Mija właśnie 80 lat od największego nalotu, który kosztował życie setek polskich cywilów. Timeo Danaos et dona ferentes – „Obawiam się Greków, nawet gdy niosą dary” – napisał Wergiliusz w poemacie „Eneida”, nawiązując do wydarzeń podczas bitwy trojańskiej. Fałsz ukryty za rzekomym darem przyjaźni czy pomocy to domena Rosjan. Tak można spojrzeć na sowieckie naloty na Warszawę podczas II wojny światowej. Celem nie były wyłącznie niemieckie instalacje wojskowe, ale również – a może przede wszystkim byli nimi cywile. Józefowi Stalinowi chodziło o zasianie terroru, który miałby ułatwić późniejszą okupację Polski. Mija właśnie 80 lat od największego nalotu, który pochłonął życie setek polskich cywilów. „Siekiera motyka, bimber, szklanka. W nocy nalot, w dzień łapanka…” – brzmiały słowa jednej z najpopularniejszych piosenek w okupowanej Warszawie. Naloty nie były w tym przypadku dziełem Niemców, oni już nie musieli bombardować stolicy zajętego kraju, bo w niej rządzili terrorem. Bomby, które spadały na miasto, pochodziły z sowieckich samolotów. Słowa piosenki wskazują, że Polacy przyzwyczaili się do nocnych nalotów, faktycznie powtarzały się ponad trzy lata, a mimo to niesłusznie pozostają zapomnianą kartą historii. Pokazywały prawdziwe oblicze rzekomego sojusznika, a w praktyce agresora. Najpierw dogadał się bowiem z Adolfem Hitlerem, który wymordował tysiące Polaków, w sprawie podziału Polski, a gdy wiatr historii zmienił kierunek, upatrzył sobie samodzielne zajęcie naszego kraju i robił ku temu przymiarki. Pierwsze sowieckie naloty na okupowaną Warszawę nastąpiły po niemieckiej agresji na Związek Sowiecki. Odpowiedź Stalina nastąpiła w poniedziałek 23 czerwca 1941 roku. O godzinie 19.17 bombowce DB-3F z 212 samodzielnego pułku lotnictwa bombowego dalekiego zasięgu zaatakowały mosty na Wiśle oraz niemieckie obiekty wojskowe, celem była między innymi fabryka amunicji „Pocisk” w Rembertowie. Bomby zrzucone z wysokości 8 tysięcy metrów nie zdołały uszkodzić żadnego z mostów, a część ładunku trafiła w wody Wisły. Więcej zniszczeń dokonał atak na obiekty w innych częściach miasta. Rosyjskie bomby „Bomby trafiły w hangar na Okęciu, w okolice stadionu na Służewcu, w spalony gmach Teatru Narodowego na placu Teatralnym, w dom przy ul. Focha 6, a także w Krakowskie Przedmieście 55 „przed Deutsche Apotheke (dawna apteka K. Wendy) oraz w tramwaj na ul. Zygmuntowskiej w pobliżu mostu Kierbedzia” – relacjonował Władysław Bartoszewski we wspomnieniach „1859 dni Warszawy”. Warszawa była dokładnie wybranym celem. Mieścił się tu ważny punkt logistyczny wojsk niemieckich walczących na froncie wschodnim. Znajdował się tu duży węzeł kolejowy. O tym, jak był ważny, świadczy choćby tak zwany plan Pabsta, czyli sugestia wyburzenia 95 procent przedwojennej zabudowy miasta i zbudowania nowego „niemieckiego miasta Warschau” dla około 40 tysięcy ludzi zarządzających podbitymi przez III Rzeszę terenami na wschodzie. Plan praktycznie nie naruszał istniejącego węzła kolejowego.Wróćmy do nalotu z 23 czerwca 1941 roku. Rosjanie zrzucili kilkadziesiąt bomb, w zasadzie nie niepokojeni przez