
Gdy wybuchła II wojna światowa, media na całym świecie regularnie publikowały „wieści”, że najpewniej skończy się ona najpóźniej za kilka, kilkanaście miesięcy. Dotyczyło to zarówno prasy popularnej, jak i bardziej merytorycznych pism. Rzadko kto miał odwagę pisać, że wojna potrwa jeszcze długo i przyniesie mnóstwo ofiar. Nie działo się to bez przyczyny – ludzie nie chcieli złych wiadomości i nie godzili się z perspektywą straszliwych ofiar i kolejnych tragedii. A nadzieja, nawet złudna, pozwalała ludziom zachować sens życia – szczególnie na wschodzie Europy, gdzie niemieckie i sowieckie barbarzyństwo przekraczało wszelką miarę. W zniewolonej Rzeczpospolitej zarówno prasa podziemna, jak i polskojęzyczne gadzinówki w służbie Berlina raz po raz częstowały polskie społeczeństwo podobnym wieściami – że wojna ma się już ku końcowi. Tyle że jedni wieszczyli rychłe zwycięstwo Aliantów (a później także ich wątpliwych, ale sojuszników Sowietów), a drudzy – triumf państw Osi, na czele z Niemcami.
Zapewne z czasów PRL część z państwa dobrze pamięta cykl dowcipów o Polaku, Rusku i Niemcu. Były to na ogół dość przaśne żarty, trochę poprawiające...
zobacz więcej
Przypomniałem sobie o tym, śledząc informacje o wojnie na Ukrainie i przyglądając się dzisiejszym nadziejom świata na rychłe zakończenie konfliktu. Właściwie cały 2022 rok w mediach wracało pytanie – kiedy wojna się skończy? To pytanie dało się też słyszeć w polskich domach. Bo choć konflikt nie dotknął nas z tą straszliwą, bezpośrednią bezwzględnością, jak stało się na Ukrainie, polskie społeczeństwo jest doskonale świadome bliskości rosyjskiego zagrożenia. To jest chyba jedno z tych niewielu doświadczeń, które po wybuchu wojny połączyło ludzi bardzo różnych politycznych poglądów. Pomijając tak zwane ruskie onuce, szczęśliwie dość nieliczne w naszym kraju, przytłaczająca większość Polek i Polaków nie tylko życzy Ukrainie zwycięstwa, ale nie ma też wątpliwości, że Rosja jest krajem, który szczególnie zagraża stabilności naszej części europejskiego kontynentu.
Wojna stała się tłem naszej codzienności. Już tak nie doskwiera i nie przeraża, bo stała się częścią medialnej rutyny. Ludzie popijają kawę, scrollują monitor smartfona w drodze do szkoły, na uczelnię i do pracy, przy kolacji włączają „Wiadomości” i wzruszają ramionami, dowiadując się o kolejnych atomowych pogróżkach rosyjskich bandziorów. I łzy ofiar, tak blisko nas, również przestały większości odzierać serca do naga, do nagłego bólu i gniewu. Wojna w jakiś sposób spowszechniała. Psychologowie powiedzieliby, że to naturalne, bo człowiek nie da rady żyć z wiecznie włączonym alarmem przed zagrożeniem, które ocenia jako szczęśliwie zbyt odległe. Na marginesie: warto uświadomić sobie, że od tego mamy właśnie instytucje, żeby nie zależeć jedynie od bezpośrednich i doraźnych nastrojów „wielkiego zwierzęcia” jakim jest społeczeństwo. Od tego mamy rząd, ministerstwa, samorządy i organizacje III sektora, żeby na miarę swoich prerogatyw, kompetencji, sił i możliwości dalej robiły co trzeba na międzynarodowej i lokalnej arenie, by pomagać Ukrainie, Ukraińcom i Ukrainkom.
