Czy w Piasecznie można będzie jeść mięso? Ulubione potrawy prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego to kotlety schabowe i, wprowadzone do jego kuchni przez pochodzącą ze Śląska żonę, rolady wołowe, czyli zawijane zrazy. Te drugie oczywiście z kluskami śląskimi i obowiązkową modrą kapustą. Gdy prezydent już zje i nabierze sił, jeśli akurat nie poleci gdzieś za granicę, pojedzie do pracy. Trudno ustalić czym, ale zapewne samochodem. W 2020 roku, gdy trwała kampania wyborcza, portale chętnie pisały zarówno o upodobaniach kulinarnych, jak i oświadczeniu majątkowym Trzaskowskiego. Volvo XC70 to, wg portalu Auto Świat bliski krewny SUV-a i „bezpieczny i wygodny pojazd do jazdy. Wnętrze jest komfortowe dla pasażerów i z reguły bogato wyposażone”, prawdopodobne z dużym, pięciocylindrowym silnikiem Diesla lub taką też jednostką benzynową.Gwoli sprawiedliwości należy oczywiście dodać, że obecnie prezydent stolicy częściej porusza się autem elektrycznym, tyle że użytkowana przez niego toyota camry jest samochodem służbowym.Śliwki w boczkuSkoro zaś jesteśmy już przy wątku służbowym, spójrzmy jeszcze na opublikowane przez Daniela Liszkiewicza na Twitterze przykładowe menu imprezowe, przygotowane przez firmę, która odpowiadać ma za nakarmienie gości na imprezach warszawskiego ratusza. Propozycjami poczęstunku nie pogardziłby żaden z ogłaszających dumnie fakt jedzenia mięsa konserwatystów. Niejeden skusiłby się przecież na „kruche babeczki bankietowe z musem z szynki”, „roladki z łososia z wędzonym serkiem kozim” czy wreszcie imprezowego pewniaka – śliwki zawijane w pieczony boczek.To wszystko zresztą klasyka tego typu imprez i nie byłoby się czego czepiać – tak samo, jak pewnie nikt by prezydentowi nie zaglądał tak czujnie w talerz ani do garażu – gdyby nie pewien drobiazg.#wieszwiecejPolub nasDrobiazg ten to przyjęte również przez prezydenta Warszawy założenia burmistrzów i prezydentów niemal 100 największych państw świata, w ramach stowarzyszenia C40, szukających dla tego świata ratunku. Ratunkiem, o czym na pewno już Państwo słyszeli, w łagodniejszym wariancie ma być ograniczenie, a w ostrzejszym – całkowita rezygnacja z mięsa i nabiału.Jak w PRL, tylko mięsa mniejPrzy czym nawet wariant łagodny to tak naprawdę wywrócenie do góry nogami polskich zwyczajów kulinarnych, ponieważ chodzi o ilości wielokrotnie mniejsze nie tylko od dzisiejszego spożycia, lecz nawet, w przypadku mięsa, skromnych przecież przydziałów kartkowych z czasów PRL.Do tego dochodzą pozycje dotyczące innych dziedzin życia: likwidacja prywatnych środków transportu (oczywiście z wyłączeniem drogich, również w eksploatacji, aut elektrycznych) czy drakońskie normy dotyczące kupowania ubrań: ośmiu lub trzech na rok, przy czym nie wiemy, czy uwzględniono tu bieliznę, czy po prostu o tym problemie nie pomyślano.Z tego wszystkiego kontrowersji nie budzi chyba tylko nakaz dłuższego użytkowania sprzętów elektronicznych mogący być batem na chciwość producentów, którzy przez lata produkowali sprzęt z materiałów dobranych tak starannie, by przeżyły nie dłużej, niż mieliśmy to na gwarancji. Ich jedynych mi nie szkoda, choć przecież takie spowolnienie tempa wymiany sprzętu