niemiecką obronę przeciwlotniczą, która podobno nawet nie otworzyła ognia. Konspiracyjne źródła wyliczyły, iż życie straciły 34 osoby. Niemiecka propaganda zwlekała z opisaniem poniedziałkowego nalotu. Dopiero po dwóch dniach polskojęzyczna gadzinówka „Nowy Kurier Warszawski”, wydawana przez władze okupacyjne Generalnego Gubernatorstwa, odnotowała w krótkiej informacji pod tytułem „Nalot poniedziałkowy”: „Podczas pierwszego nalotu bombowców sowieckich na Warszawę zabito i raniono kilkadziesiąt osób. Wyrządzone szkody materialne są niewielkie”. Niemcy bagatelizują Notatka znalazła się dopiero na trzeciej z czterech stron, poprzedziły ją między innymi reportaż z frontu wschodniego, gdzie rozgorzała operacja „Barbarossa” a trzeba pamiętać, że dla Niemców jej pierwsze miesiące były bardzo pomyślne. Dalej była relacja z meczu lekkoatletycznego między Niemcami a będącą państwem satelickim Rumunią czy kącik z ogłoszeniami. Po kolejnych nalotach Niemcy dalej próbowali bagatelizować sprawę. Działała też rosyjska sowiecka, która w swoim niezmiennym stylu kłamliwie pochwaliła się zniszczeniem „wielkich magazynów z paliwem i materiałami pędnymi”. Naloty powtórzyły się 24 i być może 25 czerwca, ale sowieci atakowali przede wszystkim obiekty wokół Warszawy. W samym mieście zbombardowano okolice ulicy Towarowej i most kolejowy. Celność ataków była niewielka i szybko ustały. Gubernator dystryktu warszawskiego Ludwig Fischer dopiero po kilku dniach zareagował i wydał zarządzenie zabraniające fotografowania obiektów, na których „widoczne są uszkodzenia po atakach lotniczych”. Dopiero 13 listopada Rosjanie przeprowadzili kolejny nalot. Wcześniej ponosili zbyt duże straty na froncie, żeby angażować się w tego typu akcje. Tego dnia Warszawa była skryta pod gęstą warstwą chmur, choć sowieci zdołali namierzyć węzeł przy placu Zawiszy, tego dnia zniszczyli bocznice kolejowe przy ulicy Towarowej, ale także budynki mieszkalne przy ulicach Srebrnej i Miedzianej. Zginęło ponad 50 osób. Niemcy zorientowali się, że bez obrony przeciwlotniczej miasto jest narażone na ataki, ściągnęli więc baterie, a pod koniec listopada przeprowadzili pierwszy próbny alarm.Takie próbne alarmy przeprowadzano regularnie, choć sowieci na razie na kilka miesięcy wstrzymali bombardowania Warszawy. Wrócili do nich latem 1942 roku. Bombowce nadleciał przed świtem 21 sierpnia. Piloci nie bawili się w precyzyjne ataki – zrzucali bomby, gdzie popadnie – na dworce i domy w centrum miasta. Modlitwa warszawiaków Konspiracja ustaliła, że w różnym stopniu uszkodzono tego dnia około 130 domów, zginęło około 200 Polaków i 60 Niemców, zaś rannych zostało ponad tysiąc osób. Tym razem polskojęzyczna gadzinówka odnotowała jedynie, że „zrzucone zostały 42 bomby burzące”. Niemcy dalej bagatelizowali problem, ale warszawiacy autentycznie się bali. Powstała nawet często odmawiana modlitwa, zaczynająca się od słów: „Od bomb i samolotów - wybaw nas, Panie”. „Biuletyn Informacyjny”, organ prasowy Komendy Głównej Armii Krajowej, zwrócił uwagę, że także Niemcy panicznie bali się bomb. „W ciężkim przejściu, jakim dla ludności Warszawy