w Berlinie, Moskwie i Madrycie. Polski Instytut Badania Mózgu erygowano w 1928 roku w Wilnie, wyznaczając na jego szefa prof. Maksymiliana Rosego (1883–1937). Temu też naukowcowi przypadło w udziale badanie Marszałka. Mózg Piłsudskiego został pobrany w nocy z 12 na 13 maja, a do wileńskiego instytutu został wywieziony 21 maja. Jak zachowano dla potomnych, mózg Marszałka ważył 1460 g. Czytaj także: Pies Piłsudskiego na tropie. O marszałku z humoremTen niezwykle cenny materiał został umieszczony w specjalnie sporządzonym płynie, złożonym z alkoholu i formaliny. Następnie, już w instytucie, poddano go kolejnym etapom obróbki, ostatecznie uzyskując ok. 12 tys. próbek, które można było dowolnie badać. Informacje o pierwszym etapie prac zachowały się dzięki monografii prof. Rosego, pt. „Mózg Józefa Piłsudskiego”, wydanej w 1938 roku. Starannie wydana publikacja zawierająca bogaty materiał fotograficzny dotrwała do naszych czasów w zaledwie kilkunastu egzemplarzach.Na tym prace utknęły. Prof. Rose zmarł nagle 30 listopada 1937 roku, a po jego śmierci badań nie kontynuowano, mimo że wraz z Rosem uczestniczył w nich pokaźny zespół ludzi. Co więcej, nieznane są też losy samych preparatów. Wprawdzie powstało kilka hipotez, ale żadna z braku dowodów nie doczekała się potwierdzenia. Czy próbki zostały zniszczone w czasie wojny? A może zostały wysłane do któregoś z instytutów badawczych – do Berlina albo Moskwy? A może ukryli w obliczu nadciągającej zawieruchy wojennej pracownicy wileńskiego instytutu? Niestety – nie wiemy.„Ta dusza nie będzie potępiona”Gdy 12 maja 1935 roku Felicjan Sławoj Składkowski klęczał w Belwederze przy doczesnych szczątkach Marszałka, w innym miejscu Polski inna, dziś już rozsławiona na cały świat, Polka doznała niezwykłej wizji.„Pewnej chwili dnia 12 maja 1935 r. wieczorem, natychmiast po położeniu się do łóżka zasnęłam, ale jeżeli prędko zasnęłam, to jeszcze szybciej zostałam obudzona (…). Nieoczekiwanie ujrzałam pewną duszę, która oddzielała się od ciała wśród okropnych męczarni” – pisała w swoim „Dzienniczku” św. Faustyna Kowalska. Ta polska mistyczka, która stała się głosicielką Bożego miłosierdzia, doznawała wizji wydarzeń pozaziemskich. Wprawdzie w samym „Dzienniczku” nie pada nazwisko Piłsudskiego, ale spowiednik i duchowy przewodnik świętej bł. Michał Sopoćko zaświadczał, że nie miała ona wątpliwości, jakiego dramatu jest świadkiem. Czytaj także: 101 lat temu Józef Piłsudski ogłosił państwom świata powstanie niepodległej Polski„Dusza, którą widziałam w agonii, jest duszą, którą świat czcił i uwielbiał” – pisała święta, dodając „drżę cała po zobaczeniu okropności świadczących przeciwko tej duszy”. Jednak – jak dodała – „wydaje mi się, że ta dusza nie będzie potępiona”, ale „jej męki nie różnią się niczym od męczarni w piekle”.#wieszwiecejPolub nasDziś, gdy wspominamy Marszałka, gdy rozpamiętujemy, ile poświęcił, nie zważając na cenę, dla umiłowanej ojczyzny, niech nie zabraknie w tym hołdzie modlitwy – za jego duszę, która tyle wycierpiała i być może cierpi nadal… także dla nas.Spoczywaj w pokoju, Marszałku!