oznacza też spowolnienie postępu technologii lub przynajmniej naszego do niego dostępu.Szykuje się rzeź zwierzątI tak ze wszystkim. Te zmiany, choć dziś próbuje się przedstawić je raczej jako pewien ideał, do którego mamy dążyć, nie zaś osiągnąć go w kilka lat za każdą cenę, uderzają nie tylko w wolności obywatelskie, lecz i w wiele gałęzi gospodarki. Co stanie się z hodowlami, jeśli nawet całe rolnictwo przestawi się na rośliny wysokobiałkowe i inne zamienniki mięsa? Czy w imię dobra planety ktoś szykuje rzeź zwierząt i wykończenie gatunków, które trwają w symbiozie z mięsożerną ludzkością? Czy też poza granicami miasta mięso będzie można już jeść bez ograniczeń, więc i prezydent swą służbową toyotą, i zwykły mieszkaniec autobusem 709, wyskoczą na schabowego do Piaseczna? A może będzie on tak drogi, że miejska elita, już z czystym sumieniem, zje przydział za wszystkich mieszkańców? Wydaje mi się to całkiem realne.A co z ubraniami? Zapewne to samo co z samochodami. Bogaci lub zajmujący wyższe stanowiska nie zmienią nawyków, traktując garnitury i krawaty jako „służbowe”. Reprezentują nas przecież, więc muszą jakoś wyglądać. Reszcie zostanie szara strefa, czarny rynek i przemyt z Chin, słowem świat, jaki fani twórczości reporterskiej Roberto Saviano znają z pokazanego w książce i filmie „Gomorra” Secondigliano (gdyby ktoś jednak nie wiedział, o czym piszę, chodzi o świetnie zorganizowany i przez nikogo nie kontrolowany proceder szycia podrabianej, taniej odzieży, wysyłanej później na cały świat, również, co oczywiste, do Polski). A jeśli nie, to łatanie, cerowanie i rynek wtórny coraz bardziej zużytych ubrań, które donaszać będziemy po bogatych.Przeczytaj też: Do 2030 r. zakaz spożycia mięsa i nabiału w Warszawie? Co na to mieszkańcy? [SONDA]Piękna to perspektywa. Rzeczy zupełnie normalne, codzienne i dotąd odległe od luksusu, nagle mają stać się dobrami rzadkimi i dostępnymi dla nielicznych. I tylko ci swego życia nie zmienią, bo im, niczym Billowi Gatesowi, wystarczy bycie nośnikiem tej zmiany, by uśpić sumienie.Pytanie, czy jednak gdy tych dóbr zacznie brakować, wszyscy zniosą to z pokorą, zwłaszcza, że, można się założyć, media dostaną całą, wielką gamę skandali – nie-skandali. Premier Johnson pijący wino w czasie lockdownu pożegnał się z funkcją. Czy opinia publiczna wybaczy wysokiemu urzędnikowi, którego przyłapie się na jedzeniu ponadprzydziałowej kilogramowej golonki w biurowym bufecie? Albo i tej nieszczęsnej śląskiej rolady?Wszystko dla „dobra ludzi”Wszystko to oczywiście dla dobra ludzi i planety, która zapewne potrzebuje pewnych działań naprawczych, jednak właśnie sprowadzanie ich do uderzającego w ludzi absurdu pozwala uciekać od tematu i od podejmowania go w racjonalny sposób. Oczywiście możemy uznać, że to tylko abstrakcja, ale zmiany, które już dziś obserwujemy w odniesieniu do motoryzacji – takie, jak utrudnienia dla posiadaczy starszych aut, zamykanie miast, a w perspektywie wykluczenie komunikacyjne (a wraz z nim pogorszenie jakości i dostępu do pracy, mniejsza mobilność, a w efekcie pauperyzacja) dla coraz większych rzesz społeczeństwa – pokazują, że tej antyutopii do stania się rzeczywistością wiele nie potrzeba.