był nalot sowiecki, dużą pociechą było wyjątkowo tchórzliwe zachowanie się Niemców, zarówno wojskowych jak i cywilnych. Szukając schronienia w pewniejszych, jak im się zdawało, domach polskich, wpadali tam dosłownie bez portek, trzęsąc się ze strachu” – odnotowano w wydaniu z 27 sierpnia. Tak atak z 21 sierpnia opisał Bartoszewski: „Bombami burzącymi trafionych zostało około 50 budynków mieszkalnych, bomby zapalające wznieciły 40 pożarów. W związku z uszkodzeniem jednego z pawilonów Domu ks. Boduena przy ul. Nowogrodzkiej 75 ewakuowano 200 dzieci do przytułku w Górze Kalwarii. Liczbę zabitych Niemców oblicza się na około 60, rannych na niemal 300. Ludność poniosła straty sięgające około 200 zabitych i 800 rannych”. Wskazał, że w nalocie zginął miedzy innymi znany fizyk prof. Józef Patkowski, były rektor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, wykładowca na tajnym Uniwersytecie Warszawskim.28 sierpnia sowieci ponownie zaatakowali. Szacuje się, że zginęło wówczas około 400 osób. „Biuletyn Informacyjny” wskazał, że wykorzystano 300 bomb burzących i odłamkowych. Warto dodać, że tego typu bomby były zakazane przez międzynarodowe konwencje, ale ówczesna armia reżimu Stalina miała je za nic. Zresztą także dzisiejsze rosyjskie wojsko na Ukrainie nie cofnie się przed żadną zbrodnią. Setki ofiar Podczas letnich nalotów zniszczono między innymi infrastrukturę kolejową oraz wiele niemieckich magazynów, w tym duże garaże wojskowe na tyłach Sejmu. Ucierpiały dziesiątki budynków w wielu dzielnicach, między innymi na Woli, Powiślu i Pradze. Śmierć poniosły setki cywilów. Pożar wywołany podczas jednego z ataków pochłonął także około tysiąc straganów największego stołecznego targowiska przy placu Kercelego, czyli tzw. Kercelaka, zaś straty oszacowano na około 250 milionów ówczesnych złotych. Naloty powtarzały się do 13 sierpnia, gdy pojedynczy bombowiec celnie zrzucił serię bomb na warszawski most średnicowy. Według szacunków zginęła wówczas jedna osoba i jedna została ranna. Do bilansu ataków trzeba zaliczyć zasianą panikę, większą niż podczas niemieckich bombardowań we wrześniu 1939 roku, zapewne wzmożoną trzema latami brutalnej niemieckiej okupacji. Delegatura Rządu na Kraj raportowała do Londynu, że „tysiące osób opuściło na stałe Warszawę i zameldowało w jej okolicach. Tysiące innych wyjeżdża co wieczór na noc poza miasto, lub też przenosi na jego peryferia, uważane za bezpieczniejsze od gęsto zabudowanych dzielnic”. Także wielu Niemców odsyłało swoich bliskich do Rzeszy.#wieszwiecejPolub nas Znamienne, że „Nowy Kurier Warszawski” milczał. Dopiero 4 września zamieścił komentarz czytelnika: „Czerwoni piraci z przestworzy. Walili bomby, gdzie się dało, kościół, szpitale, baraki (...) czerwoni nie wybierają. Rzucają śmiertelne pociski z logiką przypadku”. Z tymi słowami akurat trzeba się zgodzić. Wcześniej gadzinówka spieszyła donieść między innymi o tym, że koń kopnął przechodnia i że doszło do bójki w restauracji.Wezwanie do powstania Sowieckie samoloty sporadycznie nadlatywały, ale zwykle prowadziły zwiad lub zrzucały ulotki, między innymi wzywające ludność