
W czwartek pojawiły się ciekawe informacje dotyczące naszej sceny politycznej. Trudno mówić o trzęsieniu ziemi, rzecz dotyczy bowiem mało dziś popularnych ugrupowań – Agrounii i Porozumienia. Z dwóch stronnictw powstać ma jedno ugrupowanie, którego nazwa ujawniona ma zostać w terminie późniejszym. Byłby to sojusz egzotyczny i dość zaskakujący, choć już jakiś czas temu pojawiły się pierwsze plotki na ten temat, pisał o tym Marcin Dobski w Salonie 24. Sroka dać ma Kołodziejczykowi elektorat miejski, Kołodziejczak Sroce - wiejski, jest jednak dyskusyjne, czy te dwa płuca faktycznie są wobec siebie komplementarne.
Polska polityka zagraniczna odniosła w tym tygodniu bardzo duży sukces. Oczywiście można negować jego znaczenie, można umniejszać wpływ sztywnego...
zobacz więcej
Politycy Porozumienia i Agrounii zapowiadają stworzenie ugrupowania, które, w przeciwieństwie do innych sił politycznych opozycji stanie się realną opcją wyboru dla rozczarowanych wyborców Prawa i Sprawiedliwości. Niestety jest to nadzieja całkowicie fałszywa, zwłaszcza, gdy pod uwagę wziąć dawny ruch Jarosława Gowina i nową formację przezeń współtworzoną. Jedynie sama Agrounia przez krótką chwilę, gdy jawiła się jako nowa Samoobrona, siła antysystemowa, ale też odwołująca się do propozycji PiS dla rolników sprzed kryzysu zaufania, jakim w relacjach tej grupy społecznej z rządem stała się „piątka dla zwierząt”. Później jednak ruch Kołodziejczaka stracił swój urok świeżości, zastępując go chaotycznym miotaniem się od ściany do ściany, dokładniej - od feministek do narodowców, by puszczać w końcu oko do PSL, a więc siły jak najbardziej systemowej, w Polsce powiatowej i samorządowej czasem rządzącej nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat.
Porozumienie jako oferta dla wyborców PiS jest całkowitą pomyłką. Gdy jeszcze współtworzyło koalicję rządzącą, było jej najmniej popularnym wśród elektoratu elementem. Działacze tego ugrupowania w wyborach do Sejmu nie posługiwali się prawie nigdy symboliką ruchu, startując nie tylko z list, ale i w barwach Prawa i Sprawiedliwości. Dziś można to zresztą bezlitośnie wykorzystywać w internetowych polemikach, mając do dyspozycji fotografie najbardziej krytycznych, bliskich w swej narracji totalnej opozycji młodych działaczy, występujących pod tak obmierzłym im dziś logo PiS. Sam Jarosław Gowin był przez lata twarzą koalicji, a jeszcze w 2022 roku zdążył firmować swą obecnością, podpisem, a nawet medialnymi wypowiedziami Polski Ład, rzekomy powód swego odejścia z rządu.
Czytaj także: Koniec snów o wspólnej liście
Polityczną nielojalność wobec partnerów Jarosław Gowin zaczął wykazywać już wcześniej. Jego propozycje pozbawienia Andrzeja Dudy drugiej kadencji w zamian za opóźnienie wyborów prezydenckich o dwa lata były niezbyt mądre i niekonstytucyjne. Jego upór i negocjacje z liderami opozycji doprowadziły do zablokowania tzw. wyborów kopertowych, w skutek czego państwo straciło olbrzymie pieniądze (o co, dzięki liberalnej propagandzie zamiast Gowina oskarża się Jacka Sasina), a Platforma zyskała szansę na zamianę kandydatów. Samo Porozumienie zapłaciło za to kolejnym podziałem, nie pierwszym zresztą (wcześniej część działaczy kwestionowała legalność przywództwa lidera) i nie ostatnim (wczorajsza deklaracja nie wszystkim przypadła do gustu, zdystansował się od niej poseł Michał Wypij).
