Chociaż większość państw europejskich potrafi sprzeciwić się kremlowskiej propagandzie, to jednak wciąż osiąga ona sukcesy. Rosja, podobnie jak swojego czasu Związek Sowiecki, chciałaby odgrywać rolę obrońcy pokoju, a także wszelkich praw i człowieka, i międzynarodowych. I chociaż większość państw europejskich potrafi sprzeciwić się kremlowskiej propagandzie, to jednak wciąż osiąga ona sukcesy. I nie chodzi tu jedynie o kraje trzeciego świata, ale także m.in. Niemcy, które są szczególnie podatne na działanie ruskich trolli. Absurd. Tak jednym słowem można określić sytuację, w której przedstawiciel zbrodniczego systemu „ruskiego miru”, rządzącego Rosją, przewodniczył sesji Rady Bezpieczeństwa ONZ w Międzynarodowy Dzień Multilateralizmu i Dyplomacji dla Pokoju. Szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow, jak można się było spodziewać, wykorzystał tę sytuację do szerzenia dezinformacji, która jest najskuteczniejszą bronią tego neofaszystowskiego reżimu.Nie ma się więc co dziwić, że w odpowiedzi na rosyjską prowokację ambasador RP przy ONZ Krzysztof Szczerski w oświadczeniu przed wystąpieniem Ławrowa jednoznacznie powiedział, co o tym myśli: "Diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni”.Dezinformacja przynosi efektyI chociaż wiele państw wyraziło swój sprzeciw wobec tej nachalnej rosyjskiej propagandy, to nie można się łudzić, że jest ona nieszkodliwa, że nie przynosi pożądanych przez Moskwę efektów. Rosji, niestety, udaje się wykorzystywać swoje wpływy w wielu regionach świata, co szczególnie mocno obserwowane jest w Afryce.Co więcej, udaje jej się znajdować alternatywne wobec europejskiego rynki zbytu dla swoich towarów i surowców, a bliska współpraca z Chinami czy Iranem spędza sen z oczu zarówno władzom w Kijowie, jak i ich sojusznikom.W poniedziałek "Wall Street Journal", powołując się na dokumenty wywiadu, poinformował, że rosyjskie statki od miesięcy transportują przez Morze Kaspijskie duże ilości amunicji, mowa jest o 300 tys. pocisków artyleryjskich i milionie sztuk innej amunicji. Powstrzymanie tego procederu wymaga dużego wysiłku ze strony USA, a także współpracy innych państw położonych nad tym akwenem. Wcześniej reżim w Teheranie dostarczył Moskwie tysiące sztuk dronów. Sankcje nakładane na Iran nie zmieniają jego polityki.A przypomnijmy, że jeszcze niedawno wiele zachodnich państw przekonywało, że umowa nuklearna z Teheranem doprowadzi do normalizacji relacji z nim. Sprzeciwiający się jej ówczesny prezydent Donald Trump był za to powszechnie krytykowany.Wszyscy patrzą na PekinWciąż istnieją też obawy dotyczące tego, czy Chiny zdecydują się na militarne wsparcie Rosji. Do tej pory USA nie przedstawiły dowodów świadczących o tym, ale strona ukraińska donosiła, że w broni używanej przez Rosjan znajdowano elementy produkowane przez Chińczyków. Tymczasem Pekin wciąż chciałby uchodzić za potencjalnego mediatora w konflikcie, pomimo tego, że wspiera rosyjską propagandę i proponuje plany pokojowe, które wpisują się w cele Kremla.Niemcy jak gąbkaNiedawno portal dziennika „Bild” zwracał uwagę, że propaganda Kremla odnosi szczególne sukcesy w Niemczech, na co wpływają m.in „historycznie przyjazne stosunki między Niemcami i Rosją, dziedzictwo socjalistycznej dyktatury NRD, także duża liczba rosyjskojęzycznych mieszkańców Republiki Federalnej Niemiec”.Naukowcy z Centre of Information Resilience (CIR) zwracają uwagę, że rosyjska propaganda działa na nich na kilka sposób. Jednym z nich są rosyjskie media państwowe RT DE i SNA (niemiecka wersja Sputnika), których kłamliwe tezy rozpowszechniają później m.in influencerzy, a także liczne niemieckie portale internetowe oraz ekstremistyczni blogerzy.Bardzo groźna jest też działalność rosyjsko-niemieckiej organizacji Vadar, „rzekomo działającej w interesie Niemców z Rosji”. W rzeczywistości kanał Vadar na Telegramie pełen jest treści antyukraińskich, które uzupełniają te krytykujące niemiecką pomoc dla Ukrainy. Vadar szerzy m.in. poglądy, że „duża część ludności niemieckiej obawia się wojny, a Bundeswehra jest do niej nieprzygotowana”.Swoją rolę w rosyjskiej dezinformacji ogrywają też rosyjskie ambasady, korzystające z Facebooka, Instagrama, Telegramu i YouTube, pomimo tego, że wiele z tych platform jest obecnie w Rosji zakazanych.Polityczne piąte kolumnyPoważne zagrożenie wynika też z wpływu dezinformacji Kremla na skrajne partie w Niemczech, jak: AfD, Die Linke i inne radykalne ugrupowania z lewa i prawa.Kolejne światło na tę sytuację rzucił w piątek dziennik "Washington Post" – bazując na dokumentach rosyjskich, które zostały uzyskane przez europejskie służby wywiadowcze, i do których uzyskał dostęp – ostrzegał, że radyklani politycy w tym kraju mają kontakt z rosyjskimi urzędnikami i poruszają z nimi pomysły tzw. "resetu" z Rosją i reaktywowania Nord Stream 2.Pod hasłem „pokoju na Ukrainie”, a tak naprawdę zaprzestania dostarczania jej broni i wymuszenia na niej przystąpienia do negocjacji, Kreml zachęca skrajną lewicę i skrajną prawicę do łączenia sił. Widać to było choćby podczas manifestacji z 25 lutego i postulatów prezentowanych tam przez polityków AfD i Die Linke.Kreml wierzy w pacyfistówZ dokumentów wynika, że Kreml chce skupić się w Niemczech na budowaniu antywojennych nastrojów i osłabianiu w ten sposób poparcia dla Ukrainy, w myśl zasady, że wspieranie Ukrainy tylko wydłuża niemożliwą do wygrania przez nią wojnę. AfD miałaby w ten sposób stać się partią "niemieckiej jedności", która promowałaby uznanie sankcji przeciwko Rosji za sprzeczne z niemieckimi interesami.Amerykański dziennik ocenia, że starania Kremla polegają również na podważaniu jedność Zachodu i doprowadzeniu do zamrożenia wojny na rosyjskich warunkach.Niemcy wciąż oziębli wobec UkrainyBiorąc pod uwagę, jaką politykę przez lata prowadziły wobec Kremla kolejne władze w Berlinie, nie ma się co dziwić, że zyskiwały one poparcie w większości społeczeństwa. Dziś też poziom poparcia dla sprawy pomocy Ukrainie jest u naszych zachodnich sąsiadów niższy niż w innych krajach zachodnich, nie mówiąc już o porównywaniu do państw naszego regionu.To zaś pokazuje, jak czujnym trzeba być wobec postulatów głoszonych z Niemiec – w szczególności, że rząd Olafa Scholza wiele razy sugerował, że należy doprowadzić do negocjacji, chociaż wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że w okolicznościach, gdy w Rosji króluje „ruski mir”, mielibyśmy do czynienia jedynie z narzucaniem Kijowowi dyrektyw Kremla.Petar PetrovićAutor jest dziennikarzem Polskiego Radia