Warszawy do powstania przeciwko Niemcom. Rosjanie wzywali do zrywu wielokrotnie, ale gdy powstanie warszawskie w końcu wybuchło 1 sierpnia 1944 roku, Stalin nikczemnie pozwolił Hitlerowi na zniszczenie miasta i wymordowanie setek tysięcy mieszkańców. Do tego miało dopiero dojść za jakiś czas. Na razie Warszawa z niepokojem czekała na kolejne naloty i te następowały, łącznie z największym przeprowadzonym dokładnie 80 lat temu, w nocy z 12 na 13 maja 1943 roku. Kilkadziesiąt bombowców B-25 „Mitchell” produkcji amerykańskiej, dostarczonych w ramach umowy Lend-Lease, nadleciało około godziny 23.30. Piloci najpierw zrzucili oświetlające flary na spadochronach, po czym rozpoczęli bombardowanie dywanowe, które trwało do godziny 1.30. Na miast spadło około 100 ton bomb, w tym wiele półtonowych bomb burzących. Sowieccy piloci zrzucili także setki ulotek propagandowych z odezwą wzywającą do walki z Niemcami oraz przedruk listu Stalina dotyczącego stosunków polsko-sowieckich, wystosowanego do korespondenta „New York Timesa” w dniu 4 maja 1943 roku. Dyktator twierdził w nim, że rząd ZSRR pragnie widzieć silną i niepodległą Polskę po klęsce Niemiec hitlerowskich. Kłamstwo dotyczyło oczywiście kwestii niepodległości naszego kraju. Zbrodniarz miał plany podbicia i zniewolenia. A oto treść ulotki: „Zbliża się czas zemsty za wszystkie zbrodnie i okrucieństwa niemieckie wobec narodu polskiego. Czerwona Armia – ze Wschodu i wojska angloamerykańskie – z Zachodu szykują druzgocący cios, który złamie grzbiet bestii hitlerowskiej. Wasza walka, wasz czyn może przyspieszyć zwycięstwo nad naszym wspólnym wrogiem! Polacy! Wybiła godzina czynu! Odpłaćcie się wrogowi za morze krwi przelanej, za rzeki łez narodu polskiego! Wyżej wznieście sztandar walki przeciw podłym okupantom niemieckim! Wzmóżcie sabotaż w fabrykach i kopalniach. Chowajcie zboże i bydło po wsiach! Rozbierajcie tory kolejowe! Wykolejajcie niemieckie pociągi wojskowe! Podpalajcie magazyny wojskowe! Wstępujcie do szeregów polskich partyzantów! Tępcie Niemców bezlitośnie w dzień i w nocy! Do walki za waszą i naszą wolność! Do walki o silną niepodległą Polskę!”.Z założenia celem było lotnisko na Okęciu oraz węzeł kolejowy, ale bombowce raziły kamienice między innymi na placu Zbawiciela, przy Marszałkowskiej, przy Emilii Plater czy w hali na Koszykach na Śródmieściu, która spłonęła. Spaliły się także stragany targowiska na placu Kazimierza Wielkiego. Bomby spadły też na ulicę Grójecką na Ochocie oraz uszkodziły Filtry, przez co przez jakiś czas warszawiacy nie mieli bieżącej wody. Wymowne było zrzucenie bomb na ruiny getta, gdzie miały miejsce ostatnie dramatyczne epizody powstania żydowskiego. Gaszenie pożarów trwało do 13 maja. Początkowo szacowano, że zginęło ponad tysiąc osób, ale wydaje się, że śmierć poniosło mniej – około 300 osób, zaś około tysiąca odniosło obrażenia. Niemcy zaniżyli tę liczbę, twierdząc że zginęło 149 osób, 223 został rannych, zaś 11 uznano za zaginione. Wiele ofiar Krzysztof Dunin-Wąsowicz w książce „Warszawa w latach 1939-1945” dowodził, że zginęło 49 cywilów, zaś 146 zostało rannych rannych