Czytaj także: Rodzinna Europa. Derusyfikacja 2022
Nie miejmy jednak złudzeń. Ta wojna wciąż uderza również w nas. I będzie dalej w nas uderzać, być może nawet mocniej, gdy Rosja lepiej przystosuje swoje strategie do hybrydowej walki również z Polską. Więcej jeszcze – w naszym regionie to Polska będzie w największym stopniu narażona na rosyjskie ataki. Ponieważ Kreml po roku wojny świetnie zdaje sobie już sprawę, że to radykalny i bezkompromisowy sprzeciw polskiego rządu, polityczna wola Prawa i Sprawiedliwości, ale także opowiedzenie się znakomitej większości polskiego społeczeństwa po stronie Ukrainy stanowi realny problem dla odbudowy rosyjskich wpływów w Europie środkowo-wschodniej.
Od kilku miesięcy odnieść można wrażenie, że nie ma w Polsce bardziej antyrosyjsko nastawionych polityków niż lewicowo-liberalni. Krótka pamięć...
zobacz więcej
Rosja, szczególnie w czasach rządów Platformy Obywatelskiej, uważała, że polski opór jest zneutralizowany, że Rzeczpospolita nie jest w stanie podjąć żadnej samodzielnej geopolitycznej gry wobec Moskwy i Berlina. 2022 rok w niemal całej rozciągłości zadał kłam temu przekonaniu. Więcej, dobrze widać, lewicowo-liberalni politycy musieli zdecydowanie zmienić polityczną śpiewkę w tym czasie. Nikt już w ich szeregach nie wychwala głośno Niemiec, nikomu nie przychodzi nawet do głowy wspomnieć o polsko-rosyjskim resecie, choć w liberalnych mediach wciąż straszą nas ci sami ludzie, którzy w grudniu 2010 roku fetowali w Polsce Dmitrija Miedwiediewa, ówczesnego prezydenta Rosji. I to oni wygadywali wówczas największe głupoty o polsko-rosyjskim pojednaniu, gdy było już jasne, że Kreml stopniowo odbudowuje kolejne imperialne przyczółki. A imperium rosyjskiego nie ma bez marszu na zachód Europy.
Ta wojna zmienia więc wszystko. Po pierwsze: może potrwać jeszcze lata. I najpewniej będzie wojną na wyniszczenie. Po drugie: nawet jeśli zostanie podpisany pokój między Rosją a Ukrainą, to nie znaczy, że Kreml zapomni o polskim – niebezpośrednim – udziale w tym konflikcie. Możemy więc spodziewać się każdej zbrodni z arsenału rosyjskich służb i każdego propagandowego ataku. I wojny ekonomicznej, którą Kreml będzie z nami prowadził na każdym kroku. Rosja na nowo odkryła Rzeczpospolitą jako liczącego się wroga, jako państwo podmiotowe. I z całą pewnością będzie próbowała sprowadzić nas do roli kraju marionetkowego, zależnego... No właśnie, od kogo? Na bezpośrednią zależność od Moskwy nikt się przecież nie nabierze, poza groteskowymi dość jawnymi rusofilami.
Jesteśmy w o wiele lepszej dziś sytuacji niż Ukraina. Nie zagraża nam zagłada miast, śmierć tysięcy i setek tysięcy Polek i Polaków w bezpośrednim konflikcie. Więcej – w kolejnych dekadach, jeśli polską politykę dalej będą mogli prowadzić ludzie, którzy nigdy nie zgodzili się na rolę totumfackich Berlina, mamy szanse stać się silnym centrum europejskiej polityki, gospodarki i technologii. Ale tym bardziej musimy zmienić swoje myślenie o rzeczywistości. I przestać wierzyć fałszywym prorokom, którzy dziś zapowiadają, że jeśli tylko jesienią wrócą do władzy, którą dzierżyli przed 2015 roku, to od razu zacznie spadać inflacja, poprawi się przedsiębiorcom, trawa zrobi się bardziej zielona, a nam wszystkim ubędzie zmarszczek na twarzy. Fałszywi prorocy już mieli swoją szansę. Poklepywali się po plecach z Miedwiediewem i gadali w Sopocie na molo z Putinem. Jaki był z tego pożytek dla Polski, do dziś nie potrafią wykazać.