RAPORT

Pogarda

Rosja nadal chce podgrzewać napięcia na Bałkanach. Umowa z Ochrydy ma temu przeciwdziałać

Nie jest tajemnicą, że w Serbii wciąż szczególnie mocne są wpływy Rosji (fot. PAP/EPA/ANDREJ CUKIC)
Nie jest tajemnicą, że w Serbii wciąż szczególnie mocne są wpływy Rosji (fot. PAP/EPA/ANDREJ CUKIC)

Najnowsze

Popularne

Widmo umacniania się rosyjskich wpływów w krajach Bałkanów Zachodnich sprawia, że Zachód z większą niż dotychczas werwą stara się uregulować konflikt między Serbią i Kosowem. Pomimo tego, że ostatnie miesiące przynosiły wiele napięć pomiędzy tymi dwoma zwaśnionymi krajami, to wiele wskazuje, że w ten sposób umacniały swoje pozycje przed decydującymi rozmowami. W efekcie, w macedońskiej Ochrydzie udało się osiągnąć umowę, która zbliża do porozumienia i daje nadzieję na uspokojenie sytuacji w regionie.

Putin w amoku. Zbrodniarz chce wojny na wyniszczenie

Wydanie przez Międzynarodowy Trybunał Karny (MTK) nakazu aresztowania Władimira Putina jest potwierdzeniem tego, co powszechnie wiadomo o tym...

zobacz więcej

Jeszcze niedawno wydawało się, że znów dojdzie do wybuchu walk pomiędzy Serbią i Kosowem. Sytuacja była napięta, z obu stron padały agresywne sformułowania, wraz z groźbą użycia sił zbrojnych dla obrony „interesów” narodowych. 


Wszystko to nabierało szczególnie groźnego oblicza, biorąc pod uwagę „historię” łączącą oba narody, wciąż nierozwiązany spór o uznanie suwerenności Kosowa, a także praw mniejszości serbskiej na tym terytorium, które Serbia wciąż uważa za swoje.  


Rosja gra Kosowem  


Do tego nie jest tajemnicą, że to właśnie w Serbii wciąż szczególnie mocne są wpływy Rosji, która wykorzystuje sprawę Kosowa do tego, by z jednej strony uzależniać od swojego poparcia Belgrad, z drugiej, starać się rozgrywać tym konfliktem – strasząc Zachód wizją ponownego wybuchu „bałkańskiej beczki prochu”. Dlatego też nie jest przesadą ocenianie, że to właśnie sprawa Kosowa, jak i Bośni i Hercegowiny, były jednymi z ważnych punktów zachodniej agendy, które do tej pory doczekały się jedynie prowizorycznych rozwiązań, niesatysfakcjonujących żadnej ze stron i grożących w każdym momencie zerwaniem statusu quo. 


Dlatego też, gdy szef unijnej dyplomacji Josep Borrell poinformował, że po 12 godzinach rozmów między delegacjami Serbii i Kosowa doszło do porozumienia w sprawie realizowania umowy, której celem jest normalizacja stosunków między nimi, można było mieć nadzieję, że mamy do czynienia z przełomem. 

Rosjanie zbombardowali ośrodek dla niepełnosprawnych dzieci [WIDEO]

zobacz więcej

Jedno mówią UE, drugie mówią u siebie 


Tyle że, jak się okazało, aneks wykonawczy do umowy nie został podpisany, gdyż, jak tłumaczył Borrell strony nie znalazły „wzajemnie akceptowalnego rozwiązania tak ambitnego, jak to, które zaproponowaliśmy". Oznacza to, że możemy mieć jeszcze nie lada problem z interpretowaniem tego, co się znalazło w umowie. Tym bardziej, że jak donosi Agencja Reutera, obaj przywódcy jedynie ustnie wyrazili zgodę na umowę. 


Przedstawiciel Kosowa, jego premier Albim Kurti mówił, że teraz UE powinna znaleźć mechanizm sprawiający, że będzie ona prawnie i międzynarodowo wiążąca. 