oraz że Niemcy stracili po 17 zabitych i rannych żołnierzy. Liczbę tysiąca ofiar śmiertelnych podał Ludwik Landau, przedwojenny ekonomista. „Nierównie więcej ofiar jest wśród ludności; zwłaszcza zburzone i spalone domy na 6 Sierpnia, na Koszykowej, Wspólnej, Grójeckiej, naokoło placu Kazimierza pochłonęły wiele ofiar” – pisał. Przyznał, że „w dzielnicach mieszkalnych powstały ciężkie spustoszenia”, zaś ulice „wyglądem swym przypomniały obraz z dni wrześniowych”. „Porwane przewody tramwajowe, od czasu do czasu nie uporządkowane jeszcze gruzy i pogorzeliska, wszystko pokryte pyłem, jadące ulicą w zastępstwie tramwajów doraźnie uruchomione furki z pasażerami, czasem i wózki z rzeczami pozbawionych nagle domu” – relacjonował. Opisywał strach jaki zapanował, szczególnie gdy poszła plotka o spodziewanym nocnym nalocie. Wskazał, że „tłumy ludzi wyjeżdżają na noc z miasta”. Sam Landau, współpracownik AK, został zamordowany później przez Gestapo. Zastrzelona na posterunku została także jego żona, która podczas aresztowania razem z córką zażyły truciznę. Jeszcze jedna tragedia okupacji.„Wielki nalot tej nocy sprawił, że we mgłach niewyspania i tępoty daje się jednak przeżyć dzień dzisiejszy. Godziny w mrocznej podziemnej pralni, nazwanej schronem, między obcymi, wyrwanymi ze snu ludźmi, siedzącymi wzdłuż ścian jak widziadła, w tępej rezygnacji i nudzie, wobec całkowitego nonsensu targających powietrzem eksplozji” – pisała dzień po nalocie Zofia Nałkowska. Decyzja Stalina W połowie 1944 roku, gdy front zbliżał się do Warszawy, sowieckie maszyny nasiliły naloty, ostrzeliwały między innymi niemieckie konwoje, ale atakowały także cele cywilne. 1 sierpnia Rosjanie odpuścili. Gdy wybuchło powstanie, pozwolili, żeby Niemcy utopili je we krwi. Nie wsparli powstańców, choć wcześniej wzywali do zrywu. Była to osobista decyzja Stalina. Skąd takie okrucieństwo Rosjan, którzy, nie licząc się z ofiarami, bombardowali cele cywilne w Warszawie? Trudno nie odnieść wrażenia, że głównym celem bombardowań nie były wyłącznie niemieckie obiekty wojskowe. Nalot z 12 na 13 maja nastąpił niedługo po wysłaniu przez Niemców do lasu katyńskiego Międzynarodowej Komisji Lekarskiej oraz podczas prac komisji technicznej Polskiego Czerwonego Krzyża, która badała masowe groby ofiar NKWD. Zbieżności było więcej. Nalot dywanowy z maja 1943 roku nastąpił niedługo po zerwaniu przez Moskwę stosunków dyplomatycznych z rządem RP na uchodźstwie. Na bestialstwo Rosjan można zatem patrzeć jako na zemstę Stalina oraz próbę sterroryzowania Polaków. Rosyjski dyktator planował już bowiem zajęcie Polski i uczynienie z niej kraju satelickiego. Sowieckie naloty na Warszawę należy rozpatrywać w kategorii zbrodni wojennych. W świadomości Polaków powinny znaleźć się obok zbrodni katyńskiej czy obławy augustowskiej. Niestety, funkcjonują na marginesie, a wielu Polaków o nich nie słyszało. To między innymi efekt działań komunistycznych władz PRL, które po wojnie konsekwentnie zabraniały wspominania tego mrocznego epizodu, żeby nie drażnić Rosjan. Także w wolnej Polsce ofiary ich nie zostały dotąd należycie upamiętnione.