
Dwunastu selekcjonerów reprezentacji Polski w XXI wieku i pewnie ze trzy razy więcej kompromitujących rezultatów. Mieliśmy swoje triumfy z Portugalią na Śląskim czy z Niemcami na Narodowym, ale znacznie więcej – niestety – było wspomnień przykrych, jak po wczorajszym blamażu w Pradze. Na pocieszenie dla Fernando Santosa: każdy selekcjoner zaliczył kiedyś taką wpadkę.
Były mecze mniej (jak ten towarzyski z Hiszpanią) i bardziej istotne (jak prawie wszystkie nasze występy na mundialu czy Euro). Byli selekcjonerzy, którzy mieli znacznie więcej okazji do kompromitacji (rekordzistą - Paweł Janas, który poprowadził kadrę w 51 meczach) i ci, którzy „spisali się” pomimo stosunkowo niewielu szans (Zbigniew Boniek – 5 meczów, Stefan Majewski – 2 mecze).
Dwunastu selekcjonerów. Różne oblicza, różne pomysły, niektórzy z efektowymi kamieniami węgielnymi, jak Engel, Nawałka, Beenhakker czy Michniewicz, inni… po prostu byli. Wszystkich łączy co najmniej jedna spektakularna porażka, na myśl o której dreszcze wstydu do dziś płyną po plecach kibiców.
Ku pokrzepieniu serc: Fernando Santosie, nie jesteś pierwszy, pewnie nie ostatni. Mecz z Czechami, choć haniebny, choć oczy bolały od oglądania, nie był pewnie najgorszym w tym stuleciu. Nie będzie jednak rankingu. Ocenę zostawimy czytelnikom…
MŚ 2002, Korea Płd. - Polska 2:0 (04.06.2002)
Dudek - Hajto, Bąk, Wałdoch, Mi. Żewłakow - Kałużny, Koźmiński, Świerczewski, Krzynówek - Olisadebe, Żurawski
Buńczuczne zapowiedzi selekcjonera, że na mundial do Azji lecimy po złoto, trzeba raczej traktować jako specyficzną formę motywacji, aniżeli realistyczną ocenę naszego ówczesnego potencjału. Nie zmienia to jednak faktu, że większość kibiców i ekspertów nie miała wątpliwości: grupa z Koreą, USA i Portugalią to prezent od losu. Byliśmy wyluzowani, pewni siebie, ale też… kompletnie nieprzygotowani.
I wcale nie chodzi o to, że pierwszy od 16 lat awans na mundial wywołał nad Wisłą kompletny szał. Że Świerczewski, Olisadebe czy Koźmiński zaczęli pojawiać się na szklankach, opakowaniach dań błyskawicznych i w co drugiej reklamie. Że – zdaniem wielu osób – zamiast skupiać się na grze i treningach, jeździli od sesji do sesji, bezrefleksyjnie monetyzując przypływ popularności. Nie to było największym problemem. Polacy byli źle przygotowani fizycznie, trenowali w złym miejscu, nieprzystosowani do wilgotności powietrza i warunków panujących w Pusan. Koreańczycy „zjedli” nas fizycznie, zabiegali, zamęczyli.
Jak zauważył sam Engel podczas kultowego już przemówienia w szatni: „pierwsze 15 minut perfekt!”. Potem opadliśmy z sił, Koreańczycy wygrali z nami 2:0, a reszta jest już historią… Przez kilka miesięcy, pomiędzy meczem z Norwegią w eliminacjach a pierwszym starciem mundialu, czuliśmy się (znów) światową potęgą, a selekcjoner miał nawiązać do sukcesów Piechniczka czy Górskiego. Cóż, nie nawiązał, a co bardziej zaciekli fani Koreę wypominają mu do dziś…
el. Euro 2004, Polska - Łotwa 0:1 (12.10.2002)
Dudek - Hajto, Ratajczyk, Zieliński, Mi. Żewłakow - Dawidowski, Kukiełka, M. Lewandowski, Kosowski - Wichniarek, Żurawski
Jerzy Engel nie przetrwał mundialowego rozczarowania. Zbigniew Boniek już wtedy bardzo pięknie opowiadał o piłce, więc Michał Listkiewicz, ówczesny prezes PZPN, bez większych wątpliwości uznał, że trener, który ma w CV prowadzenie Sambenedettese, Avellino i Bari, w okamgnieniu wyrwie reprezentację z lekkiego kryzysu, natchnie wiarą i poprowadzi do awansu na mistrzostwa Europy.
