
Olaf Scholz odrzuca dialog na temat reparacji dla Polski, a zamiast tego manipuluje historią II wojny światowej, starając się wybielić Niemcy. Kolejnego dnia roi zaś o federalnej UE i domaga się rezygnacji z zasady jednomyślności. Wciąż też podkreśla, jak to Berlin jest najlepszym sojusznikiem Kijowa, czym przekracza wszelkie granice hipokryzji. Najwyższy już czas, by to niemiecki kanclerz skorzystał z „rady”, którą kiedyś Jacques Chirac miał dla Polski, i po prostu siedział cicho.
Z zarzutami niemieckiego europosła musiał zmierzyć się w Parlamencie Europejskim Olaf Scholz. – Próbuje się pan przedstawić jako wizjoner, a nie...
zobacz więcej
Komentarz niemieckiego kanclerza odnoście do obchodzonego 8 maja 1945 roku aktu kapitulacji Niemiec kończącego II wojnę światową w Europie zszokował wielu. Mało kto bowiem spodziewał się, że tego właśnie dnia Scholz będzie się starał kolejny raz odsuwać od Niemiec ich odpowiedzialność za wybuch wojny i popełnione podczas niej zbrodnie.
A jednak to właśnie wtedy Scholz napisał na Twitterze: „78 lat temu Niemcy i świat zostały wyzwolone spod tyranii narodowego socjalizmu” i zapewnił, że zawsze będą za to wdzięczni. „8 maja przypomina, że demokratyczne państwo nie jest oczywistością. Powinniśmy je chronić i bronić – każdego dnia” – dodał. O tym, co uważa, za prawdziwą demokrację, w kontekście działania UE mówił dzień później.
Zatrzymajmy się jednak na jego słowach dotyczących kapitulacji z 8 maja, gdyż są one nie tylko kłamstwem, lecz także zniewagą ofiar II wojny światowej. Scholz tym wpisem kolejny już raz przekroczył granice absurdu i po prostu się zhańbił. Czemu postanowił – i to jeszcze w takim momencie – zakłamywać historię i pisać ją na nowo? Czy naprawdę liczył, że wszystko, co powie, zostanie potraktowane jako prawda i że nie spotka się z reakcją? Czy naprawdę wierzy, że kłamstwo o tym, że za zbrodnie odpowiedzialni są nie Niemcy, lecz grupka bliżej niezidentyfikowanych, beznarodowych nazistów, zostanie zaakceptowane?
Scholz woli jednak manipulować, zamiast rozpocząć dialog z Polską, na temat reparacji wojennych. A przecież doskonale zdaje sobie sprawę, że naszemu krajowi Niemcy nie zrekompensowały strat wojennych. Dlatego gra na zwłokę, ignorując sprawę, licząc na zmianę rządów w Polsce, co oznacza zapewne zamrożenie tego tematu.
22 maja odbywam spotkanie w Bundestagu z parlamentarzystami ze wszystkich niemieckich partii. Jesteśmy na takim etapie, że Niemcy nie mogą udawać,...
zobacz więcej
Po tym, jak 8 maja Scholz starał się manipulować historią II wojny światowej, kolejnego dnia, w trakcie wystąpieniu w Parlamencie Europejskim, przekonywał, że potrzebna jest reforma systemu głosowania w Radzie UE, by więcej decyzji mogło zapadać większością kwalifikowaną. Podkreślał przy tym, że „to nie jednogłośność czy 100-proc. poparcie wszystkich decyzji daje największą legitymację demokratyczną”. – Wręcz przeciwnie – to właśnie walka o większość i sojusze cechują nas jako demokratów. Poszukiwanie kompromisów, które uwzględnią interesy mniejszości, jest właściwym działaniem. To odpowiada naszemu wyobrażeniu o liberalnej demokracji – zaznaczył niemiecki przywódca.
I tu znów należy się zapytać, czy Scholz szczerze myśli, że spotka się to z akceptacją, że nie wywoła sprzeciwu, że pod jego adresem nie będą padać zarzuty o chęć narzucania woli Berlina innym? Przecież nie od dziś wiadomo, jak potężne wpływy w Brukseli ma nasz zachodni sąsiad i jak wiele mniejszych krajów zachodniej Europy przytakuje wszystkiemu, co ogłosi. To właśnie zasada jednomyślności jest ochroną wobec takiej dominacji, wobec tyranii większości. To właśnie ona daje szasnę na poszukiwanie kompromisów i „uwzględnianie interesów mniejszości”. Do takiej UE weszła Polska, a nie do takiej, w której Berlin wraz z Paryżem będą wszystkich rozstawiać po kątach.