Pamiętajmy jednak, że oba kraje rozmawiają o normalizacji relacji od 10 lat. I chociaż przed miesiącem w Brukseli uzgodniły porozumienie, to potrzeba było spotkania w Ochrydzie, by zgodzić się co do aneksu o drodze do realizacji planu. 

Putin nie dotrzymał słowa. Pekin traci cierpliwość

Rosja została upomniana przez Chiny w sprawie broni jądrowej – informują rosyjskie media niezależne. Portal Meduza zwrócił uwagę na oświadczenie...

zobacz więcej

Problematyczny aneks 


W aneksie przewidziano, że obie strony wyrzekają się używania przemocy, gdy dochodzi między nimi do różnic, i że będą wzajemnie uznawać swoje przepisy i symbole narodowe, a także że Serbia nie będzie przeciwstawiać się członkostwu Kosowa w organizacjach międzynarodowych, a Prisztina przyzna autonomię mniejszości serbskiej. 


Wyrażenie zgody przez Belgrad na te zapisy oznaczałoby, że, ostatecznie, uznałby on niepodległość Prisztiny, jednak, jak przekonują serbskie władze… do niczego takiego nie doszło. 


Prezydent Serbii Aleksandar Vučić zapewnił po powrocie do kraju, że nie zaakceptuje kosowskiej niepodległości, a premier Kurti podkreślił, że… wcale nie wyraził zgody na większą autonomię dla serbskich gmin w Kosowie.  


I chociaż obie stolice doskonale wiedzą, że muszą doprowadzić do normalizacji relacji, aby osiągać kolejne stopnie na drodze do UE, to jednak, jak widzimy, znów nie są gotowe na zmianę stanowisk. 

Co boli Putina najbardziej?

Żarty i memy o Władimirze Putinie są dla niego groźniejsze niż nazywanie go zbrodniarzem wojennym – uważa Srdzia Popović, wykładowca Colorado...

zobacz więcej

Chcecie do UE? Dołączcie do sankcji 


Z drugiej strony, Serbia słyszy, że jeśli chce stać się częścią UE, to musi dołączyć do międzynarodowych sankcji na Rosję. I tym sposobem przechodzimy do kolejnego, po Kosowie, wymogu, jaki stawiany jest temu państwu. 


Koniec z lawirowaniem – między Zachodem a Rosją – Serbio, musisz się konkretnie opowiedzieć po jednej ze stron. Oczywiście jest tu też ogrom hipokryzji, zważywszy, że najtwardsze żądania w tej sprawie płyną z Niemiec i Austrii, krajów, z którymi Belgrad historycznie ma „na bakier” i które, jeśli chodzi o południowych Słowian, wspierają Słoweńców i Chorwatów, a przy tym mają sobie sporo do zarzucenia, jeśli chodzi o relacje z Rosją. 


Niemiecka hipokryzja 


Czy bowiem którekolwiek z państw zachodnich zacieśniało bardziej niż Niemcy relacje z Kremlem? Kosztem bezpieczeństwa swoich sojuszników z Europy Środowo-Wschodniej, przymykając oczy na prześladowanie przez Moskwę innych narodów i własnego społeczeństwa. Dość rzec, że gdy Berlin żąda od Belgradu przystąpienia do sankcji wobec Rosji, to wciąż wiele niemieckich firm robi w „ruskim mirze” intratne interesy. 


Nie oznacza to, oczywiście, że z tego powodu Serbia nie powinna do sankcji dołączyć. Powinna, to jej obowiązek, gdyż trzeba odciąć się i ukarać zbrodniczy reżim. Tyle, że kraje UE powinny wesprzeć ten w końcu biedny, rozwijający się kraj, gdzie duże wpływy oprócz Rosji, mają też Chiny. 


Tym bardziej, że Belgrad w głosowaniach Organizacji Narodów Zjednoczonych potępił rosyjską agresję przeciwko Ukrainie i w dalszym ciągu deklaruje, że jego celem jest wejście do UE. 