Boniek zaczął od obiecującego remisu z Belgią w meczu towarzyskim, a na początek eliminacji jego zespół nie bez problemów wygrał z San Marino (2:0). Tamto spotkanie wszyscy jednak zlekceważyli: trzy punkty dopisano sobie przecież jeszcze przed meczem, nikt rywala nie traktował poważnie i choć pewnie trzeba by wbić z dziesięć bramek, koniec końców najważniejsze jest zwycięstwo.
Tego, co wydarzyło się miesiąc później, uzasadnić już nie sposób. Reprezentacja, która za Engela z przeciętniakami rozprawiała się z dziecinną łatwością, na Stadionie Wojska Polskiego przegrała z… Łotwą. Już wtedy słuchaliśmy bajek, że na świecie nie ma już słabych drużyn, że pucharowe kompromitacje to wypadek przy pracy, ale… Łotysze naprawdę byli słabą drużyną, dwie lub trzy półki niżej od Polski. Pogrążył nas Juris Laizans, a Boniek – choć jeszcze chwilę próbował, choć kilka dni później wygrał nawet mecz towarzyski z Nową Zelandią (2:0) – po dłuższej chwili rzucił papierami i do trenerki już nie wrócił. Całe szczęście.
MŚ 2006, 0:2 z Ekwadorem (09.06.2006)
Boruc - Baszczyński, Jop, Bąk, Mi. Żewłakow - Smolarek, Sobolewski, Radomski, Krzynówek - Szymkowiak - Żurawski
„Wstyd, żenada, kompromitacja… Nie wracajcie do domu!” – tak, to ta okładka; tak, to po tym meczu.
Drugi mundial z rzędu, znów wielkie nadzieje i znów wielkie rozczarowanie. I to już w pierwszym meczu. Plan na turniej w Niemczech był prosty: pokonać Ekwador (który pół roku wcześniej rozgromiliśmy 3:0), powalczyć o punkt z gospodarzami, a w ostatniej kolejce, z Kostaryką, przypieczętować awans. Polacy znów zlekceważyli rywala, znów byli gorzej przygotowani fizycznie, znów można mieć sporo zastrzeżeń do wydarzeń sprzed turnieju. Konkretniej: decyzji kadrowych selekcjonera.
Janas, z sobie tylko znanych przyczyn, nie wziął na mundial Jerzego Dudka, Tomasza Kłosa, Tomasza Rząsy czy Tomasza Frankowskiego, który w eliminacjach wielokrotnie ratował mu skórę. Chciał błysnąć autorskim pomysłem, kilkoma szalonymi rozwiązaniami, a błysnął… Wszyscy wiedzą czym.
W szatni zabrakło chemii, na boisku siły i umiejętności, a turniej w Niemczech skończył się zanim na dobre się zaczął. Janasowi i spółce trzeba oddać, że powalczyliśmy z gospodarzami, do ostatnich minut trzymaliśmy całkiem korzystny remis, ale ostatecznie nie udało się zdobyć choćby punkt. Mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor – to wtedy na dobre wykształcił się turniejowy cykl reprezentacji Polski.
el. MŚ 2010, Słowenia - Polska 3:0 (09.09.2009)
Boruc - Mi. Żewłakow, Bosacki, Dudka, Gancarczyk - Błaszczykowski, M. Lewandowski, Roger, Krzynówek - Obraniak - Pa. Brożek
Jeden z najbardziej ikonicznych meczów we współczesnych dziejach reprezentacji Polski. Niestety: w najgorszym tego słowa znaczeniu. To wtedy Grzegorz Lato ostatecznie udowodnił, że o ile był świetnym piłkarzem, o tyle prezes z niego marny. Beenhakker, jaki by nie był, nie zasłużył na to, by zwalniać go przed kamerami. O tym, że musi pożegnać się ze stanowiskiem selekcjonera, doświadczony Holender dowiedział się… z telewizji. To wtedy Dariusz Szpakowski wygłosił swój słynny, prawie dziesięciominutowy monolog, określany później jako „epitafium polskiego futbolu”. Tych kilka minut to zdecydowanie lepsza lektura niż skrót.
9 września w Mariborze ostatecznie pożegnaliśmy się z marzeniami o awansie na mundial w RPA. Beenhakker dał nam pierwsze w historii Euro (klęska w 2008 roku), na mistrzostwa świata nas, niestety, nie poprowadził. Choć mieliśmy Boruca, Błaszczykowskiego, Krzynówka czy Brożka w składzie, wyglądaliśmy na tle Słoweńców jak amatorzy. To mówi wiele.
el. MŚ 2010, Polska - Słowacja 0:1 (14.10.2009)
Dudek - Rzeźniczak, Głowacki, Bieniuk, Gancarczyk - M. Lewandowski, Guerreiro, Błaszczykowski, Obraniak - Jeleń, Pa. Brożek
To pewnie nie był najlepszy czas, żeby być kibicem reprezentacji Polski. W ciągu miesiąca manto spuściła nam najpierw Słowenia, a potem Słowacja – i nie, podobnie jak teraz, tak również wtedy nie były to w żadnym wypadku zespoły silniejsze niż nasz. Tym bardziej bolą tak spektakularne porażki.
Chorzów, połowa października i… ostra śnieżyca. Stefan Majewski, jeden z asystentów Beenhakkera, został tymczasowym selekcjonerem kadry. W debiucie, cztery dni wcześniej, przegrał z Czechami w Pradze (0:2). Za kulisami mówiło się, że gdyby zakończył eliminacje z przytupem, gdyby wniósł do reprezentacji coś nowego, ugrał co najmniej trzy, a najchętniej sześć punktów, to Grzegorz Lato starego kolegę zostawiłby na stanowisku. Majewski zarzekał się, że jest tylko „strażakiem”, że nie ma wielkich planów związanych z kadrą, ale tajemnicą poliszynela było, że bardzo mu na stanowisku zależy.
Polacy zagrali jednak haniebnie, bez zęba, bez pomysłu, bez najmniejszej choćby ochoty na to, by pokazać się kibicom i zrekompensować wycieczkę na stadion w tak specyficznych okolicznościach przyrody. Przegraliśmy, a kadra znalazła się w największym dołku w tym stuleciu.
mecz towarzyski, Hiszpania - Polska 6:0 (08.06.2010)
Kuszczak - Wojtkowiak, Mi. Żewłakow, Glik, Dudka - Peszko, Murawski, Mierzejewski, Błaszczykowski - Nowak, R. Lewandowski
Smudę na stanowisku selekcjonera zatrudnił nie tyle prezes PZPN, co… kibice. Doświadczony trener miał za sobą bardzo dobry okres pracy w Lechu, z którym brylował w europejskich pucharach. A że w perspektywie były mistrzostwa Europy, które w 2012 roku Polska współorganizowała z Ukrainą, trzeba było wybrać „pewniaka”, który przygotuje nas najlepiej jak się da. Smuda, jakkolwiek absurdalnie to dziś brzmi, był takim właśnie pewniakiem.
Jak się skończyło Euro – pamiętamy wszyscy. Z Grecją mieliśmy trochę pecha, z Rosją wyrwaliśmy remis, z Czechami zagraliśmy bardzo bojaźliwie, ale trudno byłoby taki mecz uznać za „najgorszy”, gdy dwa lata wcześniej w Murcji zdarzyło się… to.
Po jednej stronie: Dawid Nowak z Bełchatowa czy Grzegorz Wojtkowiak, po drugiej: Xavi, Iniesta, David Silva, Pique, Puyol, Casillas, Torres czy David Villa… Hiszpanie wygrali tamto spotkanie 6:0, choć gdyby chcieli, pewnie zrobiliby z nami to, co kilkanaście lat wcześniej Iran z Malediwami. Tamten wynik i tamto spotkanie były idealnym momentem, by Smuda coś w pracy z kadrą przemyślał, nad czymś się zastanowił i wyciągnął wnioski. Nie zrobił tego i już nigdy później nikomu ani niczemu nie udało się go przekonać, że nie jest wszechwiedzący.
el. MŚ 2014, Polska - Ukraina 1:3 (22.03.2013)
Boruc - Piszczek, Wasilewski, Glik, Boenisch - Błaszczykowski, Krychowiak, Łukasik, Rybus - Majewski - Lewandowski
Jako selekcjoner, Fornalik był zupełnym przeciwieństwem Franciszka Smudy. Reprezentacja Polski potrzebowała wtedy fachowości, spokoju i kogoś, kto nie będzie na każdym kroku przekonywał wszystkich, że jest najmądrzejszy i nieomylny. „Waldek King” chwilę wcześniej zdobył wicemistrzostwo Polski z Ruchem, wcześniej regularnie utrzymywał klub z Chorzowa w czołówce ligi, ale był przy tym bardzo grzeczny i skromny. Może… zbyt?
Jego metody nie trafiły do reprezentantów, którzy posłuchali Beenhakkera i „wyszli z drewnianych chatek”. Światowcy z Orzełkiem na piersi, tacy jak Lewandowski, Boruc, Wasilewski czy Glik, nie mieli ochoty słuchać człowieka, któremu nie udało się nawet podbić Ekstraklasy. To, niestety, było widać. Reprezentacja osiągała bardzo przeciętne wyniki, marazm – rozpoczęty jeszcze za kadencji Holendra – trwał, a nadziei na lepsze jutro nie było widać.
Mecz z Ukrainą, choć oficjalnie nie był pożegnaniem Fornalika z kadrą, na pewno był gwoździem do jego selekcjonerskiej trumny. Martwił wynik (1:3), martwił styl, jeszcze bardziej martwił fakt, że po prawie pół roku pracy z reprezentacją, Biało-Czerwoni zdawali się cofać w rozwoju, zamiast iść do przodu. Skąd my to znamy?
MŚ 2018, Polska - Senegal 1:2 (19.06.2018)
Szczęsny - Piszczek, Cionek, Pazdan, Rybus - Krychowiak, Zieliński, Błaszczykowski, Grosicki, Lewandowski, Milik
Adam Nawałka dał polskim kibicom wiele radości. Awans do ćwierćfinału mistrzostw Europy w 2016 roku pozostaje, niestety, naszym największym sukcesem w XXI wieku. Wyciągnął kadrę z marazmu, porwał nas do spektakularnego zwycięstwa z Niemcami na Narodowym (2:0), wniósł do reprezentacji nie tyle powiew, co mocny wiatr halny profesjonalizmu. Lewandowskiemu i spółce dał poczucie, że wyjazdy na zgrupowania nie muszą być festiwalem frustracji. Za to – wielkie dzięki!
Niestety, nawet fachowcowi tego kalibru, nawet odmienionemu polskiemu zespołowi, zdarzały się występy haniebne. Było ich kilka: 0:4 z Danią na Parken, kompromitująca porażka z Kolumbią na mundialu (i słynne „4K” Jacka Laskowskiego), był też Senegal… Porażka 1:2 z solidną afrykańską reprezentacją na pierwszy rzut oka nie brzmi skandalicznie, ale była w pewnym sensie symboliczna.
Ze zgrupowania w Arłamowie docierały niepokojące sygnały. Wątpliwości dotyczyły m.in. kontuzji Kamila Glika, który oficjalnie naderwał bark podczas gry w siatkonogę, a nieoficjalnie… nie najlepiej zniósł jedną z imprez integracyjnych. Jak było – nie ma co wnikać, faktem jest, że filaru defensywny zabrakło, a powrót na mundial po 12 latach przerwy okazał się katastrofą.
Cokolwiek mogło pójść nie tak: poszło. Samobójczy gol, fatalne nieporozumienie defensywy, indywidualne błędy, zmarnowane okazje… Choć tamten mecz wcale nie zakończył naszych szans na awans do 1/8 finału, tak naprawdę to zrobił. Skończył się pewien rozdział, skończył się czas Nawałki w kadrze.
Liga Narodów, Włochy - Polska 2:0 (15.11.2020)
Szczęsny - Bereszyński, Glik, Bednarek, Reca - Krychowiak, Moder, Szymański, Linetty, Jóźwiak, Lewandowski
Jerzy Brzęczek prowadził kadrę w 24 meczach. Przegrał z nich aż siedem i właściwie każda z tych porażek mogłaby znaleźć się w tym zestawieniu: zęby bolały od oglądania tamtej reprezentacji. Bolały też samych piłkarzy. Robert Lewandowski, pytany o plan na wyjazdowy mecz z Włochami, wymownie milczał. To najsłynniejsze milczenie w dziejach współczesnego futbolu: mówiło tak wiele, że już wtedy wszyscy wiedzieli, że Brzęczka w reprezentacji być dłużej nie może.
Zresztą, „Lewy” wcale nie musiał ani milczeć, ani tym bardziej nic mówić. Ktokolwiek oglądał tamten mecz, mógł tylko pukać się w czoło i głośno myśleć: co Brzęczek zrobił przez 2 lata pracy z reprezentacją? Do jakiego punktu doszedł?
Powyższych obrazków lepiej, wzorem Roberta Lewandowskiego, po prostu nie komentować.
el. MŚ 2020, Polska - Węgry 1:2 (15.11.2021)
Szczęsny - Cash, Dawidowicz, Bednarek, Kędziora, Puchacz - Linetty, Moder, Klich - Świderski, Piątek
Osłabiony, niegrający o nic rywal, wsparcie kilkudziesięciu tysięcy kibiców, magia Stadionu Narodowego, konieczność zdobycia zaledwie punktu... Wydawało się, że tylko kataklizm może sprawić, że Polacy nie uzyskają z Węgrami korzystnego wyniku. Niestety – tak się właśnie stało. Po bardzo słabym meczu przegraliśmy 1:2.
Paulo Sousa zaryzykował. Posadził na ławce m.in. Roberta Lewandowskiego, Kamila Glika czy Piotra Zielińskiego. Z Andorą celowo wykartkował się Grzegorz Krychowiak. Czy Portugalczyk aż tak zlekceważył Węgrów? Trudno ocenić, jakie miał intencje. Trudno zrozumieć, dlaczego liderzy odpoczywali w starciu z Węgrami, a wyszli na boisko przeciwko znacznie słabszej Andorze. Mało w tym logiki…
Zwłaszcza, że boisko nie obroniło tych decyzji. Polacy grali przeciętnie, bez pomysłu, a na pochwałę zasługiwały wyłącznie jednostki. Nie było – znów! – drużyny, znów sporo było indywidualnych błędów, kolejny raz straciliśmy gola po stałym fragmencie gry…
Mało kto wówczas przypuszczał, że to ostatni mecz Sousy w roli selekcjonera reprezentacji. Portugalczyk niedługo później przeniósł się do Rio de Janeiro, a kadra, na chwilę przed barażami, została bez trenera. Może to i dobrze?
Liga Narodów, Belgia - Polska 6:1 (08.06.2022)
Drągowski - Gumny, Glik, Bednarek, Puchacz - Krychowiak, Żurkowski, Zieliński, Kamiński, Szymański, Lewandowski
Z Meksykiem na mundialu zagraliśmy ohydnie, ale zdobyliśmy punkt, w dodatku na dużym turnieju, więc wybór „najgorszego meczu” Michniewicza musiał być inny. A skoro nie Meksyk, to Belgia, która urządziła nam w Brukseli lanie na miarę tego, którego kilkanaście lat wcześniej doświadczył Smuda w Murcji.
Patrząc na wynik tego spotkania, aż trudno uwierzyć, że rozpoczęło się od naszego prowadzenia. Piotr Zieliński zszedł do środka z lewego skrzydła, zagrał do stojącego przed polem karnym Sebastiana Szymańskiego, który z pierwszej piłki kopnął do przyczajonego na piątym metrze Roberta Lewandowskiego. Kapitan reprezentacji Polski miał drobne problemy z przyjęciem piłki, ale ostatecznie pokonał Simona Mignoleta. To, co było później, to już osobna historia.
Czy to wtedy Michniewicz zrozumiał, że próba otwartej gry w wykonaniu tej reprezentacji nie ma sensu?
el. Euro 2024, Czechy - Polska 3:1 (25.03.2023)
Szczęsny - Cash, Bednarek, Kiwior, Karbownik - Linetty, Bielik, Zieliński, Frankowski, Szymański - Lewandowski
Bardzo byśmy chcieli, żeby na koniec kadencji Portugalczyka to właśnie ten mecz prowadził w kategorii „najgorszych”. Poprzednikom Santosa zdarzało się uczyć na porażkach, wyciągać wnioski i wracać z nowymi, lepszymi pomysłami. Niektórzy nie mieli okazji: kompromitujące wpadki były ich ostatnimi akcentami na stanowisku selekcjonera. 68-latek, mistrz Europy z Portugalią, takich obaw nie ma. Nawet gdyby w poniedziałek przegrał z Albanią, wciąż będzie mógł budować zespół po swojemu. Choć lepiej, żeby nie testował cierpliwości kibiców. Obyśmy, tuż przed mistrzostwami Europy, mogli podsumować jego dokonania sprawdzonym: „złe miłego początki”.