
Zapewne z czasów PRL część z państwa dobrze pamięta cykl dowcipów o Polaku, Rusku i Niemcu. Były to na ogół dość przaśne żarty, trochę poprawiające nam jako narodowi nastrój w czasach niezbyt wesołych. W tych dowcipach Niemiec na ogół wypadał nieco tylko lepiej od anegdotycznego Ruska. Albo znacznie gorzej. Choć bywało, że i Polakom obrywało się „w miękkie” za narodowe przywary.
Niemiecka minister obrony narodowej Christine Lambrecht (SPD), najbardziej kłopotliwy minister obecnego rządu, postanowiła podać się do dymisji –...
zobacz więcej
Przypomniały mi się te dowcipy w ostatnich czasach, gdy w Niemczech wybuchła afera wokół niemieckiej minister obrony, zresztą tak zwanej socjaldemokratki, Christine Lambrecht, która noworoczny czas wykorzystała do złożenia nietypowych życzeń swoim rodakom i nietypowej autopromocji. Lambrecht w sylwestra opublikowała w social mediach niezbyt udany pod względem formy i treści filmik, na którym dało się usłyszeć: „W środku Europy szaleje wojna. W związku z tym udało mi się zdobyć wiele szczególnych wrażeń. Odbyłam wiele, wiele spotkań z ciekawymi i wspaniałymi ludźmi”.
Te „szczególne wrażenia” i „spotkania z ciekawymi ludźmi” zirytowały nawet samych Niemców, którzy nie bardzo potrafili zrozumieć, jak do wojny można podchodzić niemal jak do jakiegoś eventu, na którym zbiera się „szczególne wrażenia” wśród „ciekawych ludzi”. Trudno powiedzieć, czy to właśnie wydarzenie przesądziło o sprawie – wizerunkowa wpadka była pewnie raczej kroplą, która przelała czarę goryczy – ale od paru dni słuchać, że Lambrecht wkrótce poda się do dymisji.
A to oznacza, że ministerstwo obrony było jednym z najsłabszych ogniw w niemieckim rządzie w tak bardzo trudnym dla Europy 2022 roku.
Zobacz także: Najgorsi ministrowie Scholza. Cenzurki wydali niemieccy dziennikarze
Polska przekaże Ukrainie kompanię czołgów Leopard. Co z Niemcami?
zobacz więcej
I tutaj robi się już naprawdę i śmieszno, i straszno. Szczególnie śmieszno i straszno powinno zrobić się w Polsce tym, którzy od długich lat, jeśli nie od dekad, kazali się nam uczyć w sprawach polityki od Niemiec. Więcej jeszcze: zamęczali nas swoim poczuciem niższości wobec Niemiec i na każdy możliwy sposób dawali do zrozumienia, że powinniśmy Niemcom być wdzięczni za ich przewodnią rolę w Europie. To wszystko niosło za sobą tym straszniejszy dydaktyczny smrodek, że czuć go było syndromem sztokholmskim.
Wszak w sprawach relacji polsko-niemieckich nadwiślańskie lewicowo-liberalne środowiska zachowywały się tak, jakby zapomniały kto był katem, kto był ofiarą nie tylko w XX-wiecznych dziejach naszych państw i narodów. Niemal przez cały okres III RP Niemcy traktowane były przez lewicowo-liberalne elity w Polsce jako mędrzec, pedagog i nauczyciel, który musi nieszczęsnym narodom Europy Środkowo-Wschodniej znów wyjaśniać świat. Czasem też łaskawie sypnąć groszem, żeby nauczyć ciemnych tubylców, co to demokracja i praworządność.
Zobacz także: Niemcy: Załamania gospodarczego nie będzie. Wzrost PKB o 1,9 proc.
Polacy popierają zabiegi w sprawie otrzymania reparacji wojennych od Niemiec – wynika z sondażu Social Changes przeprowadzonego na zlecenie portalu...
zobacz więcej
I co z tego, że Niemcy po 1989 roku mieli poważne problemy z neonazizmem jako realnym problemem społecznym? I co z tego, że Niemcy po 1989 roku w niemałej mierze dały się politycznie i gospodarczo opanować wpływowym postaciom z byłych Niemiec wschodnich, które – na różne sposoby, nie zawsze jawnie agenturalne – były związane z posowiecką Rosją? I co z tego, że Niemcy postępowali skrajnie egoistycznie, pchając całą Europę, na czele ze środkowo-wschodnią jej częścią, w łapy Moskwy?
Tego wszystkiego nasi milusińscy liberałowie woleli nie wiedzieć: dla nich niemiecka polityka była probierzem wszelkiej polityczności, a Niemcy najlepszym wzorem europejskich cnót. To miewało najróżniejsze konsekwencje: choćby takie, że gdy niemieckie media śmiały się z polityków Prawa i Sprawiedliwości, to młody, wykształcony Polak z wielkiego miasta od razu rechotał. To taki tragiczny odruch bezwarunkowy, który zamienił się w tragifarsę: w czasie wojny Polacy podnosili ręce na okrzyk: „Halt! Hande Hoch”. Wiele dekad po wojnie „Polak z aspiracjami” odruchowo rechocze gdy słyszy niemieckie dowcipy z Polaków. Choć i to trzeba odnotować: niemieckie media niegdyś i teraz chętnie śmiały się z PiS i załamywały ręce nad Polską i Polakami/Polkami piórem nadwiślańskich autorów i autorek. Taka specyficzna wymiana myśli i usług.
Zobacz także: Angela Merkel nie pozywa mediów za krytykę jej prorosyjskiej polityki
Nie są to odległe czasy, gdy wewnątrz natowskiej wspólnoty wywiadowczej mówiło się, że największą wiedzę o tym, co dzieje się w Moskwie, ma BND. No...
zobacz więcej
A teraz, powtórzmy, okazuje się, że niemieckie ministerstwo obrony w 2022 roku, w roku krwawej wojny na Ukrainie, którą rozpętała Rosja, było kierowane przez postać co najmniej tragikomiczną. Tak dalece tragikomiczną, że ona sama źle czuje się w tej roli (ponoć Lambrecht sama chce podać się do dymisji, kanclerz Olaf Scholz miał początkowo odmawiać temu życzeniu).
Nie miejmy jednak złudzeń: jeśli minister Lambrecht rozstanie się ze swoją funkcją, to przecież niemiecka polityka niewiele się zmieni. Nadal będzie skrajnie zachowawcza, wręcz kunktatorska wobec tego, co dzieje się w Europie. Ale o tym środowiska lewicowo-liberalnie nie lubią mówić zbyt wiele, choć tyle zrozumiały z lekcji 2022 roku, że już nie wypada głośno śmiać się z niemieckich żartów o Polsce. I nie jest już w dobrym tonie powtarzać niemieckich połajanek pod adresem Polski. A przynajmniej nie w formie jasnego cytatu z dokładnie podanym autorem.
I tylko trochę mnie śmieszy, trochę smuci, że PRL-owskie dowcipy o Polaku, Rusku i Niemcu okazały się tak trafne. I że więcej powiedziały o tych dwóch narodach, niźli uczone tyrady nadwiślańskich piewców niemczyzny i miłośników polsko-rosyjskiego resetu.
Zobacz także: Nie było żadnego „punktu zwrotnego” wobec Rosji. Niemcy już myślą o współpracy „po wojnie”