Ukraina potrzebuje samolotów, by uniemożliwić Rosji ataki na jej miasta i odzyskać okupowane terytoria. Zachód w końcu zdał sobie sprawę, że dotychczasowa pomoc wysyłana Ukaranie może nie wystarczyć, by odparła ona wroga, który przygotowuje kolejną ofensywę, nie mówiąc już o odzyskaniu przez nią zagrabionych terytoriów. Po tym, jak w końcu Niemcy ugięły się pod naciskiem m.in. Polski w sprawie wysyłania obrońcom nowoczesnych czołgów, na pierwszy plan wysuwa się teraz wniosek o dostarczenie im także myśliwców i rakiet dalekiego zasięgu. Co prawda Berlin z góry zapowiada, że jest to niemożliwe, USA również są temu niechętne, jednak rośnie grono tych, którzy stoją na stanowisku, że należy uczynić i ten krok. Przedstawiciele ukraińskich władz informują, że są obecnie na etapie uzgadniania z sojusznikami przekazanie samolotów bojowych i rakiet dalekiego zasięgu. Mają im one służyć, jak tłumaczył minister obrony Ukrainy Ołeksij Reznikow w rozmowie z kanałem CBC, do niszczenia magazynów na tyłach armii rosyjskiej i jej punktów dowodzenia, a także uniemożliwić wlatywanie rosyjskich samolotów w przestrzeń powietrzną Ukrainy, gdzie koncentrują się one na atakach na cele cywilne. Rzecznik ukraińskich Sił Powietrznych Jurij Ihnat ocenił w rozmowie z francuską stacja La Chaine Info, że do skutecznej obrony ukraińskiej przestrzeni powietrznej i przejścia na zachodnie uzbrojenie jego kraj potrzebuje docelowo ok. 200 zachodnich samolotów wielozadaniowych. Ukraina chciałaby sformować do pięciu brygad, z których każda liczyłaby do trzech eskadr bojowych. Jak podkreślił Ihnat, obecnie F-16 jest najbardziej prawdopodobnym kandydatem. Eksperci oceniają, że rosyjskie siły powietrzne dysponują 5-6 razy większą liczbą samolotów niż Ukraina,a jednak nie udało im się osiągnąć dominacji w powietrzu. Wątpliwe F-16 Jak zwraca z kolei uwagę Politico, z nieoficjalnych informacji wynika, że część amerykańskich wojskowych „po cichu naciska na Pentagon, aby zatwierdził wysłanie myśliwców F-16 na Ukrainę”. Na razie jednak droga do tego jest daleka – swój sprzeciw wyraził Joe Biden, który korespondentowi Polskiego Radia odpowiedział „nie”, gdy ten go zapytał o dostarczanie przez USA F-16 dla Ukrainy. To jednak, że mówi tak teraz, nie oznacza, że w przyszłości, pod wpływem choćby rosyjskiej ofensywy, czy też ukraińskiej kontrofensywy, nie zmieni zdania. Czy – że sojusznicy Kijowa nie będą dostarczać innych myśliwców. Ostatecznej decyzji nie podjął w tej kwestii także francuski prezydent Emmanuel Macron, który powiedział, że nie wyklucza wysłania myśliwców. Komentatorzy sądzą, że Francja mogłaby przekazać Rafale 2000, które służą we francuskiej armii od lat 80. i są stopniowo wymieniane na samoloty nowej generacji. Samoloty są też problemem dla Londynu. Rzecznik brytyjskiego premiera Rishiego Sunaka wyjaśniał, że brytyjskie myśliwce „są niezwykle skomplikowane i potrzeba miesięcy, aby nauczyć się na nich latać”. - Biorąc to pod uwagę, uważamy, że wysłanie tych odrzutowców na Ukrainę nie jest praktyczne – dodał. Z kolei szef kancelarii prezydenta Wołodymyra Zełenskiego Andrij Jermak podkreślał, że jego kraj otrzymuje pozytywne sygnały z Polski na temat przekazania jej F-16 w ramach koordynacji z NATO. #wieszwiecejPolub nasZwracał na to ostatnio uwagę premier Mateusz Morawiecki, podkreślając przy tym, że „podobnie jak było to kilka miesięcy temu, w kontekście MIG-ów, tak samo i jakakolwiek inna siła powietrzna będzie w uzgodnieniu z państwami NATO realizowana i ewentualnie przekazywana”. Scholz jak zwykle mówi stanowcze „nie” Z kolei przebywający z wizytą w Chile kanclerz Olaf Scholz zapewnił kolejny raz, że Niemcy nie wyślą samolotów, gdyż, jak przekonywał, on sam będzie dbał o to, by wojna na Ukrainie nie przerodziła się w konflikt między Rosją a NATO. Swoją politykę obojętności wobec dramatu Ukrainy, którą uskuteczniał od początku kadencji – gdy jeszcze przed inwazją Niemcy utrudniały dostarczanie broni Ukrainie, a później specjalizowały się w hamowaniu wszelkiego dla niej wsparcia i wprowadzania surowych sankcji na Rosję – określił teraz jako przyczynienie się do tego, by „nie doszło do eskalacji konfliktu”, czyli, jak tłumaczył, wojny między Rosją a NATO. Co więcej, pokazując kolejny raz swoje niebywałe zadufanie – podkreślił, że „żaden kraj nie wspiera Ukrainy bardziej niż Niemcy”. Co więcej, przekonywał, potrzebna jest „poważna debata” dotycząca wspierania tego kraju, a nie "licytacja, na to, kto wysyła najwięcej broni”. Słowa te można odczytać jako kolejny prztyczek pod adresem m.in. Polski, która należy do grona państw najmocniej apelujących o dostarczanie broni, pomocy humanitarnej i