Dlaczego wybrano ten akurat moment? Oczywiście ta wiadomość nie przesądza w żaden sposób wyniku tegorocznych wyborów parlamentarnych. Ba! Nie przesądza tak naprawdę nawet tego, jaki ostatecznie będzie kształt wyborczych list i koalicji, ten zresztą pewny nie jest dziś nawet po stronie Zjednoczonej Prawicy. A jednak decyzja zarządu Platformy Obywatelskiej o samodzielnym starcie w wyborach do Sejmu jest wydarzeniem znaczącym, pokazuje bowiem, że partia pod przewodnictwem Donalda Tuska, szykując się do potężnej bitwy z PiS, przegrała trwającą miesiącami walkę o własną – i Tuskową - dominację po stronie opozycji demokratycznej. Przegrała ją oczywiście dużo wcześniej, teraz jednak sama to ogłosiła. Dlaczego wybrano ten akurat moment? Ogłaszane bezpośrednio lub za pośrednictwem mediów kolejne ultimata minęły już przecież dawno, ostatnie bodaj z końcem zeszłego roku. Być może pretekst do wyjścia, czy raczej próby wyjścia z twarzą z tego blamażu dostarczył Szymon Hołownia głosowaniem swoich parlamentarzystów przeciwko ustawie o Sądzie Najwyższym. To zresztą dość dziwna historia. Jeszcze kilka dni wcześniej w rozmowie z Elizą Olczyk i Joanną Miziołek poseł Platformy, Michał Szczerba, zapowiadał wspólne głosowanie całej opozycji przeciw ustawie w przypadku nieprzyjęcia poprawek, faktycznie cofających reformę wymiaru sprawiedliwości w stopniu dużo większym, niż dzieje się to w ustalonej z Unią wersji rządowej. Poprawki nie przeszły, opozycja (z wyjątkiem koła Polski 2050 i pojedynczych posłów) wstrzymała się od głosu. Można by więc uznać, że ludzie Hołowni jako jedyni pozostali wierni pierwszym ustaleniom, co ponoć potwierdzili rano w dniu głosowania w konsultacjach z Donaldem Tuskiem. A jednak zostali oni poddani totalnej krytyce, która, choć mija już tydzień od tamtego głosowania, jakoś nie może osłabnąć. Nawet najbliższy ruchowi Hołowni PSL jest tym razem bardzo krytyczny, choć dalszej współpracy, w tym wspólnego startu z jednej listy nie wyklucza. I nie ma się czemu dziwić, wystarczy spojrzeć, jak obie partie wypadają w sondażach. Polska 2050 wciąż radzi sobie przyzwoicie, a co więcej, choć deklaracji poparcia dla tego ugrupowania ze strony Lecha Wałęsy nie sposób traktować poważnie, jest faktem, że to sejmowe „nie” spodobało się wielu wyborcom opozycji. Ludowcy natomiast są w pozycji dużo gorszej niż przed poprzednimi wyborami i wygląda na to, że uczestników Koalicji Polskiej może być więcej niż procentów w wyborach, co nie jest najlepszą perspektywą. Władysław Kosiniak-Kamysz wciąż potrzebuje Szymona Hołowni bardziej niż Szymon Hołownia Władysława Kosiniaka-Kamysza. Czy jednak bez głosowania sprzed tygodnia, taka lista miałaby jakiekolwiek szanse na powstanie? Trudno przypomnieć sobie jakąkolwiek wypowiedź dowolnego polityka opozycji spoza Platformy Obywatelskiej, pochodzącą z ostatnich tygodni, oczekującego na decyzję o wspólnym starcie przedstawicieli wszystkich partii tego szerokiego nurtu. Owszem, wcześniej zdarzało się to Włodzimierzowi Czarzastemu, jednak porozumienie lewicy o uczestnictwie w wyborach na zasadach zbliżonych do tych sprzed 4 lat i z tej strony zamknęło temat. Wcześniej natomiast swoje „nie” wielokrotnie wypowiadali ludowcy. Dla Szymona Hołowni natomiast taka decyzja byłaby politycznie niebezpieczna, groziłaby bowiem powtórzeniem w przyspieszonym tempie drogi Nowoczesnej, i to z pominięciem etapu posiadania partyjnego klubu parlamentarnego z mandatu wyborców. Przypominam bowiem, że dzisiejsza reprezentacja Polski 2050 składa się z osób wybranych z list innych ugrupowań. Jedyną weryfikacją wyborczą marki „Szymon Hołownia”, całkiem oczywiście udaną, stanowią wciąż wybory prezydenckie z 2020 roku. Jedna lista opozycji pod względem wyborczej matematyki zawsze była pomysłem ryzykownym. Za takim rozwiązaniem stać miał sukces w wyborach do Senatu w 2019 roku i premia za jedność, wzmocniona dodatkowo brakiem rozbicia głosów na poszczególne partie. Pierwszy argument jest jednak podwójnie łatwy do obalenia. Podobny zabieg na Węgrzech nie przyniósł oczekiwanego rozwiązania, a w wyborach senackich PiS uzyskał więcej głosów, przegrał jednak z geografią wyborczą. Ewentualna premia też jest dyskusyjna, nie wiadomo bowiem, ilu wyborców zostałoby w domu, zrażonych zbyt szerokim frontem o wewnętrznie sprzecznym gospodarczo i obyczajowo programie. Próba wyłączenia z takiego porozumienia skrajności (zapewne pojawiłyby się próby sekowania niewygodnej dla silniejszych liberałów partii Razem) skończyłoby się ponownym rozbiciem głosów. Tak naprawdę jednak wspólna lista miała mieć przecież inny cel – być czerwonym, a może wielokolorowym dywanem, po którym Donald Tusk kroczyłby pewnie do swego trzeciego premierostwa. Tym samym również Platforma potwierdziłaby swą dominującą pozycję po stronie przeciwników Prawa i Sprawiedliwości, a liberałowie przewagę na rynku idei. Bardzo wyraźnie widać to w komentarzach radykalniejszych zwolenników opozycji w mediach społecznościowych, piętnujących każdą niejednomyślność, czy każdą krytykę Platformy i jej lidera. Widać było to też w wzywających do jedności, a raczej - podporządkowania, listach otwartych, jak tym z listopada zeszłego roku, nazwanym „listem 447”, wpisujących się w oczekiwanie PO. Ten ostatni utrzymany był w nieznośnym tonie, znanym z listów autorytetów, powstających przed laty taśmowo i drukowanych w „Gazecie Wyborczej”. Podpisani, wśród których znajdziemy między innymi Leszka Balcerowicza i Władysława Frasyniuka, piszą między innymi: „Do tego, by móc przeprowadzić niezbędne reformy zaczynając od odbudowy porządku prawnego, po stworzenie silnej, odpartyjnionej gospodarki, potrzebna jest jedna lista wyborcza. Jest politycznym i moralnym nakazem, by partie opozycyjne zdołały ową wspólną listę wyborczą powołać i odnieść zdecydowane zwycięstwo nad PiS.” Równocześnie jednak autorzy domagają się włączenia w to dzieło szerokich środowisk społecznych, a nawet, co brzmi jak herezja, wspólnego stworzenia programu. „Czy politycy partii opozycyjnych, a przede wszystkim KO, którzy najwięcej mówią o wspólnej liście, podejmują rzeczywiste działania na rzecz jej utworzenia? Proponują zakres porozumienia, choćby zarys programu wyborczego? Prowadzą rozmowy? Wykonują przynajmniej gesty wobec potencjalnych partnerów? Innymi słowy, czy jest to byt realny czy wirtualny, używany w grze politycznej?” – pytał wówczas publikujący apel 447 portal Oko.Press.Wielki polityczny plan został wysłany w niebyt, choć oczywiście nie można wykluczyć, że kolejne wahania sondażowe zmuszą partie polityczne opozycji do powrotu do tej koncepcji. Na razie jednak mamy do czynienia z dużą porażką Donalda Tuska, któremu nie udało się potwierdzić hegemonii ani swojej, ani swojej partii, ani wreszcie neoliberalnego dogmatu. Za przegraną, która trwa właściwie od chwili powrotu Tuska do kraju, próbuje obwinić się Szymona Hołownię. Ostateczna decyzja zapadła jednak wczoraj we władzach Platformy. Ciekawe, czy to do nich autorytety moralne napiszą kolejny napuszony list?