Przypadek Stanisława Swianiewicza. „Opatrzność wyratowała mnie jedynego z czterech z górą tysięcy” – pisał po latach Stanisław Swianiewicz. Uważał, że dlatego jego powinnością jest głoszenie prawdy o bestialstwie, które spotkało jego towarzyszy w Katyniu. W tych staraniach nie ustawał do końca swoich dni. Był jednym z 395 jeńców, którzy uniknęli śmierci z rąk sowieckich oprawców, a historia jego ocalenia nie miała precedensu. Urodził się 7 listopada 1899 r. w Dyneburgu na północno-wschodnich rubieżach dawnej Rzeczypospolitej, w rodzinie o silnych tradycjach niepodległościowych. Patriota, naukowiec, działaczRodzinie zawdzięczał nie tylko patriotyczne wychowanie, ale także staranne wykształcenie. Po szkole średniej w rosyjskim Orle rozpoczął studia w Moskwie, by w końcu przenieść się na Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie. Uczelnię tę ukończył w 1924 r., już w wolnej Polsce, o którą zresztą walczył m.in. w wojnie bolszewickiej 1920 r. Ze swoją Alma Mater pozostał związany w II RP, pnąc się po szczeblach kariery naukowej, aż do profesury na Katedrze Ekonomii Politycznej na wydziale prawa. W pracy badawczej zajmował się przede wszystkim ekonomią krajów o systemie totalitarnym. Wśród jego publikacji była m.in. pozycja poświęcona bolszewickiej Rosji „Lenin jako ekonomista”. W latach 30. na warsztat wziął także system gospodarczy hitlerowskich Niemiec. Pracy akademickiej pozostał wierny po wojnie, wówczas jednak z konieczności były to uczelnie zachodnie – w Londynie, Manchesterze, Halifaxie w Kanadzie, Indonezji i Stanach Zjednoczonych (Uniwersytet Notre Dame w Indianie).Stanisław Swianiewicz był nie tylko rzutkim naukowcem, ale także bardzo aktywnym publicystą, działaczem politycznym i społecznikowskim. Będąc żarliwym polskim patriotą, wychowanym w duchu romantycznym, czerpał jednak całymi garściami z tygla kulturowego, w którym wzrastał – z silnych wpływów kultury niemieckiej, tak szeroko reprezentowanej w jego rodzinnych Inflantach, a także kultury rosyjskiej, którą cenił, ale przy jednoczesnym negatywnym stosunku do jakichkolwiek związków politycznych z Rosją.Splot warunków i okoliczności, które go ukształtowały, najprawdopodobniej zaważył o jego losie w Katyniu. Kozielsk – obóz śledczy, czas selekcjiGdy wybuchła II wojna światowa, Stanisław Swianiewicz ponownie otrzymał przydział wojskowy. Brał udział w walkach z Niemcami, a w trakcie odwrotu dostał się w ręce Sowietów. Następnie, przez obóz przejściowy w Putywlu, został wywieziony w pierwszych dniach listopada 1939 r. do obozu w Kozielsku, w którym zgromadzono ok. 4400 jeńców. Czytaj także: Premier: 82 lata od zbrodni katyńskiej Rosja wróciła do swojej najstraszniejszej przeszłości„Był to obóz śledczy, którego celem było wyjaśnienie z punktu widzenia sowieckiej służby bezpieczeństwa (NKWD) (…) charakterystyki każdego jeńca i podzielenie więźniów na pewne kategorie, jeżeli chodzi o możliwość użycia ich do sowieckich celów państwowych” – pisał Stanisław Swianiewicz w swoich wspomnieniach „W cieniu Katynia”. Początkowo jeńców podzielono na dwie kategorie – tych ze wschodnich ziem dawnej Rzeczypospolitej, których Sowieci mogli zakwalifikować jako swoich obywateli, i na tych z pozostałych terenów.Swianiewicza zaliczono w poczet tych drugich, ponieważ zataił informacje o swojej profesurze i przedstawił fałszywe dane, m.in. podając, że był urzędnikiem Izby Handlowo-Przemysłowej w Warszawie.Zbrodnicza machina poszła w ruchNa początku marca 1940 r. los polskich jeńców został przesądzony. 2 marca szef NKWD Ławrientij Beria w tajnej notce do Józefa Stalina napisał, że stanowią oni „zdeklarowanych i nierokujących nadziei poprawy wrogów władzy sowieckiej” oraz zaleca się ich rozstrzelanie „bez wzywania skazanych, bez przedstawiania zarzutów, bez decyzji o zakończeniu śledztwa i aktu oskarżenia”. Sam Swianiewicz po latach przyznał, że zauważana na każdym kroku niezłomność postawy polskich żołnierzy – „wszystkich uwięzionych łączyło jedno przekonanie, że jesteśmy częścią armii przenikniętej wolą walki”, zaważyła na podjęciu przez Sowietów decyzji o zgładzeniu jeńców. 5 marca 1940 r. Biuro Polityczne Komitetu Centralnego Partii Komunistycznej zatwierdziło plan Berii i zbrodnicza machina poszła w ruch. 3 kwietnia 1940 r. jako pierwsze ruszyły transporty z Kozielska do Katynia. Na Stanisława Swianiewicza przyszła pora 29 kwietnia 1940 r. „Przekazanie nowej eskorcie odbywało się w sposób poniekąd uroczysty. Przekazywano nie tylko osobę, lecz również jej teczkę personalną” – pisał we wspomnieniach. I dodawał zaraz:„Rzeczą, która mnie (…) uderzyła, (…) był fakt, że moja teczka była innego koloru niż teczki innych jeńców. (…) wszystkie teczki były czerwone, tymczasem moja była biała”. Następnie więźniów zapakowano do wagonów i niczego nieświadomych przewieziono do stacji Gniezdowo, skąd samochodami byli transportowani na miejsce kaźni. Na „liście śmierci”Swianiewicza jednak ten los ominął. Gdy pociąg się zatrzymał, do przedziału wszedł pułkownik NKWD, który kazał profesorowi zabrać rzeczy i iść za nim. Już sam fakt, że po więźnia osobiście przybył oficer wysokiej rangi, był niecodzienny. Ale jeszcze większe zdziwienie jeńca wywołało to, że po krótkiej chwili, gdy oddalali się od transportu, pułkownik zapytał Swianiewicza, „czy nie napiłby się herbatki”.„Nic nie wskazywało na to, że był to człowiek, który według wszelkiego prawdopodobieństwa stał na czele zespołu katów, którzy w tym samym czasie w pobliskim lasku mordowali moich kolegów, czego oczywiście w owej chwili nie mogłem się domyślić” – wspominał na kartach „W cieniu Katynia”.Swianiewicza umieszczono w pustym wagonie więziennym, gdzie spędził dzień, stając się świadkiem ostatniej drogi swoich towarzyszy: „Plac był gęsto obstawiony kordonem wojsk NKWD z bagnetem na broni. Była to nowość w stosunku do naszego dotychczasowego doświadczenia. Nawet na froncie, bezpośrednio po wzięciu nas do niewoli, eskorta nie nakładała bagnetów na broń. (...) Z drogi wjechał na plac zwykły pasażerski autobus, raczej małych rozmiarów w porównaniu do tych autobusów, do których jesteśmy przyzwyczajeni w miastach zachodnich. Okna były zasmarowane. Pojemność autobusu była około 30 osób, wejście dla pasażerów od tyłu. (…). Autobus podjechał tyłem do sąsiedniego wagonu, tak, że jeńcy mogli wchodzić bezpośrednio ze stopni wagonu, nie stąpając na ziemię. Z obydwu stron stali żołnierze wojsk NKWD z bagnetem na broni. Był to dodatek do gęstego kordonu otaczającego plac. Po półgodzinie autobus wracał, aby zabrać następną partię”.Czytaj także: „Takich cmentarzy na Ukrainie przybywa”. Obchody zbrodni katyńskiej w BykowniJest to jedyna relacja polskiego oficera, który figurował już na liście wywózkowej – „liście śmierci” z obozu (nr 52/2 z 27 kwietnia 1940 r. pod poz. 67) i kilka kilometrów od miejsca kaźni został zawrócony.Tego samego dnia Swianiewicza wywieziono do więzienia w Smoleńsku, stamtąd do Moskwy na Łubiankę, potem na Butyrki. Tam, po kilku miesiącach śledztwa, oskarżając go o szpiegostwo przeciw Związkowi Sowieckiemu, skazano go w marcu 1941 r. na osiem lat łagrów. Nie jeniec, lecz więzień politycznyMotywy, dla których Sowieci zdecydowali się go zachować przy życiu, nie są bezsprzecznie jasne. Wiadomo z relacji Stanisława Swianiewicza, że jeszcze w Kozielsku udało im się ustalić jego prawdziwe pochodzenie i wykształcenie, został „rozkonspirowany” w marcu 1940 r., przed likwidacją obozu.Jak przypuszcza profesor, wtedy też postanowiono wykorzystać jego wiedzę na potrzeby sowieckiej machiny wojennej. By go do tego skłonić, spreparowano zarzut szpiegostwa. Miało ono polegać na kierowaniu studiami ekonomicznymi nad gospodarką ZSRS (co faktycznie było w kręgu zainteresowań profesora) na użytek wywiadu polskiego. Poza tym, również na potrzeby tego wywiadu, miał robić analizy gospodarki niemieckiej w 1938 r., co też mieściło się w zadaniach badawczych Swianiewicza. Kuriozalny w tym kontekście był tylko zarzut współpracy z wywiadem polskim. Swianiewicz podkreślał, że nawet gdyby to była prawda, on jako polski obywatel nie doznałby „upadku moralnego” – co sugerował sowiecki śledczy – bo działałby w interesie własnej ojczyzny.Enkawudziści oczekiwali jednak „skruchy”, żądali szeroko zakrojonej współpracy, by Swianiewicz ujawnił w jej ramach np. listę polskich agentów w Rosji, czego oczywiście profesor nie był w stanie zrobić, bo nie miał takiej wiedzy. Założenia bezpieki ocaliły życie SwianiewiczaJednak te absurdalne założenia sowieckiej bezpieki miały ocalić życie Stanisława Swianiewicza. „Gdy staram się wygrzebać wszystkie szczegóły między Kozielskiem a Łubianką, wydaje się, że mam pewne podstawy do przypuszczenia, że rozkaz odseparowania mnie od innych jeńców został wydany jeszcze przedtem, zanim transport, do którego należałem, odszedł z Kozielska” – snuł w pamiętniku. Na odmienne plany wobec niego miał właśnie wskazywać ów inny niż wszystkich kolor jego teczki personalnej i kartki dla konwojenta. Według zamysłów NKWD, jak przypuszczał profesor, jego szlak nie wiódł więc do Katynia, lecz do Moskwy, choć okrężną drogą i w początkowej fazie wraz z żołnierzami skazanymi na zagładę.„Ten pobyt w pobliżu lasku katyńskiego zaciążył na całym moim późniejszym życiu” – powtarzał często Swianiewicz i nie chodziło tylko o misję nagłaśniania prawdy o zbrodni katyńskiej. Zbyt blisko prawyGdy w 1941 r. doszło do układu Sikorski-Majski, jednym z jego warunków była tzw. amnestia dla Polaków przebywających w sowieckiej niewoli. Początkowo objęto nią również Swianiewicza, niestety na krótko. Sowieci zdali sobie bowiem sprawę, że stał się on mimowolnym świadkiem zbrodni katyńskiej, i cofnęli mu zgodę na opuszczenie obozu.Trzeba było wielu miesięcy starań polskich władz, by w końcu 20 kwietnia 1943 r. udało się Stanisława Swianiewicza wydobyć z niewoli. Dołączył potem do armii gen. Andersa, a po wojnie osiadł na Zachodzie, kontynuując pracę naukową. Doczekał wolnej ojczyzny, pierwszy raz odwiedził ją w 1990 r. Zmarł 22 maja 1997 r. w Londynie..„Moje losy stanowiły wypadek równający się oberwaniu się stryczka pod skazańcem” – tak Stanisław Swianiewicz podsumowywał po latach swoje przeżycia na „nieludzkiej ziemi”. Zbrodnia katyńska w liczbachInternowanych żołnierzy umieszczono głównie w trzech obozach: w Kozielsku (ok. 4400 osób), Starobielsku (ok. 3800) i Ostaszkowie (ok. 6300), skąd przewożono ich na miejsce kaźni – z Kozielska do Katynia, ze Starobielska do Charkowa-Piatichatek, z Ostaszkowa do Tweru, gdzie ich mordowano, a następnie grzebano w Miednoje. Egzekucji dokonywano także w innych miejscach, m.in. pod Kijowem (miejsce pochówku – Bykownia), Chersoniem, pod Mińskiem (mogiły w Kuropatach).Katyń był pierwszym miejscem, w którym odkryto masowe groby polskich jeńców, dlatego stał się symbolem tego mordu. W ramach tej sowieckiej operacji zginęło 21 768 wziętych do niewoli obywateli polskich.Dzień Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej jest obchodzony 13 kwietnia. To tego dnia w 1990 r. Związek Sowiecki przyznał się oficjalnie do zbrodni.