Od lat w polskiej debacie publicznej obowiązywał fetysz wysokiej frekwencji wyborczej. Znawcy zastawiali się latami, co zrobić, by zagnać do urn...
zobacz więcej
Dla Gowina, wcześniej przecież polityka i ministra Platformy, po drugiej stronie nie znalazło się miejsce. Na opozycyjnych imprezach witany był niechętnie, wreszcie Donald Tusk przesądził sprawę, mówiąc że Gowin będzie po zmianie władzy rozliczanym, a nie rozliczającym. Temat potencjalnej współpracy z najbliższymi ideowo, a raczej bezideowo formacjami był przeciągany miesiącami, aż wreszcie lider ustąpił, uznając się za balast dla kolegów. Magdalena Sroka miała wprowadzić eks-Gowinowców na wspólne listy z PSL i/lub Polską 2050, tymczasem występuje jednak z oskarżanym, nie bez podstaw przecież, o prorosyjskość Kołodziejczakiem. Aktywistą znanym z marnowania żywności na protestach, blokowania ruchu drogowego, również w dużych miastach i żądań przywrócenia handlu płodami rolnymi z Rosją. W tym kontekście przypominana jest wypowiedź lidera Agrounii podczas jednego z posiedzeń sejmowej komisji rolnictwa. „Drży mi teraz głos, ale mam przed oczami Rosjan, z którymi moja rodzina handlowała od bardzo dawna, którzy przywozili pieniądze do Polski. My wspólnie z nimi potrafiliśmy budować ten kraj, budować naszą gospodarkę”. Takie wypowiedzi nie starzeją się dobrze.
Kołodziejczak znany jest też z tego, że to jego wpisy w mediach społecznościowych przyczyniły się do wywołania paniki na stacjach benzynowych w pierwszych dniach wojny na Ukrainie. O samej Ukrainie wypowiadał się natomiast bardzo radykalnie i w duchu odpowiedzialności zbiorowej, pisząc między innymi, że tamtejsi rolnicy uprawiają rolę tymi samymi narzędziami, którymi w czasach rzezi wołyńskiej mordowano Polaków. Jak ma się to do mocno proukraińskiego stanowiska Porozumienia, organizującego pomoc dla naszych sąsiadów, co zresztą ciekawe z ludźmi z fundacji Otwarty Dialog?
Czytaj także: Od wiecu do weta
Dalej od akademickiej nudy Gowina odejść się już chyba nie dało, lecz czy będzie to droga akceptowalna dla niedobitków działaczy i jednoprocentowego już od dawna elektoratu? Przypadek posła Wypija pokazuje, że niekoniecznie. Choć media rzecz traktują już jako przesądzoną, ostateczne decyzje po stronie Porozumienia zapaść mają w niedzielę, gdy członkowie ugrupowania zaakceptują lub odrzucą plan przewodniczącej. Na razie temat, nie pojawił się również na Twitterze Sroki, znajdziemy tam natomiast wpis o tym, że oburzające jest przyklejanie prorosyjskiej łatki wszystkim, którzy protestują przeciw zbożu z Ukrainy na polskim rynku - a to, niezależnie od meritum, uznać można za ukłon w stronę Michała Kołodziejczaka.
Polska polityka z roku na rok coraz bardziej przypomina tasiemcowe seriale w rodzaju "Mody na sukces". I chyba to też już kiedyś napisałem w...
zobacz więcej
Jak zauważają opisujący ten mariaż dziennikarze, obie partie mają dziś śladowe poparcie, więc w zjednoczeniu szukać mogą przede wszystkim wzmocnienia swej pozycji przetargowej. Nawet trudne do wyobrażenia zsumowanie i utrzymanie dotychczasowego poparcia obu nie dałoby szansy na przekroczenie progu. Wróćmy jednak do pytania, czy taka siła polityczna byłaby atrakcyjna dla wyborców PiS. Odpowiedź przecząca jest z tego samego powodu, z jakiego dziś ofertą dla nich nie jest ani PSL, ani Polska 2050, ani Lewica.
Wszystkie te partie, nawet startując samodzielnie z góry zakładają stworzenie wielkiej koalicji. Zarazem godząc się z tym, że najsilniejszym jej ugrupowaniem będzie Platforma Obywatelska, która wskaże Donalda Tuska jako kandydata na premiera. Ten natomiast zapewne zaproponuje objęcie funkcji szefa MSZ Radosławowi Sikorskiemu, finanse powierzając komuś z twardych liberałów ze szkoły Balcerowicza. Dziś żadna z partii określających się mianem opozycji demokratycznej nie deklaruje przecież, że chce odsunąć od władzy PiS, nie dopuszczając do niej Platformy.
Wyborcy partii opozycyjnych często się z tym godzą, licząc na to, że głos ich partii będzie w przyszłej koalicji silny i słyszalny. Jednak dla elektoratu PiS (a także, choć to inny temat, antyliberalnej części lewicy) głos na dowolną partię opozycji, poza Konfederacją, dla wielu niewybieralną i mającą dziś swoje kłopoty, jest głosem na Tuska - a na Tuska głosować nie pójdą, nawet jeśli na liście wyborczej występować będzie jako Sroka czy Kołodziejczak.