finansowej Ukrainie, a także do nakładania surowych sankcji na Rosję. Wcześniej, przy okazji dyskusji o czołgach Leopard 2, zirytowany Scholz, który był w tej kwestii mocno przyciskany przez premiera Mateusza Morawieckiego, potrafił podzielić się z mediami historią o rzekomym spotkaniu podczas joggingu Polaka, który powiedział mu, by ten „nie dał się zwariować” żądaniami dotyczącymi Leopardów, wysuwanymi przez polski rząd. Telefoniczne pogaduszki Scholz ma wciąż najlepszy sposób, jak przekonuje, na rozwiązanie konfliktu. Nie jest nim porażka Rosji, gdyż w tę nigdy, jak większość niemieckiej klasy politycznej, nie uwierzy, ale „dialog” z Kremlem. Wcześniej polegał on na zacieśnianiu relacji ekonomiczno-politycznych, choćby poprzez wspólną budowę Nord Stream 2, teraz zaś realizuje go poprzez „rozmowy telefoniczne” z Putinem. Rozmowy te prowadzi, jak się okazuje, regularnie i właściwie nikt nie zna ich przebiegu. Takie konwersacje telefoniczne prowadzi również Emmanuel Macron i również one otoczone są aurą tajemniczości i niejednoznaczności. Scholz przekonuje, że są one konieczne i zapewnia, że Putin nigdy nie ma „niegrzecznego tonu”. Widocznie z nim rosyjski dyktator rozmawia zupełnie inaczej niż z byłym premierem Wielkiej Brytanii Borisem Johnsonem, który niedawno ujawnił, że rosyjski polityk groził mu atakiem rakietowym na jego kraj, gdy brytyjski premier starał się go odwieźć od inwazji na Ukrainę. Dziś ciężko nie głowić się nad tym, jakie są rzeczywiste treści tych rozmów, co jeden drugiemu przekazuje, w czym się porozumiewają nad głowami nie tylko Ukraińców, ale i reszty Europy? Scholz wściekły na Baerbock Taki sposób prowadzenia dyplomacji z Moskwą nie leży nie tylko chadeckiej opozycji w Niemczech, ale także dwóm koalicjantom socjaldemokratów: Zielonym i liberałom. Do sporów o Ukrainę dochodziło między nimi już wielokrotnie, ale ostatnie zdanie i tak zawsze należało do Scholza. Dlatego nie ukrywał on swojego poirytowania wypowiedziami szefowej dyplomacji niemieckiej Annaleny Baerbock (Zieloni), która na forum Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy w Strasburgu powiedziała: „toczymy wojnę przeciwko Rosji, a nie przeciwko sobie nawzajem”. Przeczytaj też: Polska tworzy „leopardzią koalicję”. Niemcy wolą nadal się ośmieszaćChociaż Scholz, podobnie jak minister obrony Boris Pistorius, jednoznacznie sprzeciwili się wysłaniu na Ukrainę samolotów, to nawet liderka jego własnej partii SPD – Saskia Esken nie wykluczyła ich przesyłania. Z kolei przewodniczący Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa Christoph Heusgen powiedział podczas wywiadu w programie ARD „Europamagazin”, że dostawy myśliwców to właściwa reakcja na to, by lepiej chronić Ukrainę przed rosyjskimi atakami. Mówił również, że mogłyby być wysłane amerykańskie samoloty F16 lub myśliwce konstrukcji radzieckiej ze starych zasobów NRD. Takiego kroku nie wykluczył też pochodzący ze współrządzącej w Niemczech partii FDP Marcus Faber, który powiedział stacjom RTL i ntv, że od momentu inwazji "wszyscy przekonaliśmy się, że czerwone linie nie mają większego sensu". Nie popełniajmy tych samych błędów Dyskutując o dostarczaniu Ukrainie samolotów trzeba brać pod uwagę, jak bardzo opóźnienia w dostawach zachodniego uzbrojenia i sprzętu wojskowego wpłynęły na to, że Ukraińcy nie mogli w listopadzie wykorzystać słabości rosyjskiej armii i kontynuować swojej kontrofensywy. Po prostu nie mieli wystarczających środków, by przeć dalej. To zaś doprowadziło do obecnego pata na froncie i oczekiwania na zbliżającą się nową, rosyjską ofensywę. W najnowszym raporcie amerykański Instytut Studiów nad Wojną (ISW) zaznacza, że zabrakło przede wszystkim dostarczenia pocisków rakietowych dalszego zasięgu, nowoczesnych systemów obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej oraz czołgów. Co więcej, gdyby Zachód już w czerwcu zeszłego roku pozytywnie zareagował na ukraińskie prośby o dostarczenie nowoczesnych czołgów, to obrońcy mogliby ich używać już w listopadzie lub grudniu. Refleksja w tej kwestii przyszła jednak zbyt późno, co budzi uzasadnione obawy o to, co wydarzy się w najbliższych miesiącach. Dziś nie można być pewnym, że zachodnie czołgi przybędą na czas i Ukraińcy będą mogli ich użyć przeciwko nowej, rosyjskiej ofensywie. Dyskusja dotycząca przekazywania im myśliwców będzie trwać, chociaż wydaje się, iż w tym momencie dyskusja ta nie przyniesie pożądanych przez Kijów efektów. To jednak nie oznacza, że chociaż dziś dla wielu byłoby to "przekroczeniem czerwonej linii", to jutro nie stanie się czymś oczywistym i potrzebnym. Petar Petrović Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia