
Demokracja, czyli rządy ludu, w Polsce kończą się tam, gdzie zaczynają interesy lewicowo-liberalnej opozycji. To dlatego politycy i publicyści opozycji z wyraźną niechęcią zareagowali na zmiany, które umożliwią stworzenie większej liczby lokali wyborczych w mniejszych miejscowościach w całej Polsce.
Być może były czasy, gdy tytuł „pana z Chobielina” mile łechtał ego Radka Sikorskiego. Ale te czasy bezpowrotnie minęły – określenie „pan z...
zobacz więcej
W niedzielnej „Loży prasowej” w TVN24 Jacek Prusinowski z Radia Plus miał odwagę powiedzieć, że wyborcy w mniejszych miejscowościach, w tym osoby z niepełnosprawnościami, byli często w gorszej sytuacji, gdyż mieli utrudniony dostęp do lokali wyborczych. W studiu zapanowało pełne konsternacji milczenie. Chwilę później do głosu dorwał się Paweł Wroński z „Gazety Wyborczej” i niezbyt udanie próbował wywodzić, że w miastach też jest w tym względzie trudno. Nikt się jednak nie kwapił do poparcia go w tej sprawie i szybko zmieniono temat. Sprawa okazała się zbyt oczywista i niezbyt wygodna nawet w gronie najszczerszych liberalnych demokratów.
Gdyby dla kogoś kontekst nie był jasny – przypomnijmy. Pod koniec minionego tygodnia Sejm zdecydował m.in. o zwiększeniu dostępu do lokali wyborczych dla mieszkańców małych miejscowości, wprowadzeniu bezpłatnych przewozów dla wyborców w gminach bez publicznego transportu. Na liberalną opozycję padł strach – wszak demokracja jest całkiem w porządku, pod warunkiem że głosują i wybierają ci, co trzeba.
Na tym konsensusie czy jak kto woli – cichej zmowie liberalnych elit zbudowano przecież niemal całą III RP – neoliberalną i balcerowiczowską filozofię państwa, która uprzywilejowała wielkomiejski, na ogół biznesowo-inteligencko-urzędniczy elektorat dzisiejszej totalnej opozycji. Polska mniejszych miejscowości, Polska mniej zamożna, Polska komunikacyjnie wykluczona i żyjąca w rejonach strukturalnego bezrobocia liczyła się mniej. Miała co najwyżej prawo być milczącą większością. I rzeczywiście nią była. Bardzo długo, za długo.
„Gazeta Wyborcza” analizuje opinię Radosława Sikorskiego wygłoszoną w Radiu ZET, o tym jakoby polski rząd rozważał udział Polski w rozbiorze...
zobacz więcej
Ale w 2015 roku i w kolejnych wyborach udało się w końcu wyjść poza tę logikę – ośmieleni pierwszy zwycięstwem do urn w większym stopniu zaczęli chodzić ludzie, którzy spostrzegli, że Prawo i Sprawiedliwość dotrzymuje obietnic. Obietnic danych właśnie im, dotychczas wyszydzanym albo nieobecnym w mainstreamowych mediach. Demokracja zagrała – ale nie tak, jak tego życzyli sobie ludzie, którzy lubią oglądać liberalne media. Albo decydują o tym, co, jak o o kim się w nich mówi.
Zobacz także: Sondaż ws. zmian w kodeksie wyborczym. 67 proc. Polaków na „tak”
Rzecz jasna – PiS wygrywał nie tylko głosami Polski B. Rządzącą dziś formację wsparli również ci, którzy spostrzegli, że Platforma Obywatelska, PSL i lewica nie mają właściwie żadnego programu – albo uporczywie powtarzają anty-PiS-owskie slogany, albo twierdzą, że robiliby to samo, co PiS, tylko lepiej. Podwójny kryzys, pandemiczny i wojenny, spowodował oczywiście pewne tąpnięcie poparcia dla formacji Jarosława Kaczyńskiego. Jednak nigdy dość powtarzać, że w dziejach III RP nie było formacji, która w czasach szalejącego kryzysu stała drugą kadencję u sterów publicznej nawy i wciąż miała najwyższe spośród wszystkich partii poparcie. Już tylko ten fenomen mógłby cokolwiek dać do myślenia totalnej opozycji – ale ona od myślenia ma neoliberalnych ekonomistów i publicystów. Zatem niewiele tak naprawdę jest w stanie wymyślić.
Ktoś oczywiście zakrzyknie, że PiS wprowadził nowelizację Kodeksu wyborczego w trudniejszym dla siebie czasie. Trudno temu zaprzeczyć. Gdyby liberałowie i lewica mogli pozwolić sobie na szczerość, przyznaliby, że generalnie cały system wyborczy zorganizowany jest tak, żeby premiować tych, którzy już są przy stole politycznej gry i mają sporo żetonów. W tej sprawie od dawna panuje konsensus nie tylko między politykami, specjalistami od prawa i konstytucji, lecz większością wyborców i wyborczyń. Powiedzmy jednak sobie po cichu więcej – właściwie cały ustrój III RP został zorganizowany pod tych, którzy „zawsze mieli wygrywać”. Dlatego tak nieprzytomnie boli ich, że przegrali z PiS – zarówno w 2015 roku, jak i w 2005 roku.
Gdyby wybory do Sejmu odbywały się w najbliższą niedzielę, na Zjednoczoną Prawicę głos oddałoby 37 proc. badanych, a na KO – 28,8 proc. – wynika z...
zobacz więcej
Jeszcze raz – kto chce, może wołać, że PiS nie wprowadził niedawnych udogodnień dla wyborców z mniejszych miejscowości bezinteresownie. Ale mówimy o polityce. Partie nigdy nie są bezinteresowne, zawsze kierują się swoim interesem. Tyle że powinny w większym niż mniejszym stopniu uzgadniać go z interesami państwa i społeczeństwa. Można więc tak jak PiS prowadzić politykę realnie poprawiającą byt milionom ludzi, których neoliberałowie mieli za nic. Można tak jak PiS mieć odwagę przeciwstawiać się Berlinowi i Moskwie.
A można też, zwyczajem liberałów, troszczyć się niemal wyłącznie o tych, którzy od zawsze należeli do po-PRL-owskiej w dużym stopniu elity III RP. I można oglądać się na każdym kroku na interesy Berlina i Moskwy i nazywać to „polsko-rosyjskim resetem”. Można też – będąc już w opozycji – za nic mieć polską rację stanu i wygadywać farmazony jak chobielińskie panisko. Można też do tego wszystkiego dużo gadać o „konstytucji” i „demokracji” – bo przecież nie wypada mówić ludziom, że chodzi tylko o to, żeby znów było jak przed 2015 rokiem.
Zobacz także: Błaszczak demaskuje manipulacje Onetu. Pokazał twarde dane ws. liczebności armii
„To jest wasza demokracja” – tyle można powiedzieć rozzłoszczonym i skonsternowanym liberałom, którym nie w smak, że głosy wsi znów mogą odebrać im zwycięstwo. Tak dobrze im się żyło w neoliberalnych czasach, a teraz wciąż się boją, że potkną się o głos ludu.