Czy jednak Serbia jest gotowa na odsunięcie się od Moskwy? Możliwe. Przed kilkoma dniami minister spraw zagranicznych Ivica Dačić zapowiedział, że jeśli serbska gospodarka zacznie ponosić odczuwalne straty, to „możemy wprowadzić sankcje przeciwko Rosji za jej napaść na Ukrainę” i dodał przy tym, że już teraz wymiana handlowa pomiędzy dwoma krajami uległa zmniejszeniu, a "z niektórymi krajami zachodnimi, które sankcje przyjęły, wymiana ta wzrosła". 


Konkretniej w tej kwestii wypowiada się minister gospodarki Rade Basta, ostrzegając w połowie marca, że Serbia traci na niewprowadzeniu sankcji przeciwko Rosji i oceniają przy tym, że takiego stanowiska nie da się utrzymać. 

Rosyjskie bomby atomowe na Białorusi? Komunikat Białego Domu

Rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego Białego Domu John Kirby powiedział, że Stany Zjednoczone nie zaobserwowały jak dotąd żadnych ruchów...

zobacz więcej

Pomoc, nie łajanie 


Widzimy więc, że stanowisko serbskich władz jest niejednoznaczne. Czy Belgrad „puszcza oczko” do Zachodu, by ten „ułatwił” Serbii przyłączenie się do restrykcji, czy jest to jedynie gra na uzyskanie kolejnych zachodnich środków? 


Ciężko to dziś określić. Chociaż pewne jest, że odcięcie się Serbii od Rosji byłoby bardzo ciężkie, zważywszy nie tylko na powiązania i zależności obecnych serbskich władz, które wywodzą się z prorosyjskich i antyzachodnich środowisk narodowych, jak i dużym wpływie proputinowskiej i skierowanej przeciwko Zachodowi propagandzie w tym kraju. W serbskich mediach wciąż obecne są negatywne oceny ukraińskiego rządu – zarówno dotyczące zarzucania mu „nazizmu”, jak i „ludobójstwa”.  


Bardzo ostro atakuje się również USA, kolportując wszelkie możliwe rosyjskie brednie o agresywności NATO i chęci podbicia Rosji. Aby nie psuć tej narracji, nie wspomina się o bliskości etnicznej, religijnej i kulturowej Ukraińców, czy o tym, że państwo to nie uznaje niepodległości Kosowa i krytykowało bombardowania Jugosławii przez Sojusz Północnoatlantycki w 1999 roku. 


Rosja „mediator, Rosja „obrońca” 


Biorąc te uwarunkowania pod uwagę można założyć, że Rosja w dalszym ciągu będzie chciała poprzez przede wszystkim wpływy w Serbii i w Republice Serbskiej w Bośni i Hercegowinie odgrywać rolę rzekomego „obrońcy” praw Serbów – w domyśle Słowian i prawosławnych, co może oznaczać wspieranie środowisk i polityków dążących do wywoływania napięć i konfliktów. Może być to też problem dla władz w Belgradzie, które mogą poczuć się zagrożone ze strony „radykałów”, oskarżających ich o zaprzedanie się Zachodowi i zdradę interesów narodowych. 


Czy dalsze osłabianie się Rosji na froncie ukraińskim spowoduje, że serbskie władze dokonają większego przeorientowania się na Zachód, takiego, jakie przed laty wykonał chociażby wieloletni czarnogórski przywódca Mile Dziukanović, który będzie 2 kwietnia, podczas II tury wyborów prezydenckich kolejny już raz walczył o to stanowisko? Jeśli nie, Belgrad wciąż będzie zależny od polityki Rosji i Chin, a Zachód może zacząć go traktować, jak „piątą kolumnę”. 


Petar Petrović 

Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia 

Aplikacja mobilna TVP INFO na urządzenia mobilne Aplikacja mobilna TVP INFO na urządzenia mobilne
źródło:
Zobacz więcej