„Czasem żeby zwalczać »obcego«, trzeba poprosić o pomoc innych »obcych«”. Największym problemem w terapii raka jest to, że to nasze własne zbuntowane komórki. Nasz własny układ odporności nie rozpoznaje ich wydajnie jako zagrożenia, nie zwalcza ich, co prowadzi do rozwoju nowotworów i śmierci chorego. Nowy sposób „uczulenia” naszych obrońców na własnych buntowników zaprezentowali właśnie uczeni z Szkoły Medycznej Uniwersytetu Stanforda. Banalny pomysł: zmienić tak komórki nowotworowe, by pomogły zwalczać raka, wymagał nietuzinkowych manipulacji bioinżynieryjnych na komórkach pewnej mysiej białaczki. Choć komórki nowotworowe są „ciałem z naszego ciała i krwią z naszej krwi”, w pewnych szczegółach genetycznych – a zatem i białkowych – różnią się od pozostałych zdrowych sióstr. Trochę to tak, jakby rebelianta można było poznać po frygijskiej czapeczce. Małe to, ale czerwone i rzuca się w oczy… układu odporności. Do nowotworzenia bowiem doszło na drodze mutacji w materiale genetycznym zdrowej komórki i jej ostatecznej transformacji w komórkę nowotworową.Dlaczego zatem układ ów znieczula się i nie widzi buntowników we frygijskich czapeczkach? Bo najpierw jest ich bardzo niewielu, jeden zgoła, bunt tli się najpierw bardzo, bardzo wolno. Komórka nowotworowa początkowo dzieli się „rzadko i niechętnie”. Układ oswaja się z obecnością jednego czy kilku buntowników, ci zaś powoli uzłośliwiają się na drodze kolejnych mutacji. Gdy nowotwór wchodzi w fazę szybkiego wzrostu, nasi naturalni obrońcy, w kwestii raka są to m.in. limfocyty T cytotoksyczne, nie są w stanie zobaczyć, że ci w czerwonych czapeczkach to chyba nie są normalne, swojskie, bezpieczne komórki.Jak poucza nas kinematografia, czasem żeby zwalczać „obcego”, trzeba poprosić o pomoc innych „obcych”, ale o gołębim sercu a żeby zwalczyć gang, trzeba udawać gangstera. Generalnie wallenrodyzm jest znaną nie tylko pod naszą szerokością geograficzną metodą radzenia sobie z uosobionym złem. „Symuluje każdy”, jak powiedział w słynnej scenie z „Potopu” Kmicic do Bogusława Radziwiłła. Trzeba uczulić ponownie układ odporności, by nie spał, gdy wokół coraz więcej rewolucjonistów. Bunt trzeba zdusić w zarodku! Pomysł, by walczyć z nowotworami za pomocą „szczepionek przeciwnowotworowych”, nie jest nowy.Zobacz także: Skuteczny lek na raka coraz bliżej? Sztuczna inteligencja śledzi komórkiW fazie prób klinicznych czy rejestracji preparatów są takie, które zawierają białka wyosobnione z komórek nowotworowych pacjenta. Czyli wstrzykujemy te białka niczym szczepionkę, więc nasz podstawowy strażnik powłok ciała, komórki dendrytyczne, muszą zwrócić uwagę, że coś tu jest nie tak, co je „uczula” przeciwko owym zmutowanym nowotworowym białkom. Trwają badania nad szczepionkami przeciwnowotworowymi tego typu do leczenia raka piersi, płuc, okrężnicy, skóry, nerek, prostaty i innych chorób.Można też wykorzystać wirusy tzw. onkolityczne. Bierzemy taki wirus, np. opryszczki, który zmieniono tak, by najchętniej mnożył się w komórkach nowotworowych szybko się dzielących. Ponadto wsadzono mu w genom gen kodujący silnie immunizujące białko. Wirus wchodzi do komórek nowotworowych, tam się namnażając, tak, że zamiast małej czerwonej czapeczki frygijskiej, komórka ta zaczyna mieć całe czerwone ubranie, które działa na komórki układu odporności niczym czerwona płachta na byka. Podejście to zastosowano w leku talimogen laherparepvec. Wzmacnia to przeciwnowotworową odpowiedź immunologiczną na antygeny nowotworowe uwalniane po lizie komórek nowotworowych przez wirusa (taka uroda wirusów, że aby wyjść, na ogół muszą zniszczyć komórkę żywiciela, w której się namnażały).Sukces szczepionki RNA przeciw COVID-19 sprawił również, że jedną z najnowszych ścieżek prac nad szczepionkami przeciwnowotworowymi jest zatrudnienie mRNA specyficznego dla tych różnych nowotworowych białek, aby mobilizowały układ odporności do likwidowania komórek buntowników. W tego typu projektach i podejściu eksperymentalnym polska bioinżynieria uczestniczy, zwłaszcza dzięki pracom zespołów prof. Andrzeja Dziembowskiego i prof. Jacka Jemielitego. Zobacz także: Krajowa Sieć Onkologiczna. Rząd przyjął projekt ustawy [WIDEO]Jest też oczywiście hit ostatnich kilku lat, czyli terapia CAR-T, gdzie limfocyty T są pobierane od pacjenta, programowane do rozpoznawania określonego antygenu nowotworowego, a następnie zwracane pacjentowi. Tych jednak antygenów nowotworowych jest wiele i zasadniczo trzeba zgadywać, które z nich będą najsilniejsze i zadziałają. Najlepiej by było mieć je wszystkie, ale nie w formie białkowej zupy, bo takie „bezkomórkowe” działanie stymuluje głównie limfocyty B, a do zwalczania nowotworów trzeba nam limfocytów T.I tu pojawia się ciekawa informacja na łamach najnowszego numeru „Cancer Discovery”. Możemy przeczytać o metodzie opracowanej na Stanfordzie przez grupę kierowaną przez hematologa prof. Raviego Majeti i skuteczną eksperymentalnie w leczeniu białaczki w modelu mysim. Oczywiście, jest niemało rzeczy w onkologii, które „działają na myszach”, a „na ludziach” niekoniecznie, ale dajmy się zaskoczyć. Zwłaszcza że pomysł najzgrubniej rzecz ujmując polega na tym, żeby wydobyć z pacjenta (na razie mysiego) trochę tych nowotworowych komórek i tak je zmienić, żeby nie umiały się nieustająco dzielić. Czyli po wierzchu nadal mają mnóstwo białek nowotworowych, ale w środku podstawowa bomba zegarowa już nie tyka. I to jest szczepionka – podaje się z powrotem do krwiobiegu takie oto zmienione (re-transformowane) komórki nowotworowe, a dokładnie pochodzące z modeli ostrej białaczki szpiczakowej.Zobacz także: Coraz więcej na leczenie raka. W tym roku 13-14 mld złJak to opisują sami autorzy badania, wykorzystano przeprogramowanie linii mieloidalnej (komórki szpiku) „w celu bezpośredniego przekształcenia komórek nowotworowych w przeprogramowane komórki prezentujące antygen nowotworu (TR-APC)”. Prosto rzekłszy, z komórek nowotworu zrobiono w laboratorium makrofagi, komórki żerne, których naturalna praca w organizmie polega na pokazywaniu układowi odporności, którego stanowią część integralną, co też tam się w nas niedobrego dzieje – czym się ostatnio objadły.#wieszwiecejPolub nasOwe TR-APC, jak wszelkie zdrowe komórki, przetwarzają i prezentują swoje endogenne nowotworowe białka (antygeny), co silnie stymuluje limfocyty T specyficzne dla owych rakowych antygenów. „In vivo w myszy następuje tzw. klonalna ekspansja limfocytów T specyficznych dla zwalczania raka, powstaje specyficzna dla tego raka pamięć immunologiczna, co ostatecznie sprzyja eradykacji białaczki” – podsumowują autorzy.Czy powstanie nowe podejście w immunoterapii nowotworów, to chyba pokaże czas, jak powiadam – dajmy się zaskoczyć. Zamiast, jak w CAR-T programować limfocyty T do atakowania jednego lub kilku antygenów, są one szkolone w rozpoznawaniu wielu antygenów rakowych i – na myszach – bardziej skłonne do przeprowadzenia wielotorowego ataku na raka.To autentyczne „szczucie” limfocytów T niczym gończych psów, by rozpoznawały rozliczne i różnorodne antygeny nowotworowe jednocześnie i „wyrwały chwasta”. Koncepcja teoretycznie słuszna, ale oczywiście o jej skuteczności musi zadecydować ewentualne badanie kliniczne.Niewykluczone, że do nich dojdzie, bo w laboratorium prof. Majeti już jakiś czas temu wykazano, że komórki pobrane od pacjentów z pewnymi formami ostrej białaczki szpiczakowej można przekształcić w makrofagi niebiałaczkowe, chętnie prezentujące antygeny nowotworowe in vitro. Ponadto technologię zastosowano u myszy także do radzenia sobie z guzami litymi: włókniakomięsakiem, rakiem sutka i rakiem kości. Przekształcanie tych komórek nowotworowych w prezentujące antygeny komórki nienowotworowe i immunizacja nimi myszy nie przyniosła tak spektakularnych wyników terapeutycznych, jak w przypadku białaczki, ale też działała.Zobacz także: Rak, Parkinson, pucz? Przecieki z dworu Putina