Dlatego też podczas debaty z Scholzem eurodeputowany PiS Ryszard Legutko ocenił, że system polityczny Unii to „kombinacja oligarchii i tyranii większości” i oskarżył go o to, że chce dodatkowo umocnić ten stan.
Naszym celem jest doprowadzenie do punktu zwrotnego w Niemczech i rewizji historii II wojny światowej – powiedział wiceszef MSZ Arkadiusz...
zobacz więcej
– Filary tej oligarchii europejskiej, to ci wielcy wśród państw członkowskich. A największym z nich są Niemcy. Oni robią co chcą, nie konsultują się z innymi i nazywają to przywództwem. System głosowania w Radzie UE chroni ich interesy i jest niewielka szansa, że można ich przegłosować – podkreślił eurodeputowany.
Zwrócił przy tym uwagę, że jednomyślność jest jedną z podstawowych zasad UE. – To jest coś, co gwarantuje równość państwom, gwarantuje bezpieczeństwo ich interesów, bezpieczeństwo ich obywateli. Wszelkie próby zlikwidowania tej zasady muszą prowadzić do dyktatu – ocenił Ryszard Legutko. – A jeśli Niemcy chcą od tego uzależniać zgodę na rozszerzenie Unii Europejskiej, to jest to działanie haniebne, ale niestety spójne z tym, co dotychczas obserwowaliśmy w kwestii wsparcia dla Ukrainy – dodał.
Potwierdzeniem tego jest choćby przypomnienie, jak o interesie swoich sojuszników myślały Niemcy w sprawie Nord Streamu 2. Angela Merkel zasypywana była przecież apelami o zahamowanie tego niebezpiecznego projektu – za każdym razem jednak manipulowała, stosowała wymówki i frazesy, byle tylko zrealizować ten projekt.
To się jednak nie udało. Putin nie okazał się aż tak cierpliwy – zaatakował Ukrainę, a cała niemiecka polityka wobec Rosji legła w gruzach. Wielu niemieckich polityków uderzyło się po tym w piersi (chociaż np. Merkel do dziś podkreśla, że nie ma sobie nic do zarzuceni), a sam Scholz mówił, że Niemcy dojrzały do przełomu.
Tyle że mówienie to jedno, bicie się w piersi to drugie, a rzeczywiste reagowanie to trzecie. I właśnie z tym trzecim nasi zachodni sąsiedzi do dziś mają największe problemy. Od samego początku inwazji to właśnie oni są największymi hamulcowymi zarówno jeśli chodzi o nakładanie surowych sankcji na neofaszystowski reżim w Moskwie, jak i dostarczanie broni Ukrainie.
78 lat temu skapitulowała niemiecka III Rzesza. „Niemcy i świat zostali wyzwoleni spod tyranii narodowego socjalizmu”.
zobacz więcej
Co więcej, to właśnie z Berlina wciąż wieje największy sceptycyzm w kontekście wiary w zwycięstwo sił Kijowa nad Moskwą. To z Berlina też słychać najgłośniej głosy nawołujące do wymuszenia na obrońcach „negocjacji”, by doprowadzić do „pokoju”. Nie ma co do tego jednak wątpliwości, że rosyjski dyktator nie planuje zakończenia wojny, a ewentualny rozejm traktowałby tylko jako przerwę w celu osiągnięcia przewagi na froncie i wykorzystania zaistniałej sytuacji propagandowo.
Scholz udaje, że tego nie wie. Zamiast z całą mocą pomóc obrońcom, co leży także w rzeczywistym interesie Niemiec, prowadzi jednak politykę uników, półśrodków, niezrealizowanych obietnic. Jednocześnie uparcie przekonuje, że jego kraj jest największym sojusznikiem Ukrainy i pomaga jej jak nikt inny na świecie. Za nic ma fakty, a nawet suche dane, nie mówiąc już o opiniach samych Ukraińców. Nie. Niemcy liderem pomocy. Tak samo jak liderem demokracji, rozliczania się z czarną przeszłością, zielonej energii, humanitaryzmu i… długo by wymieniać. Tako rzecze Scholz. Koniec, kropka.
Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia