Andrzej Gołota był wspaniałym pięściarzem, bardzo utalentowanym, ale niemal każdą poważną walkę rozpoczynał na tzw. miękkich nogach. Lennox Lewis czy Lamon Brewster widzieli strach w jego oczach i brutalnie weryfikowali marzenia o zdobyciu mistrzowskiego pasa. W Pradze, w pierwszym meczu eliminacji Euro 2024, Polacy byli jak Gołota: przestraszeni i niepewni. Czesi zadali dwa szybkie ciosy, a potem tylko obserwowali, jak puchną rany. Próbowaliśmy wstać z desek, ale były to próby karkołomne. Przegraliśmy, w pełni zasłużenie, 1:3.
Mecz z Czechami rozpoczął się dla Polski fatalnie. W dwie minuty i dziesięć sekund nasi rywale dwukrotnie trafili do siatki. Najpierw celną główką...
zobacz więcej
Czegoś takiego już dawno nie widzieliśmy: ledwo kibice zdążyli rozsiąść się na stadionie, ledwo zdążyli włączyć telewizory, a Polacy już przegrywali. Czesi nie mają w składzie Rory’ego Delapa, nie mają nawet Tomka Hajty, ale Vladimir Coufal pokazał, że też potrafi precyzyjnie i mocno dorzucić z autu. No to dorzucił. Że gospodarze mieli to zaplanowane, opracowane, przećwiczone – widać było od razu.
Co robili Biało-Czerwoni? Trudno ocenić. Trochę kryli „każdy swego”, a trochę strefą. Ale takie to było krycie strefą, że gdy rozpędzony Ladislav Krejci wbiegał na piąty metr, to ani nikt mu w tym nie przeszkodził, ani – gdy już się wybił – nikt nie był w stanie osiągnąć jego pułapu i wygarnąć piłki. Szczęsny się rzucił, próbował, ale odległość od bramki była zbyt mała, żeby interwencja była możliwa.
Polacy pierwszy raz na deskach.
Kilka chwil później Karol Linetty postanowił przypomnieć kibicom zgromadzonym na stadionie i widzom przed telewizorami, dlaczego jego współpraca z kolejnymi selekcjonerami ograniczała się do jednego-dwóch meczów. Absurdalna, niewytłumaczalna strata w środku pola, zagranie na lewe skrzydło, a stamtąd już rewelacyjny David Jurasek zagrał precyzyjnie do Tomasa Cvancary, który szybko wyjaśnił losy tego spotkania.
Czy to były najgorsze trzy minuty w dziejach reprezentacji Polski? Być może.
Poczynania większości naszych reprezentantów paraliżował strach. Nerwowość, „elektryczność”, niepewność. Czesi wyszli w piątkowy wieczór na wojnę, a Polacy na plac zabaw. Źle to świadczy o nowym selekcjonerze, nie najlepiej o kapitanie, bardzo źle o całej oddelegowanej jedenastce.
- Przepraszam kibiców za tzw. aferę premiową, za to, że jako kapitan w odpowiednim momencie tego nie powstrzymałem - rozpoczął Robert Lewandowski...
zobacz więcej
Santos wściekał się przy linii bocznej, cisnął w murawę czym mógł, ale jego energii nie przejmowali nieszczęśni wybrańcy na murawie. Udane zagrania można było liczyć na palcach jednej ręki. Trochę częściej mieliśmy piłkę, próbowaliśmy zrobić cokolwiek, ale nie było w tym ani ładu, ani składu, ani tym bardziej polotu.
Ktokolwiek spodziewał się, że w drugiej połowie, po słynnej „męskiej rozmowie”, nabuzowani Polacy wyjdą na boisko, by zgładzić rywala, musiał czuć się bardzo rozczarowany. Czesi szybko pokazali czym jest kultura gry, spokój, organizacja taktyczna i gdy tylko zechcieli, trafili po raz trzeci. Santosowi pozostało tylko jedno…
Dobra wiadomość jest taka, że już za trzy dni gramy u siebie z Albanią. Zła wiadomość jest taka, że to wcale nie musi być okazja do łatwego, efektownego odkupienia. Bo gol na 3:1, przy grających na stojąco Czechach, dla trzeźwo myślącego kibica nie powinien być żadnym pocieszeniem.
Santos przygodę z reprezentacją Polski zaczął źle i trudno spodziewać się, by w 72 godziny stworzył piłkarskiego potwora. Pozostaje mieć nadzieję, że naprzeciw, tym razem, nie będzie Lennoxa Lewisa…
Krejci (1'), Cvancara (3'), Kuchta (64') – Szymański (87')